NOWY / NEW BLOG - http://olchowski.info

sobota, 23 lutego 2008

Magdalena Gajewska-Oseła, Joanna Milanowska, Wojciech Olchowski

Wizerunek kobiety w kampanii Dove pro.age

Refleksja nad wizerunkiem kobiety stanowi znaczący nurt współczesnej antropologii. Traktujemy ciało jako decydujący składnik wizualnej komunikacji interpersonalnej. Ciało człowieka posiada indywidualne i charakterystyczne cechy, umieszczające go jednak w określonej grupie, przykładowo wiekowej. Ich całokształt wpływa na pozytywny, bądź negatywny, odbiór danej osoby, grupy. Zestaw cechy fizycznych składa się na tzw. wizerunek, wpływający na procesy komunikacji międzyludzkiej ale i w jej szerszym społecznym, medialnym wymiarze. Komunikowanie to „Obustronna wymiana wypowiedzi między nadawcą i odbiorcą” (Kaczmarek, 2005). Pisząc o komunikacji językowej wskazuje on jednak, że równie ważne w różnego typu interakcjach społecznych są sygnały niejęzykowe, również przesyłane kanałem ruchowo-wzrokowym, także przez określane jako audiowizualne urządzenia medialne, mediatory, techniczne pośredniki, synchronicznie w czasie realnym, lub asynchronicznie jako nagrania. Nie chodzi o to jaka jest rzeczywiście fizycznie dana osoba, a o to jak ją widzą, oceniają odbiorcy na podstawie przekazów medialnych.

Wybraliśmy kampanię Dove pro.age odróżniającą się prezentowanym wizerunkiem starszej kobiety od obecnie dominującego. Pragniemy opisać nasze jego rozumienie, od strony psychologii ewolucyjnej i konwencji przedstawieniowych, ze względu na założenia, treść i formę filmu reklamowego będącego częścią kampanii, które naszym zdaniem są społecznie i psychologicznie pozytywną alternatywą. Ta nagradzana i efektywna kampania może być inspirującym przykładem możliwości wykorzystywania odmiennego wizerunku dojrzałej kobiety w reklamie.

Liczne badania dowodzą, że przy doborze partnerki, zarówno seksualnej, jak i życiowej mężczyźni kierują się przede wszystkim jej atrakcyjnością. W latach 1939-1996 prowadzono w Stanach Zjednoczonych wielopokoleniowe badania mechanizmów doboru partnera (Buss, Shackelford, Kirkpatrick, Larsen, 2001). Co 10 lat sprawdzano atrakcyjność tych samych 18-stu cech, aby ustalić jakim zmianom ulegają kryteria w doborze partnera. We wszystkich kolejnych badaniach mężczyźni przykładali do wyglądu zewnętrznego większą wagę niż kobiety. Atrakcyjność fizyczna była dla nich ważna, podczas dla kobiet mile widziana, ale nie decydująca - przy wyborze życiowego partnera biorą ponadto pod uwagę jego zasoby finansowe (Buss, 1994; Hill, 1945; Hudson, Henze, 1969; McGinnis, 1958), oraz niektóre cechy osobowości (Fisher, 2004). Dlaczego tak się dzieje i jakie są wyznaczniki urody kobiecej? Wyjaśnia to w dużym stopniu psychologia ewolucyjna. Gdy mężczyzna mówi o kobiecie, że jest piękna, tak naprawdę jego mózg ocenia ją jako najwyższej jakości osobniczkę naszego gatunku. Przez miliony lat w naszych mózgach wytworzyła się zdolność dostrzegania u innych cech wchodzących w skład tzw. piękna. Tak naprawdę chodzi o to by wyłowić zdrowe przedstawicielki płci żeńskiej, które będą dobrymi matkami, zdolne do rozrodczości; będą rodziły zdrowe dzieci. Wzorce kobiecego piękna różnią się wprawdzie międzykulturowo, jednak istnieją pewne uniwersalne standardy urody kobiecej, które są pośrednio związane z jej wiekiem i zdrowiem. Wzorce te korespondują z wiekiem, w którym kobiety posiadają największy potencjał rozrodczy - tak więc istnieje negatywna zależność pomiędzy wzrastającym wiekiem kobiet, a ich atrakcyjnością fizyczną. Należy jednak zauważyć, że w dzisiejszych czasach gdy ludzie są zdrowsi, żyją wielokrotnie dłużej, niż tylko okres rozrodu, a ich życie nie jest nieustannie narażone na niebezpieczeństwo, kryteria doboru partnerów mogą ulegać radykalnej zmianie – wszak wygląd fizyczny tak niewiele mówi nam o właściwościach drugiego człowieka, które są obecnie kulturowo ważne. Istnieją jednak ponadkulturowe, ponadczasowe, niezależne od wieku cechy atrakcyjnego ciała i twarzy kobiecej (Keating, 1985), są to: wzrost niższy od średniego wzrostu męskiego, symetryczne ciało, obwód talii mniejszy o 30% od obwodu bioder, czysta skóra, wydatne piersi, nawilżona, zaróżowiona, opalona skóra, wydatne, różowe usta, dobrze widoczne, błyszczące oczy, łagodny, zaokrąglony owal twarzy.

Fascynacja ciałem bez wątpienia jest jednym z czołowych trendów współczesności. Według Christophera Lascha (1979) żyjemy w kulturze narcystycznej - a kultura narcystyczna to przede wszystkim JA: skupienie się na sobie, swojej urodzie, pragnienie wiecznej młodości, zdrowia, sprawności fizycznej, nieprzeciętnych doznań. To bardziej - „mieć” niż - „być” kultywowanie SAMO-rozwoju, SAMO-świadomości, SAMO-wystarczalności, a wręcz omnipotencji (Brocki, 2003). Przełom XX i XXI wieku to początek hipertrofii ciała, oznacza to jego wszechobecność w każdym wymiarze kultury. Atrakcyjność fizyczna powiązana silnie z młodością stała się jednym z podstawowych komponentów sukcesu, porównywalnym do inteligencji, czy nabytych umiejętności. Skutkiem takiego ukierunkowania się rozwoju kultury jest lęk przed starością. Komercjalizacja ciała w mediach traktuje marginalnie pozytywny obraz starzenia się, a kreowana starość jest stanem fizjologicznym przed którym można się uchronić (Maliszewski, 2005).

Tak pokazywana starość wpłynęła na obniżenie autorytetu ludzi mądrych życiowo. Pokazanie kobiety po menopauzie, szczęśliwej z życia i akceptującej siebie – bez żadnych farmaceutyków, jest nie spotykany, nie popularny. Profetyczne opisywał to Aldous Huxley (2003), już w latach 30-tych XX-tego wieku, w „Nowym wspaniałym świecie”, tak przedstawiając wizerunek starszej kobiety w oczach ludzi odzwyczajonych od kontaktu ze starością: „Ospała, z obwisłym ciałem, dziwne i przerażające monstrum wieku średniego pośród tych jędrnych młodych ciał i nieskazitelnych twarzy, Linda wkroczyła na salę uśmiechając się zalotnie swym bezbarwnym, zniekształconym uśmiechem i kołysząc, w jej mniemaniu zmysłowo, ogromnymi biodrami. (...) Tłusta; utraciła młodzieńczą prezencję; zniszczone zęby, plamista cera; no i ta Figura (Fordzie!) - wprost nie sposób na nią patrzeć bez uczucia mdłości, tak, prawdziwych mdłości” Rozważania na temat wizerunku osoby starszej wiążą się też z jej odbiorem przez społeczeństwo; zainteresowaniem i gotowością do refleksji nad naturalną fizjologią człowieka odbiorców kampanii reklamowej poruszającej problem starości. W dobie młodości, produktywności, kultura zamieniła ciało w symboliczną wartość. Medycyna współczesna dała możliwość osiągania rewelacyjnych rezultatów piękna, zdrowia. Rozwój w tym kierunku sprawia że rosną wymagania wobec jednostki. Musi ona za wszelką cenę przechytrzyć naturę (Brocki, 2003). Typ uczestnika kultury narcystycznej cechuje chroniczna obawa o własne zdrowie, stałe usuwanie oznak czasu, strach przed starością i śmiercią. Dominują opinie, że osoba w podeszłym wieku jest nieatrakcyjna fizycznie, wymaga stałej pomocy, jest ciężarem dla młodych produktywnych ludzi, jest po prostu bezużyteczna. Nie sprzyja to akceptacji upływu czasu, sprawia, że następuje spadek autorytetu osób starszych. Do wizerunku atrakcyjnego fizycznie człowieka nie pasują zmarszczki, niesprawność, w konsumpcyjnym świecie nie ma miejsca dla osób nieproduktywnych. Gdy króluje euforia, wieczna zabawa, niewygodne jest rozprawianie o chorobie, starości, czy śmierci. Te wcielone zaprzeczenia ideałów kultu młodości należy więc, jako nie pasujące, odseparować. Powstaje coraz więcej domów opieki, domów starców, hospicjów, zamkniętych zakładów, domów pogrzebowych. Na temat starości się milczy, zostaje on skutecznie wyeliminowany z życia publicznego. Udajemy, że to nas nie dotyczy. Czy liczymy na nieśmiertelność? Ponownie odwołując się do Huxleya (2003): „Praca, zabawa... po sześćdziesiątce nasze siły i gusta pozostają takie jak w wieku lat siedemnastu. (...) Dziś, oto postęp, starzy ludzie pracują, starzy ludzie kopulują, starzy ludzie nie mają czasu, nie maję chwili wytchnienia od przyjemności, okazji do tego, by usiąść i zacząć rozmyślać (...) Po co mielibyśmy uganiać za namiastką młodzieńczych pragnień, skoro młodzieńcze pragnienia wcale nie wygasają? Za namiastką rozrywek, skoro aż do samego końca bawią nas wszystkie młodzieńcze głupstwa? Po co nam wypoczynek, gdy nasze ciała i umysły cieszą się nieustającą sprawnością?” Hasła konsumpcji i kultu młodego, doskonałego ciała doskonale wykorzystał rynek. Odwołuje się on do niskiej samooceny kobiet. Stawiane pytania „Co chcesz w sobie zmienić?” zamiast „Jakie jest twoje piękno?” są sprytnym zabiegiem marketingowym. Ma to jednak ogromne skutki w kształtowaniu świadomości społeczeństwa. Niska samoocena kobiet jest powszechna. Według badań przeprowadzonych przez Research International dla Dove tylko 4% pytanych Polek uważa się za atrakcyjne, 8% za ładne. Tylko 2 % kobiet z dziesięciu wysoko rozwiniętych państw było w stanie określić się przymiotnikiem „piękna”. Trudności mają z tym młode dziewczyny, jak i kobiety po pięćdziesiątce. Czy w takim stanie rzeczy ciało naturalnie starzejącej się kobiety jest w stanie trafić do mediów, co za tym idzie do społeczeństwa? Czy taki obraz może być atrakcyjny? Wyzwanie faktycznie ogromne, bo naturalnie starzejąca się kobieta w mediach to temat praktycznie niespotykany. Dane demograficzne są jednak nieubłagane, społeczeństwo polskie się starzeje i ten sam problem występuje w większości krajów europejskich. Tak więc kobiet zepchniętych na margines społeczny i medialny są dziesiątki milionów, a liczba z każdym rokiem rośnie.


Podejmując temat odbioru kampanii Dove pro.age, warto wstępnie przywołać przykładowe konwencje przedstawiania ciała kobiety dojrzałej we współczesnej fotografice. W prezentowaniu kobiety starszej, a głownie jej nagości ważne jest uszanowanie dojrzałości, naturalności i praw jej wieku.

Eksperymentowanie w tym zakresie wiąże się z balansowaniem na granicy między aktem, a perwersją; kiczem a sztuką. Przyjęta stylistyka przedstawienia wpływa na ocenę osoby, jej wizerunku, stopień akceptacji.

Fotografik Erwin Olaf w cyklu „Dojrzałe” sportretował dziewięć kobiet w wieku powyżej sześćdziesięciu lat w pozach pin-up girls z amerykańskich plakatów z lat 50-tych. Ciała kobiet, które bez wątpienia przyciągają wzrok widza, są pomarszczone, obwisłe, odziane w wymyślne gorsety, falbanki. Fotografie prowokują, budzą ambiwalentne odczucia, odrazę, jednak z drugiej strony sympatię.

Cykl „Laski”, grupy fotografek Zorka Project, to kontratak na stereotypowe przedstawienie płci żeńskiej w fotografii. Zwykle ciało kobiety pokazywane jest z męskiej perspektywy: młode, wyidealizowane, z podtekstem seksualnym. Autorki zdjęć Monika Bereżecka i Monika Redzisz postanowiły pokazać jak kobiety postrzegają kobiety. Cielesne ale nie jednoznacznie erotyczne. Podobną inspiracją, bo z tego samego cyklu „Kobiety fotografują kobiety”, były akty z serii „Matki”. Półnagie kobiety połączone więzami krwi. Autorki zdjęć pokazują zarówno matki w sile wieku, jak i ich młode córki. Naturalne, z piegami, zmarszczkami, obwisłymi piersiami, w sytuacjach zupełnie codziennych.

Wizerunek kobiety w kampanii Dove pro.age, obejmującej różne formy reklamowe, billboardy czy foldery, analizujemy na przykładzie filmu reklamowego, będącego częścią tej kampanii, prowadzonej na świecie już od 5-ciu lat, od niedawna prezentowanego również w wiodących polskich stacjach telewizyjnych. Kampania została stworzona na zlecenie firmy Unilever, będącej właścicielem marki Dove, przez brytyjski odział wiodącej agencji reklamowej Ogilvy. Opracowana wstępnie koncepcja i stylistyka została wykorzystana do przygotowania kampanii profilowanych dla rynków krajowych. Również w Polsce prezentowane są zarówno materiały wykorzystywane w kampanii na całym świecie, jak i zrealizowane specjalnie, szczególnie w obsadzie znanych w Polsce osób. Analizowany film należy do pakietu materiałów wykorzystywanych w kampanii ogólnoświatowej. Pokazano w nim nagie kobiety, nie będące modelkami, a będące w starszym wieku, średnio powyżej 50-ciu lat, różnych odmian etnicznych i budowy ciała, bardzo szczupłych jak i zaokrąglonych. Całkowita, ale dyskretnie kryjąco upozowana nagość, nie zakłócona kostiumem, czy rekwizytem mogącym nadać charakter kiczowaty, czy perwersyjny, pozwoliła zachować czysty i niewinny charakter przedstawień, bez zaniedbania cielesności. Wykorzystano jasną kolorystykę, prostą formę obrazu filmowego, solo gitarowe w podkładzie muzycznym. Krótkie hasło reklamowe: „This is not ant-age, It's pro-age”(To nie jest przeciwko wiekowi/starzeniu się, to jest za/dla wiekiem/starzeniem się). Kobiety w analizowanej reklamie są pogodne, zrelaksowane, kobiece, ale nieprowokujące seksualnością.

Film Dove pro.age został umieszczony w serwisie internetowym YouTube w marcu 2007-ego roku. Pod filmem reklamowym zostały umieszczone, od momentu pojawienia się na serwisie, do momentu analizy, czyli przez 9 miesięcy (do 20-12-2007), 453 komentarze. W analizie wizerunku kobiety w kampanii reklamowej Dove pro.age wzięte zostały pod uwagę opinie widzów korzystających z usługi YouTube. Jest to serwis internetowy powstały w 2005 roku, umożliwiający darmową publikację różnorodnych materiałów wideo. Dodatkową opcją jest możliwość umieszczania przez widzów komentarzy, opinii, ocen. YouTube cieszy się ogromną popularnością na całym świecie. W roku 2007-mym liczba zarejestrowanych użytkowników osiągnęła blisko 3 ml, liczba widzów to średnio 70 ml miesięcznie. Tym zjawiskiem zainteresował się Michael Wesch (2007), profesor uniwersytetu w Kansas. Zajmuje się on badaniem wpływu rozwijającej się technologii Web 2.0 na zmiany w interakcjach międzyludzkich. Naukowiec analizuje YouTube jako przykład pewnego rodzaju społeczności ogólnoświatowej. Sądzi, że odbiorca mediów jest dziś zarazem ich wytwórcą. W rozwijającej się technologii interpretacja przekazu zachodziła tylko w głowie odbiorcy, ewentualnie mógł on się podzielić przemyśleniami w wąskim gronie osób. W dobie Web 2.0 interpretacje i komentarze zwykłego odbiorcy, za pośrednictwem sieci, trafiają na forum całego niemalże świata. Anonimowość tych ludzi oraz dobrowolność upubliczniania opinii na wybrany temat daje szanse na niezmanipulowaną szczerość i wiarygodność oceny, wypowiedzi. Trudno jednak analizować opiniodawców pod względem płci, wieku, pochodzenia, wykształcenia czy rasy, ponieważ część z tych informacji jest niepełna i niepewna.

Analizą objęto komentarze widzów korzystających z YouTube, umieszczone do grudnia 2007-ego roku, pod filmem reklamowym Dove pro.age na stronie internetowej http://pl.youtube.com/watch?v=vilUhBhNnQc. Posługiwanie się w analizie oryginalnym angielskim językiem komentarzy nie pozwoli na zniekształcanie znaczenia słów branych pod uwagę, co mogłoby mieć miejsce w sytuacji niedokładnego pokrywania się pola znaczeniowego nawet potocznych pojęć abstrakcyjnych (Wierzbicka, 2006), takich jak przykładowo istotne dla analizy „beautiful, beauty” (piękno/uroda/atrakcyjność). Zwracano uwagę na częstotliwość pojawiania się poszczególnych słów uznanych za kluczowe: „beautiful, beauty” (piękno/uroda/atrakcyjność), „real” (prawdziwe, rzeczywiste), „sexy” (seksowne, zmysłowe), „natural” (prawdziwe, naturalne), „I love this” (podoba mi się, uwielbiam to, kocham to), „ugly” (brzydkie, obrzydliwe, okropne). Najwięcej użytkowników określało kobiety występujące w interesującym nas filmie reklamowym jako „beautiful, beauty”. W co czwartym komentarzu (24%) pojawiły się podane powyżej słowa w kontekście pozytywnym wobec kobiet występujących w reklamie. W 12-tu % wypowiedzi znajdowało się w kluczowym znaczeniu słowo „real”. Poniżej 10-ciu % pojawiały się określenia „sexy”, „natural”, „I love this”. Jedyne negatywne słowo kluczowe „ugly” powtarzające się na tyle często, by uznać je za istotne, zostało użyte jedynie przez 6 % osób.

W serwisie YouTube oprócz możliwości komentowania danego filmu, można także go ocenić w skali pięciostopniowej, uznając oglądany film za: znakomity, świetny, dobry, średni, słaby. Zastrzec należy, że ocena może dotyczyć kobiet, ale też może odnosić się do samego filmu. Jednakże zauważono, że wśród oceniających film nie wzbudził kontrowersji, takich jak w stacjach telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych, gdzie emisja omawianej produkcji została wstrzymana ze względu na wykorzystanie, jak uznawano nadmiernej, nagości. Średnia ocen wskazuje na uznanie filmu za świetny. Nieznaczna ilość badanych uznała film za słaby, było to jedynie sześć osób.


Analiza opinii jakie uzyskały kobiety, które zostały przedstawione w tym filmie, wskazuje na możliwą gotowość i akceptację, losowo dobranej grupy widzów spośród odwiedzających serwis YouTube, do oglądania nie tylko wyidealizowanego wizerunku kobiety, ale również tych prawdziwych, w średnim i starszym wieku. Atrakcyjna dojrzała kobieta, jak się okazuje, może być pozytywnie odebrana przez społeczność korzystającą z nowych technologii, mającą swoją specyfikę, również wiekową, o przewadze młodszych użytkowników. Jest to naszym zdaniem objaw gotowości do akceptacji naturalności, liczenia się z fizjologicznym prawem starzenia się, jeśli jest ona pokazana w sposób atrakcyjny wizualnie, nieprowokujący seksualnie i zachowujący podstawowe elementy atrakcyjności związane ze zdrowiem.

Twórcom kampanii, szczególnie analizowanego filmu, udało się stworzyć wizerunek kobiety dojrzałej, nawet starzejącej się, ale atrakcyjnej, pociągającej, bo spełniającej ewolucyjne wymogi atrakcyjności - zdrowej, zadbanej, w domyśle - dzięki stosowaniu kosmetyków firmy. Pozytywny odbiór tego filmu może być też efektem sposobu realizacji, nie podkreślającego seksualnego aspektu kobiecości, wykorzystując formę konotującą prostotę i czystość - niewinność.

Pomimo pozytywnego wydźwięku naszych wniosków warto wrócić do myśli Platona (1982), o tym że szukając prawdziwego piękna człowiek „(...) z czasem musi zobaczyć piękno ukryte w czynach i prawach i znowu pozna, że i ono w każdym jest jedno i to samo. Wtedy mu się piękno ciał zacznie wydawać czymś małym i znikomym”. Jak współcześnie zapytuje Robert Wright (2004) „Czy nasza nowo odkryta wiedza na temat ewolucji pomoże uwolnić się od dziedzictwa naszych genów?”, Czy skoro już starożytna myśl filozoficzna wskazywała na nadrzędność zalet moralnych człowieka, co dziś powtarza personalistyka podkreślająca aksjologicznie znaczenie godności osobowej, a dzisiejsze odkrycia genetyki upewniają nas w automatyzmie mechanizmów oceniania, jako przynależących do naszej zwierzęcej części natury, nie warto ponownie, jak w średniowieczu, przypomnieć że nie tylko „nie szata zdobi człowieka”, ale i nawet „nie ciało zdobi człowieka”, bo jest on czymś więcej, czymś głębiej, a tylko wymogi współczesnej autoprezentacji i konkurencyjności społecznej narzucają nam wymóg coraz bardziej zuniformizowanego młodzieńczego wizerunku.

Brocki M. (2003). W cieniu ciała. Charaktery, 5, 35-36.

Buss M. D. (1994). The evolution of desire: Strategies of human mating. New York: Basic Books.

Buss M. D. (2001). Psychologia ewolucyjna. Gdańsk: GWP.

Buss D. M., Shackelford T. K., Kirkpatrick L. A., Larsen R. J. (2001). A half century of American mate preferences: The cultural evolution of values. Journal of Marriage and the Family, 63, 491–503.

Fisher H. (2004). Anatomia miłości. Warszawa: Rebis.

Hill, R. (1945). Campus values in mate selection. Journal of Home Economics, 37, 554–558.

Hudson J. W., Henze L. F. (1969). Campus values in mate selection: A replication. Social Forces, 31, 772–775.

Huxley A. (2003). Nowy wspaniały świat. Warszawa: Muza.

Kaczmarek B. (2005). Misterne gry w komunikację. Lublin: UMCS.

Keating, C. (1985). Gender and the Physiognomy of Dominance and Attractivness. Social Psychology Quarterly, 48, 61-70.

Lasch C. (1979). The Culture of Narcissism: American Life in an Age of Diminishing Expectations. Londyn: Norton.

McGinnis R. (1958). Campus values in mate selection: A repeat study. Social Forces, 36, 368–373.

Maliszewski T. (2005). Ciało. Pobrano 6 kwietnia 2008 z http://hum.uwb.edu.pl/~kolo/cialo.htm.

Platon (1982). Uczta. Warszawa: PWN.

Wesch M. (2007). What is Web 2.0? What Does it Mean for Anthropology?: Lessons from an Accidental Viral Video. Anthropology News, 5, 30-31.

Wright, R. (2004). Moralne zwierzę. Warszawa: Prószyński i S-ka.

Wierzbicka, A. (2006). Semantyka. Jednostki elementarne i uniwersalne. Lublin: UMCS.

Wizerunek kobiety w kampanii Dove pro.age - prezentacja wideo

Manipulacja wizerunkiem współczesnych polskich polityków - prezentacja

Manipulacja wizerunkiem współczesnych polskich polityków

Wojciech Olchowski

Od ideału demokracji rozpoznawanego w jednym z etapów ewolucji ustroju starożytnych Aten, przez myśl Johna Locke'a, sprecyzowaną przez Johna Stuarta Milla, do współczesnej teorii demokracji liberalnej, rządy takie opierać się mają na możliwości wyboru władzy przez wolne i uczciwe wybory (Mill, 1995). Manipulowanie wizerunkiem kandydatów przez fachowców może tu uniemożliwić przesuwając ciężar wyboru do sztabów i agencji reklamowych, organicznych tylko funduszami na kampanię, mogącymi mieć niejasne pochodzenie. Decydują pieniądze, a nie obywatele. Z drugiej strony nawet nieuświadomione sympatie polityczne i osobiste ludzi mediów mogą powodować różne zniekształcenia wizerunku polityków, wzmocnione przez potęgę oddziaływania współczesnych mediów, co podważa ideę obiektywizmu dziennikarskiego.

Marketing polityczny jest zasadniczo „elementem procesu komunikacji politycznej, polegającej na formułowaniu idei i wyrażaniu ich za pomocą słów i obrazów” (Pietraś, 2000, s. 432), wyborcy jednak odbierając skierowane do nich przekazy wybierają kanał przekazu, określone treści i dekodują ich przekaz zgodnie z wcześniejszymi poglądami, doświadczeniami i schematami poznawczymi. Wyborca nie zna dokładnie oferty kandydata, ku któremu się skłania, i nie posiada nigdy kompleksowej informacji o wszystkich opcjach. Takie zachowania to również „(...) utrwalone przez wymagania społeczne obyczaje, które ułatwiają wchodzenie w interakcje z innymi ludźmi. W psychologii tego typu zasady reagowania na określone sytuacje społeczne nazywamy skryptami. Znajomość skryptów nie tylko ułatwia działanie, lecz stanowi o poczuciu bezpieczeństwa. Z kolei brak znajomości owych reguł prowadzi często do uznania danego zachowania za rytualne. O rytuale zaś możemy mówić jedynie wówczas, gdy stereotypowe zachowania mają charakter symboliczny, jak to ma miejsce w magii i w religii” (Kaczmarek, 2006, s. 117). Jednak irracjonalna identyfikacja grupowa, zachowania, aprioryczna argumentacja w sporach i odczucia po wyborach zwolenników politycznych danego kandydata, wykazują podobieństwa do opisanych gdzie „Ważną rolą tego typu zachowań rytualnych jest nie tylko kształtowanie więzi grupowej, lecz także wytworzenie u jej uczestników poczucia „katharsis” i lepszego rozumienia otaczających ich zjawisk, co przyczynia się do uzyskania równowagi emocjonalnej” (ibidem, s. 117).

Przykładowo mit „dobrego przywódcy” odnajduje swoje korzenie w powracającym motywie wszystkich, już najdawniejszych kultur. Doskonale ukształtowany w starożytnej Grecji w ideał obywatela, co można opisać historią, że podobno Sokrates widząc Epigenesa, jednego ze swoich towarzyszy, będącego w złej kondycji fizycznej jak na młodego człowieka, powiedział: „Masz ciało kogoś kto po prostu nie jest zaangażowany w sprawy publiczne!” Epigenes bronił się, że jest osobą prywatną i nie uczestniczy aktywnie w życiu publicznym, ale Sokrates go ostro strofuje: „Powinieneś dbać o swoje ciało nie mniej niż olimpijski atleta”. Sokrates wnioskuje, że ciało młodego człowieka w złej kondycji fizycznej natychmiastowo i w sposób oczywisty zaświadcza o wstydliwym fakcie, że młody mężczyzna nie uczestniczy w życiu publicznym miasta z odpowiednim nastawieniem społecznym. Wyjaśnia, że jako żołnierz w szczególności, czy też jako po prostu mężczyzna „nie ma działalności w której radziłby sobie gorzej mając lepsze ciało” i musi ciężko pracować „żeby ujrzeć jak możesz rozwinąć maksymalne piękno i siłę swojego ciała” Obywatel musi ćwiczyć swoje ciało by uczynić je tak pięknym i silnym jak to tylko możliwe, aby odnieść sukces zarówno na wojnie jak i w każdej innej działalności publicznej (Ksenofont, 1967, s. 67). Skoro więc demokracja ateńska przez większość swego istnienia miała charakter republikański, to spośród takich obywateli przywódcami widziano najlepszych, najdoskonalszych również w sensie fizycznym, chociaż według myśli Platona prawdziwego piękna człowiek „(...) z czasem musi zobaczyć piękno ukryte w czynach i prawach i znowu pozna, że i ono w każdym jest jedno i to samo. Wtedy mu się piękno ciał zacznie wydawać czymś małym i znikomym” (Platon, 1982, s. 46). Harmonia ciała to wyraz piękna i harmonii ducha wg hasła: kalos kai agathos - piękny i dobry/szlachetny. Starożytny ideał dobrego przywódcy był decydująco oparty na atrakcyjności fizycznej. Trening fizyczny był częścią obowiązków greckiego obywatela. W greckiej filozofii nie mówimy o samokontroli tylko w znaczeniu treningu fizycznego, ale również umysłu. Każdy obywatel w starożytnej Grecji był pouczony, że powinien mieć kontrolę nad swoimi żądzami odnośnie seksu, głodu i tym podobnymi. Ciało obywatela jest dobrem publicznym. Nagie na ćwiczeniach, odprężone na biesiadach, spacerujące ulicami, przemawiające na zebraniu czy rozprawie, ciało obywatela bywa w tych miejscach oglądane i komentowane. To jak stoi, jak chodzi, jak się przedstawia mężczyzna w swoim fizycznym zachowaniu jest wspólną troską. Inni mężczyźni patrzą i oceniają ciało obywatela: poczucie siebie obywatela zależy od tej oceny. Doskonale muskularne, wysokie, szczupłe, symetryczne i opalone męskie ciało rozwinęło się jako ideał w sztuce starożytnego świata, tekstach medycznych i innej literaturze. Poza chrześcijańską tradycją, w której ciało jest grzeszne i tęskni za duchową, niematerialną egzystencją, ten obraz wytrenowanego i zadbanego ciała wszedł w wyobraźnię zachodniego społeczeństwa jako natychmiastowo rozpoznawalna ikona piękna, zdrowia, sprawności i dobra (Goldhill, 2005, s. 28). Wzory osobowe obywatela, przywódcy są tylko względnie stałe, a co za tym idzie podlegają przemianom w relacji do zmian społecznych, aktywności wychowawczej oraz samowychowawczej jednostki (Wenta, 2007, s. 159). Chrześcijańskie cnoty pokory i służebności, braterstwa, przeniosły akcent na podobieństwo, możliwość utożsamiania się i umiejętność utożsamiania, wczuwania przywódcy względem obywatela. Obecnie we wzorcu dobrego przywódcy” istotne jest wyważenie atrakcyjności fizycznej z rozpoznawaniem przez obywatela w przywódcy siebie, identyfikacją, podobieństwem.

Polityka to sfera w której funkcjonują symbole mające charakter legitymizacji rządzących. Jednak rosnąca ilość symboli jaka występują w obecnym chaotycznym świecie zakłóca proces komunikacji politycznej. Aby temu zapobiec zaczęto stosować techniki marketingowe przyjmując, że polityk jest produktem, wyborca kupującym (konsumentem), a pomiędzy nimi znajduje się sprzedawca stosujący różne techniki perswazyjne. Media były wykorzystywane do prowadzenia kampanii wyborczej od początku ich istnienia w formie ulotek, plakatów, elektroniczne od okresu międzywojennego. Dwigh Eisenhower zwyciężył w wyborach na stanowisko prezydenta USA głównie dzięki promocji w radiu, jeszcze popularniejszym, w latach 50-tych, niż telewizja, na którą jednak, wraz z jej upowszechnieniem się, przeniesiono zasadnicze działania propagandowe. Podstawową strategią marketingu politycznego stała się reklama. Jest to jedno z najważniejszych narzędzi komunikacji polityka z wyborcami. Ma ona na celu przedstawienie danego kandydata jako tego, który jest w stanie najpełniej zaspokoić potrzeby obywateli. Cel ten jest realizowany poprzez wykorzystanie wszelkich dostępnych środków technicznych, socjologicznych i psychologicznych, których umiejętne połączenie wyznaczają treść i formę reklamy, ponadto stanowi jeden z głównych czynników potencjalnego sukcesu wyborczego. Można przyjąć w uproszczeniu, że rynek polityczny jest podzielony na dwa obozy: osób ubiegających się o stanowiska i tych, którzy na nich głosują. Kandydat jest kreatorem, pełni aktywną funkcję na tym rynku. Pozostali są jego biernymi uczestnikami, o których walczący o władzę muszą zabiegać różnymi metodami. Uwidacznia się to poprzez dominującą rolę przekazu telewizyjnego, personalizację polityki i coraz większą rolę wizerunków medialnych oraz profesjonalizację kampanii wyborczych. Tego typu działania mają swoje konsekwencje takie jak spadek znaczenia struktur partyjnych i przynależności kandydatów do określonych partii. Coraz częściej partia jest utożsamiana z jedną lub kilkoma osobami, a nie zawsze z poglądami, czy programem politycznym. Reklama wyborcza bardzo szybko stała się ważnym elementem ustroju demokratycznego, pozwala kandydatowi, czy partiom politycznym na komunikację z wyborcami i jednocześnie, na wpływanie na nich tak, by akceptowali oni ich przywództwo.

Od czasu debaty wyborczej z 1960 roku, wygranej - zdaniem telewidzów - przez Kennedy'ego, zaś zdaniem radiosłuchaczy - przez Nixona, psycholodzy społeczni zastanawiali się nad wpływem wizerunku medialnego na przypisywanie cech przywódczych. Kwestię oceniania polityka i innych znanych ludzi, na zasadzie „jaką osobą wydaje się być”, na podstawie ich wizerunku wynikającego z obserwacji wystąpień medialnych, a nie kryteriów osobowościowo-moralnych, można określić jako problem współczesnej demokracji (Kinder, 1986, s. 254). Badania psychologów ewolucyjnych wskazują na decydującą w komunikacji rolę pierwotnych neurologicznych mechanizmów atrakcyjności i przywództwa. Podstawowy jest tu znany mechanizm aureoli, ale występują inne dużo głębsze i mniej potocznie znane, dzięki którym nie powierzchowne cechy są decydujące. Przypisywanie pozytywnych cech osobowościowych atrakcyjnym twarzom jest irracjonalnym błędem występującym już u niemowląt reagujących pozytywnie na symetryczne, gładkie, powszechnie uważane za „ładne” twarze, niż na dziwne, nieregularne, „brzydkie” (Andreoletti, Zebrowitz, Lachman, 2001). Męskie twarze o charakterze dominującym mogą być wiarygodnym wskazaniem zachowań dominujących, czynnikiem decydującym o potencjale uzyskania wysokiego statusu społecznego, dojścia do władzy, predyspozycji przywódczych (Mazur, Muller, 1998). Węższe, dojrzalsze rysy kojarzą się jednak również z siłą i potęgą - niosą ze sobą sugestię siły i dominacji, a nawet przebiegłości, większe oczy i usta oznaczają ciepło, uczciwość, współczucie, ale i naiwność, mniejsze powodują spadek wiarygodności. Umiejętne połączenie obu tych sfer sprawia, że dana osoba czyni wrażenie dobrego przywódcy i partnera (Keating, 1985). Podstawową cechą wpływającą na przypisywanie osobnikowi zdolności przywódczych jest wysoki wzrost połączony z odpowiednią muskulaturą, kojarzony u mężczyzny z siłą, możliwością dominowania, walecznością, bronieniem grupy i terytorium (łączącymi się z wysokim poziomem testosteronu), budowaniem pozycji - autorytetem.

Dokonano analizy ewolucyjnych wskaźników przywództwa w wizerunku współczesnych polskich polityków: Aleksandra Kwaśniewskiego, Donalda Tuska, Wojciecha Olejniczaka i Jarosława Kaczyńskiego. „Porównując cechy fizyczne polityków z opiniami o nich, oraz przypisywanymi ewolucyjnymi wskaźnikami przywództwa zauważa się wyraźne zróżnicowanie wizerunku od osoby będącej jego źródłem. Wizerunek okazuje się silnie utrwalonym w świadomości odbiorców obrazem, zbiorem cech, nawet będących w sprzeczności z rzeczywistymi, które mogą mieć związek z przypisywaniem cech przywódczych (Milanowska, Olchowski, Żyszkiewicz, 2007). Wybieramy na przywódców osoby wykazujące cechy na które jesteśmy uwarunkowani genetycznie i kulturowo. Przypisujemy je politykom na podstawie ich wizerunków medialnych. Zagrożeniem jest możliwość manipulowania ich wizerunkiem w tym kierunku, przez świadomych tych zasad specjalistów od public relations, na zasadniczo nie edukowanym w tym zakresie społeczeństwie.

Manipulacja jest słowem wieloznacznym, i o ile manipulowanie przyrządami jest pozbawione konotacji wartościującej, to manipulacja w odniesieniu do ludzi jest oceniana pejoratywnie jako „formy wpływu społecznego, których oddziaływania inna osoba nie jest świadoma oraz stosowane są celowo w sposób planowy i mają na celu dostarczenie manipulatorowi spodziewanych korzyści (Helmich, Piskorz, 2004). Jednak cytowany już Kazimierz Wenta zauważa również korzyści wynikające z manipulacji medialnej w procesie dydaktyczno-wychowawczym, jednak w kontekście konieczności badań nad modelami wychowawczymi uodparniającymi na medialną manipulację (Wenta, 2007, s. 159). Wydaje się, że mimo również źródłowo neutralnej konotacji bardziej pasuje tu, we współczesnym swym znaczeniu, określenie propaganda, jako opisujące działanie mające na celu szerzenie, wyjaśnianie i rozpowszechnianie pewnych poglądów, idei, haseł w celu pozyskania zwolenników, wywołania u nich odpowiednich dążeń lub skłonienia do określonego postępowania (Ellul, 1973).

Manipulacja wizerunkiem, będąca tematem tego tekstu, znajduje się w obu kontekstach znaczeniowych, przedmiotowym, jako przekształcanie i społecznym jako wpływanie. Wizerunek, zwłaszcza medialny, czyli zbiór przekazów, wśród nich publikowanych fotografii, podlega od samego wykonania działaniom technicznym, które można określić jako manipulowanie obrazem, jednak bardziej jako jego przetwarzanie, niekoniecznie mające jakieś cele ukryte, poza zamierzonymi przykładowo np. technicznymi, poprawienia czytelności obrazu. Zaprezentowanie, zastosowanie w komunikacji społecznej tego wizerunku, opublikowanie konkretnej fotografii, może jednak już służyć próbom manipulowania, wpływania na opinię publiczną, w znaczeniu które jest przynajmniej częściowo postrzegane jako działanie szkodliwe, a co najmniej nieobiektywne dziennikarsko, propagandowe. Przykładem słynnej manipulacji obrazem, wizerunkiem znanej osoby, może być historia z 1994 roku, zdjęcia policyjnego Orenthala Jamesa Simpsona, futbolisty i aktora amerykańskiego, zatrzymanego po pościgu pod zarzutem podwójnego morderstwa. To samo technicznie standardowe zdjęcie zostało wykorzystane w tym samym tygodniu na okładkach dwu wielkonakładowych pism. W „Time" grafik Matt Mahurin przyciemnił zdjęcie, zmniejszył kontrast, obniżył nasycenie kolorystyczne, wyretuszował detale związane z ewidencją policyjną, przyciemnił krawędzie i narożniki zdjęcia. Efekt artystyczny jest bardzo silny. Okładka wywołała falę krytyki, bo Simpson wygląda na niej, jakby miał ciemniejszą skórę i miał większy zarost niż w rzeczywistości, zbliża to jego wygląd do stereotypowego czarnego” - rozróżniania Afroamerykanów na jaśniejszych i ciemniejszych, gdzie ci bardziej ciemnoskórzy uchodzili za dzikszych, brutalniejszych, wręcz bardziej zwierzęcych, mający jaśniejszą skórę (również w wyniku mieszania się odmian białej i czarnej) za łagodniejszych, bardziej ludzkich. W „Newsweek” tę samą fotografię policyjną rozjaśniono, podwyższono kontrast i nasycenie kolorystyczne, uzyskując bardziej pogodny efekt i wizerunek osoby o zdecydowanie jaśniejszym odcieniu skóry. W analizach tej manipulacji wizerunkiem Simpsona rzadko wspomina się, że ta druga wersja też jest zmanipulowana. Jedna i druga mogła wpływać na ocenę osoby i zarzucanego jej czynu przez opinie publiczną, której częścią byli potencjalni sądzący Simpsona ławnicy.

Manipulacja wizerunkiem współczesnych polskich polityków ma miejsce zarówno w działaniach jawnie propagandowych jak i działaniach dziennikarskich opartych na teoriach ukrytych, gustach i przekonaniach przygotowujących komunikaty medialne. Wśród wielu komunikatów medialnych, telewizyjnych i fotograficznych kształtujących wizerunek polityków zwrócono uwagę na dwie przykładowe fotografie, wykorzystywane w prasie i Internecie, przedstawiające Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska we wnętrzu, będących względem siebie, i obiektywu, wpół obróconymi przodem, w postawie i sytuacji neutralnej. Obraz został tak wykadrowany że ukazuje polityków w półzbliżeniu i z odchyleniem od pionu o 10 stopni kątowych na stronę Jarosława Kaczyńskiego (co widać tylko w głębi po narożniku sali). Zastosowanie tak prostego działania daje wrażenie ujęcia Kaczyńskiemu względem Tuska 10 cm wzrostu. Jest to manipulacja wizerunkiem obu tych polityków (u Kaczyńskiego negatywnie go obniżając, u Tuska pozytywnie podwyższając), w zakresie wzrostu - najsilniejszego ewolucyjnie wytworzonego wskaźnika przywództwa. Innym ciekawym przykładem manipulacji wizerunkiem jest zmiana odcienia skóry Andrzeja Leppera, z jasnej, zaróżowionej w okresie działalności związkowej (kiedy dużo przebywał na zewnątrz), na ciemną, opaloną na brązowo w okresie uprawiania polityki „salonowej”. Takie odwrotne, sztuczne, względem naturalnie oczekiwanego, wykreowanie wizerunku przyniosło temu politykowi wiele korzyści, przykładowo ukrycie nerwowego czerwienienia się, z jednoczesnym utrzymaniem zdrowego, „czerstwego” wyglądu działacza chłopskiego. Nie bez znaczenia też jest zgodność opalenizny z kulturowym wzorem urody aktywnego społecznie mężczyzny, jak i ewolucyjnym wskaźnikiem zdrowia, siły.

Psycholodzy społeczni potwierdzają, że na wybór przywódców, oprócz brania pod uwagę ich ideologii, poglądów i dokonań mają wpływ takie ich właściwości jak wygląd zewnętrzny oraz cechy osobowości, o których również w dużej mierze wnioskujemy na podstawie powierzchowności. Wydaje się że mimo zracjonalizowanych zachowań, mechanizmy te mogą decydować o obdarzaniu zaufaniem i przyznawaniu przywództwa współczesnym politykom, możemy doszukać się go również u naczelnych, jak i u ludzi, jako zespołu reakcji mózgu na pewne postawy i zachowania prezentowane przez osobnika. Opisane manipulacje w kierunku upodobnienia, zsynchronizowania wizerunku polskich polityków, z zarówno ewolucyjnie jak i kulturowo wytworzonym wzorcem dobrego przywódcy, są próbą uświadomienie fizyczności, cielesności jako istotnego elementu komunikacji, również jako jej utrudnienia, w kontekście polityki, a nawet zagrożenia uczciwości wyborów - podstawy demokracji. Znakomicie bowiem opisuje to Zygmunt Bauman pisząc, że „Również i w obrębie własnego gatunku napotkać można bezwzględnych wyzyskiwaczy żerujących dzięki mimikrze na ludzkich automatyzmach, choć, co prawda, automatyzmy te mają charakter niewrodzonych sekwencji zachowań, lecz reguł i stereotypów, w które nauczyliśmy się wierzyć. Niektóre z nich są słabsze, inne silniejsze, jednak wiele z nich w ogromnym stopniu steruje przebiegiem naszego zachowania. Jesteśmy poddani ich oddziaływaniu od wczesnego dzieciństwa i są one dla nas taką oczywistością, że rzadko je w ogóle zauważamy” (Bauman, 1996, s. 37).

Takie zagrożenie dostrzegał również Jan Paweł II w encyklice "Centesimus annus" wskazując, że „Nie może (...) demokracja sprzyjać powstawaniu wąskich grup kierowniczych, które dla własnych partykularnych korzyści albo dla celów ideologicznych przywłaszczają sobie władzę w państwie” (Jan Paweł II, 1991, s 143). Znaczenie przywiązania, a może obecnie już koniecznego powrotu, do etycznego uprawiania polityki, ale również dziennikarstwa odpowiedzialnego społecznie, płynie z końcowego stwierdzenia :„Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (ibidem, s. 143).

Andreoletti Carrie, Zebrowitz Leslie A., Lachman Margie E., 2001, Physical appearance and control beliefs in young, middle-aged, and older adults”, Personality and Social Psychology Bulletin, Nr 27, s. 969-981.

Bauman Zygmunt, 1996, Socjologia, Poznań: Zysk i S-ka, s. 37.

Ellul Jacques, 1973, Propaganda: The Formation of Men’s Attitudes, New York: Vintage Books, s. 26.

Goldhill Simon, 2005, Love, Sex and Tragedy: How the Ancient World Shapes Our Lives, Chicago: University Of Chicago Press, s. 11-28.

Helmich Anna, Piskorz Joanna, 2004, Wiedza o manipulacji a jej skuteczność[w:] Władysław Paluchowski, Grzegorz Bartokiak (red.), Psychologia a promocja w poszukiwaniu skuteczności, Poznań: Rys, s 14.

Jan Paweł II, 1991, Encyklika Centesimus annus, Poznań: Pallottinum, s. 143.

Kaczmarek Bożydar, 2006, Rytuał z punktu widzenia psychologii” [w:] Marian Filipiak, Maciej Rajewski (red.), Rytuał. Przeszłość i teraźniejszość, Lublin: Wydawnictwo UMCS. s. 117-132.

Keating Caroline, 1985, Gender and the Physiognomy of Dominance and Attractivness”, Social Psychology Quarterly, 48, s. 61-70.

Kinder Donald. R., 1986, Presidential Character Revisited” [w:] Richard Lau, David Sears (red.), Political Cognition: The 19th Annual Carnegie Symposium on Cognition, 233-256.

Ksenofont, 1967, Pisma sokratyczne, Warszawa: PWN, s. 67.

Milanowska Joanna, Olchowski Wojciech. A., Żyszkiewicz Joanna, 2007, Ewolucyjne wskaźniki przywództwa w wizerunku współczesnych polskich polityków, Lublin: Wydawnictwo UMCS, (w druku).

Mill John S., 1995, O rządzie reprezentatywnym. Poddaństwo kobiet, Kraków: Znak, s. 81.

Mueller Ulrich, Mazur Allan, 1998, Facial Dominance in Homo Sapiens as Honest Signaling of Male Quality”, Behavioral Ecology, 8, s. 569-579.

Pietraś Ziemowit J., 2000, Decydowanie polityczne, Warszawa–Kraków: Wydawnictwo Naukowe PWN, s. 432.

Platon (1982). Uczta. Warszawa: PWN, s. 46.

Wenta Kazimierz, 2007, Manipulacja we wzorcu osobowym obywatela”, [w:] Bronisław Siemieniecki (red.), Manipulacja, Media, Edukacja, Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek, s. 159.

Ewolucyjne wskaźniki przywództwa w wizerunku medialnym współczesnych polskich polityków - prezentacja

Manipulacja ewolucyjnie wytworzonymi czynnikami przywództwa w wizerunku medialnym współczesnych polskich polityków


Joanna Milanowska, Wojciech Olchowski, Joanna Żyszkiewicz


Od czasu debaty wyborczej z 1960 roku, wygranej - zdaniem telewidzów - przez Kennedy'ego, zaś zdaniem radiosłuchaczy - przez Nixona, psycholodzy społeczni zastanawiali się nad wpływem wizerunku medialnego na przypisywanie cech przywódczych. Kwestię oceniania polityka i innych znanych ludzi, na zasadzie „jaką osobą wydaje się być”, na podstawie ich wizerunku wynikającego z obserwacji wystąpień medialnych, a nie kryteriów osobowościowo-moralnych, można określić jako problem współczesnej demokracji (Kinder, 1986). Od ideału demokracji rozpoznawanego w jednym z etapów ewolucji ustroju starożytnych Aten, przez myśl Johna Locke'a, sprecyzowaną przez Johna Stuarta Milla, do współczesnej teorii demokracji liberalnej, rządy takie opierać się mają na możliwości wyboru władzy przez wolne i uczciwe wybory (Mill, 1995). Manipulowanie wizerunkiem kandydatów przez fachowców może to uniemożliwić przesuwając kompetencje wyboru do sztabów i agencji reklamowych, ograniczonych tylko funduszami na kampanię, mogącymi mieć niejasne pochodzenie. Decydują pieniądze, a nie obywatele. Z drugiej strony nawet nieuświadomione sympatie, polityczne i osobiste, ludzi mediów mogą powodować różne zniekształcenia wizerunku polityków, wzmocnione przez potęgę oddziaływania współczesnych mediów, co sankcjonuje ideę obiektywizmu dziennikarskiego.


Ewolucyjne czynniki przywództwa


Badania psychologów ewolucyjnych wskazują na decydującą w komunikacji rolę pierwotnych neurologicznych mechanizmów atrakcyjności i przywództwa. Biorąc pod uwagę ewolucyjne czynniki przywództwa, szczególnie te, które oceniamy na podstawie wizerunków medialnych, największe szanse zostania przywódcą posiadają mężczyźni o zdecydowanie męskich twarzach, sugerujących wysoki wzrost, muskularną budowę ciała i siłę fizyczną. Ludzie więc przy wyborze swoich przywódców kierują się podobnymi zasadami jak zwierzęta przy wyborze przewodnika stada - jego wielkością, która przeważnie idzie w parze z siłą fizyczną, bądź atrakcyjnością fizyczną, co u naszych przodków oznaczało głównie młodość, siłę, zdrowie i największą zdolność do reprodukcji. Wysoki wzrost mężczyzny ma decydujący wpływ na jego wybór na przywódcę, np. w ciągu ostatnich 200 lat prezydenci Stanów Zjednoczonych, poza dwoma wyjątkami, charakteryzowali się wzrostem powyżej przeciętnej swojego pokolenia. Przy wyborze prezydenta, zwłaszcza w USA, bierze się pod uwagę przede wszystkim atrakcyjność fizyczną na podstawie której wnioskuje się o inteligencji, cieple, autorytecie, wiarygodności... Były doradca polityczny z USA tłumaczy przedkładanie wyglądu osoby kandydującej, nad jej poglądy w sprawach politycznych, faktem, iż utożsamiamy się w pewnym stopniu z wybieraną osobą. Chcielibyśmy być jak ona i wybierając ją, stajemy się jakby jej częścią. Możliwe też, że ten wybór to zachowanie odziedziczone po naszych przodkach, którzy na przewodnika stada wybierali osobnika największego, najsilniejszego i zdrowego, by zapewnić stadu przetrwanie, np. w walce z przeciwnikami. Atrakcyjność fizyczna jest jednym z najważniejszych atrybutów, które posiadają moc wywoływania „efektu halo” - zniekształcenia poznawczego polegającego na automatycznym, nieświadomym przypisywaniu cech osobowościowych na podstawie pozytywnego lub negatywnego wrażenia wynikającego z wizualnej oceny osoby. Jeżeli pierwszy przypisany danej osobie atrybut (najczęściej właśnie atrakcyjność fizyczna) będzie pozytywny, to stanie się on podstawą do wyrobienia sobie dobrej opinii na temat innych cech tej osoby i pojawi tym samym się chęć nawiązania przyjaznych stosunków. Jak zbadali Andreoletti, Zebrowitz, i Lachman (2001), ten irracjonalny błąd atrybucji występuje już u bardzo małych dzieci - niemowlęta częściej reagują pozytywnie na symetryczne, gładkie, powszechnie uważane za „atrakcyjne” twarze, niż na dziwne, nieregularne, „brzydkie”. Starsze dzieci we wczesnym wieku szkolnym, którym prezentowano na przemian twarze modeli i modelek oraz znanych, zasłużonych postaci świata polityki i kultury o niekoniecznie atrakcyjnej aparycji, przypisywały tym pierwszym takie właściwości jak: dobroć, zdrowie i wysoka inteligencja, natomiast drugim: zło i głupotę. Występowanie tego zjawiska w tak wczesnym wieku wyklucza więc wyjaśnienie go za pomocą społecznych teorii uczenia się. Nie sposób tej irracjonalności wyjaśnić nie odwołując się do mechanizmów ewolucyjnych, które z omówionych już wcześniej względów powodują, że faworyzujemy osoby atrakcyjne (jako posiadające najlepsze geny, które zapewnią, że potomstwo z danym osobnikiem będzie zdrowe i liczne). Jednym z istotnych elementów atrakcyjności jest kolor skóry, gdzie różowa i lekko opalona, u dla odmiany kaukaskiej, jest postrzegana jako objaw zdrowia i aktywnego trybu życia. Męskie twarze o charakterze dominującym mogą być wiarygodnym wskazaniem zachowań dominujących, czynnikiem decydującym o potencjale uzyskania wysokiego statusu w strukturze hierarchicznej opartej na męskiej dominacji. Takie wnioski wysnuli Allan Mazur i Urilch Muller (1998), którzy analizowali osiągnięcia edukacyjne i zawodowe grupy oficerów kończących w 1950-tym roku Akademię Wojskową Stanów Zjednoczonych w Wast Point. Porównywali oni opinie respondentów na temat przyszłych losów mężczyzn prezentowanych na zdjęciach z lat 50-tych, z ich późniejszymi karierami. Badacze stwierdzili, że dominujący wygląd był ważnym wskaźnikiem osiągniętych w ramach akademii not końcowych, oraz końcowej rangi w karierze wojskowej. Dla mężczyzn z wynikami nauki poniżej średniej, dominujący wygląd jest wsparciem w uzyskiwaniu awansu. Osiąganie wyższych rang idzie w parze z wysoką sprawnością fizyczną. Za przywódcze naukowcy uznali twarze przystojne, ale niekoniecznie ładne, męskie, z głęboko osadzonymi oczami i takie, na podstawie których można wnioskować o muskularnej budowie ciała jej właściciela. Twarze osób uległych mają często kształt okrągły lub wąski, z odstającymi uszami, podczas gdy twarze ludzi dominujących owalny lub kwadratowy z przylegającymi uszami. Wyniki badań wykazały, że typ twarzy rzeczywiście koreluje z późniejszą rangą. Badacze sugerują tu kilka możliwych rozwiązań. Możliwe wyjaśnienie to takie, że kadeci o twarzach liderów rzeczywiście zachowują się jak liderzy - są osobami o skłonnościach do dominacji, posiadającymi zdolności przewodzenia innym ludziom. Inne wyjaśnienie zakłada, że nie zachowują się oni w wyjątkowy sposób, a tylko otoczenie im to przypisuje, gratyfikując jednocześnie ich przywódczy wygląd (poprzez uległość bądź ułatwienie możliwości awansu). Nie jest również wykluczone to, że otoczenie przypisuje im cechy przywódcze i zachowuje się wobec nich w określony sposób, co powoduje, że oni sami zaczynają się zachowywać zgodnie z tymi oczekiwaniami. Te obserwacje mogą być stosowane do populacji cywilnych. Komunikaty przesyłane przez poszczególne elementy twarzy badała Karoline Keating (1985). Manipulowała zdjęciami osób, zmieniając wielkość poszczególnych elementów. Oceny tych zdjęć idą w dwóch kierunkach: powiększone oczy i usta oznaczały: ciepło, uczciwość, współczucie, ale i naiwność. Zmniejszenie oczu i ust powodowało spadek wiarygodności. Węższe, dojrzalsze rysy kojarzą się jednak również z siłą i potęgą - niosą ze sobą sugestię siły i dominacji, a nawet przebiegłości. Umiejętne połączenie obu tych sfer sprawia, że dana osoba czyni wrażenie dobrego przywódcy i partnera. Zaznaczyć przy tym warto, że Keating twierdzi, iż ludzie postrzegani jako typy przywódców potrafią także umiejętnie kłamać stwarzając pozory prawdomówności. Ten ostatni aspekt sugeruje, iż posługiwanie się kłamstwem było człowiekowi potrzebne od zawsze w sytuacjach niekorzystnych dla lidera lub grupy, której przewodził, np. potrzeba przechytrzenia przeciwnika lub uspokojenia własnej grupy.


Analiza wizerunku współczesnych polskich polityków


W tej analizie traktujemy ciało jako decydujący element wizualnej komunikacji interpersonalnej, politycznej. Komunikowanie (się), Kaczmarek (2005) definiuje po prostu, że jest to „Obustronna wymiana wypowiedzi między nadawcą i odbiorcą”. Jednak o komunikacji językowej pisze, że równie ważne w różnego typu interakcjach społecznych są sygnały niejęzykowe, wśród nich przesyłane kanałem ruchowo-wzrokowym, również przez określane jako audiowizualne urządzenia medialne, techniczne pośredniki, w czasie realnym, lub asynchronicznie jako nagrania. Ciało każdego człowieka posiada indywidualne i charakterystyczne cechy wpływające na pozytywny, bądź negatywny odbiór danej osoby. Cechy fizyczne w znacznym stopniu wpływają również na przypisywanie tym osobom konkretnych cech osobowości. Ich zestaw składa się na tzw. wizerunek, czasem też określany jako „image”. Biorąc po uwagę, że większość obywateli nigdy nie spotyka się osobiście z politykami, analizujemy w pewnym stopniu tylko wizerunek medialny, w oderwaniu od szerszego - publicznego. Innymi słowy, nie chodzi o to jaka jest rzeczywiście fizycznie dana osoba, a o to jak ją widzą odbiorcy na podstawie przekazów medialnych. Do analizy wybrano polityków biorąc pod uwagę ich popularność, mierzoną dostępnością oraz znajomością ich wizerunków medialnych i opinii wyrażanych na np. forach internetowych. Uwzględniano ponadto możliwą do porównywania różnorodność cech fizycznych (wieku, wzrostu, tuszy i tym podobnych). W celu zawężenia ewentualnych interpretacji i manipulacji wizerunkiem medialnym zebrano zdjęcia oficjalne o podobnych cechach formalnych (m.in. kadr, oświetlenie).

Wspólne dla wszystkich wizerunków są: brak zarostu na twarzy i odstających uszu, które poszerzając obserwację na całą grupę zawodową uznano za cechy obecnie dysklasyfikujące polityka. Broda w kulturze europejskiej, od czasów starożytnych była atrybutem męskości i symbolizowała mądrość i dojrzałość. Dziś jednak pozbawiona zarostu twarz kojarzy się z porządkiem i życiem według ścisłych reguł, wygląda również młodziej, stwarza wrażenie współczesnego dynamicznego człowieka z perspektywami. Broda jest symbolem poglądów anarchistycznych, wywrotowych, buntu. Fakt jej posiadania zostałby skojarzony z próbą ukrycia czegoś i z nieszczerością. Zarost, dłuższe włosy, ogólnie bujne owłosienie odwołuje się do odrzucanych obecnie cech atawistycznych. Wyraźnie odstające uszy mają negatywny odbiór w opinii społecznej. Zazwyczaj przyciągają one uwagę innych ludzi i powodują w nich odczucie śmieszności osoby mającej tę cechę. Prawdopodobnie skojarzenia takie mają pewne podstawy. Odstające małżowiny uszne są jedną z cech charakterystycznych, występujących u osób z chorobami genetycznymi tj. choroba miauczącego kota i zespół Pataua. Cecha ta, występująca także u ludzi zdrowych, może przyczynić się do przypisywania im także innych cech osoby chorej tj. niskiego poziomu intelektualnego.


Za pomocą formularza internetowego przeprowadzone zostało badanie ankietowe na grupie 82 studentów pedagogiki i psychologii w listopadzie 2007-ego roku. Respondentów poproszono o przypisanie cech wybranym politykom na podstawie zamieszczonych zdjęć. W celu ujednoznacznienia haseł do ankiety zostały wybrane pojęcia DUŻY i DOJRZAŁY ze słownika Naturalnego Metajęzyka Semantycznego Anny Wierzbickiej (2006), o znaczeniach pokrywających się z najistotniejszymi cechami, będącymi ewolucyjnymi wskaźnikami przywództwa. Badanie ankietowe miało charakter pilotażowy, ze względu na małą kontrolę nad jego przebiegiem, wynikającą ze specyfiki wykorzystanego narzędzia - formularza na stronie internetowej. Podane przez system wyniki procentowe wskazują na pewne trendy, warte dalszego badania. Analizy ułożono w kolejności wynikającej z wyników pilotażowego badania ankietowego. Mogą one wskazywać na nasilenie występowania ewolucyjnych wskaźników przywództwa w wizerunku polityków, w opinii ankietowanych.


Wyodrębniono następujące składowe elementy analizy wizerunku polityka:

- cechy fizyczne: w analizie posłużono się kategoriami kryminalistycznymi (Kędzierski, 2007), w celu zobiektywizowania opisu,

- wyniki badania ankietowego,

- opinie z forów internetowych: wybrane w listopadzie 2007 roku, przytoczone zostały w oryginalnej pisowni, z podaniem daty wpisania w formacie danego serwisu i adresem strony.


I. Aleksander Kwaśniewski:

- wiek średni - 53 lata (ur. 1954),

- wzrost średni - 172 cm,

- sylwetka silna, dobrze zbudowana (typ atletyczny),

- kształt twarzy kwadratowy, rysy twarzy mocne i wyraźne, czoło wysokie, cera opalona,

- włosy gęste, siwe,

- oczy małe, wyraźne łuki brwiowe, brwi krótkie, proste,

- nos prosty, średnio szeroki, koniec nosa spiczasty,

- usta proste o grubszej czerwieni wargi dolnej.

Sprawia wrażenie osoby rześkiej i sprawnej. Pomimo kilku zmarszczek widocznych na czole skóra jego twarzy jest zdrowa i opalona. Siwe włosy dodają mu dostojeństwa. Cechy te można zinterpretować jako cechy świadczące o dojrzałości, powadze i dominacji. Wzrok i postawa wyrażają pewność siebie i zdecydowanie.

Opinia internauty: „Brawo Kwaśniewski Podoba mi się ten chłopak. Cwany jak lis, silny jak lew, żądny władzy jak Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili. Całe szczęście, że wyjeżdżam z tego kraju

~krzycho41 , 15.07.2007 22:56 (...)

http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,32451314,88132194,3958981,forum.html

W badaniu ankietowym respondenci przypisali Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w 31% cechę DUŻY i w 30% DOJRZAŁY.

Twarz o wyraźnych męskich rysach twarzy, zwłaszcza silnie zarysowana szczęka i łuki brwiowe nadają dominujący charakter. W wizerunkach medialnych właśnie twarz jest najbardziej wyeksponowana, co może wyjaśniać utrwaloną opinię odbiorców o tym polityku jako wysokim, a więc/i również dojrzałym, mającym cechy przywódcze. Odpowiednie zabiegi wizerunkowe (opalenizna) i postawa wzmacniają taki obraz.


II. Donald Tusk:

- wiek średni - 50 lat (ur. 1957),

- wzrost wysoki - 178 cm,

- sylwetka szczupła (typ leptosomiczny),

- kształt twarzy pociągły, wysokie czoło, cera normalna,

- włosy krótkie, ciemny blond,

- oczy średniej wielkości, wyraźne łuki brwiowe, brwi średnio szerokie, delikatnie skośne ku dołowi,

- nos średniej wielkości, prosty, koniec nosa zaokrąglony,

- usta średnio-szerokie.

Sprawia wrażenie mężczyzny zdrowego i zadbanego. Oczy małe, aczkolwiek „żywe” i bystre. Wizerunek osoby energicznej, o młodzieńczym wyglądzie, dobrze się prezentującej. Postawa wyprostowana i zdecydowana, a jednocześnie swobodna.

Opinie internautów: „Tusk to bardzo dobry chłopak, ale cóż przecież on nie ma żadnej charyzmy

~li , 11.08.2007 15:17 (...)

http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,33242791,90378537,4025994,forum.html

PO CO POKAZUJECIE TEGO RUDEGO LISA, KTÓRY OŚMIESZA POLSKĘ?” 09.11.2007 11:57 ~`MADZIA (...)

KACZYŃSKI JESY MOŻE NISKI. ALE Z PEWNOSCIĄ NIE MA TAKIEGO ZAWZIĘTEGO SPOJRZENIA AK TUSK, KTÓRY W DODATKU EST RUDY!!!!!!!!!!!!!!!! (...)

Taaaak, a na dodatek jest szczupły, nie słucha i nie boi się braci Kaczyńskich, wychował się na podwórku i ma wielkie poparcie społeczeństwa, itd.Dlatego jet beee!!!!

14.11.2007 11:12 ~asd (...)

http://www.tvn24.pl/1,251,8,36910463,100099938,4221992,0,forum.html

W badaniu ankietowym respondenci przypisali Donaldowi Tuskowi w 13% cechę DUŻY i w 14% DOJRZAŁY.

Małe oczy, pod wyraźnymi łukami brwiowymi, w pociągłej twarzy, mogą dawać wrażenie nieprzyjaznej twarzy. Taka twarz nie zmienia oceny szczupłej budowy ciała jako drobnej, a więc nie dużej, i osoby w związku z tym jako mało dojrzałej, a więc nie wykazującej wyraźnych ewolucyjnych wskaźników przywództwa.


III. Wojciech Olejniczak:

- wiek młody - 33 lata (ur. 1974),

- wzrost wysoki - 176 cm,

- sylwetka normalna (typ atletyczno-leptosomiczny),

- kształt twarzy owalny, łagodne rysy twarzy, czoło średniowysokie, cera opalona,

- włosy gęste, ciemnobrązowe,

- oczy średniej wielkości, wyraźne łuki brwiowe, brwi ciemne, szerokie, długie, łukowate,

- nos prosty, średnio szeroki, koniec nosa zaokrąglony,

- usta szerokie, z grubsza dolną czerwienią wargowa i z kącikami lekko uniesionymi do góry.

Sprawia wrażenie osoby o dobrej kondycji fizycznej. Wyraz twarzy pogodny. Oczy bystro patrzące. Spojrzenie mało zdecydowane i zbyt potulne.

Opinie internautów: „Olejniczak to młody - gniewny, niezaspokojony ambicjonalnie. Myśli, że intelektem przewyższa niejednego w rządzie

~Don Koyote , 17.03.2007 16:20 (...)

http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,28591077,78720273,3679573,forum.html

W badaniu ankietowym respondenci przypisali Wojciechowi Olejniczakowi w 15% cechę DUŻY i w 7% DOJRZAŁY.

Męska dominująca twarz wskazuje na dużego, silnego mężczyznę, Jednak młode rysy twarzy, kolor włosów i cery oraz przede wszystkim wyraz twarzy nie wskazuje na dojrzałą osobę, co ujmuje cech przywódczych.


IV. Jarosław Kaczyński:

- wiek średni - 58 lat (ur. 1949),

- wzrost średni - 167 cm,

- sylwetka otyła (typ atletyczno-pykniczny),

- kształt twarzy okrągły, czoło średniowysokie, cera blada,

- niewielka łysina potyliczna, włosy siwe,

- oczy małe, z opadającymi od zewnętrznej strony górnymi powiekami, łuki brwiowe słabo zaznaczone, brwi ciemne, średnio-szerokie, proste,

- nos mały, krótki, prosty, koniec nosa zaokrąglony,

- usta pełne z grubszą dolną czerwienią wargową i z wyraźnie opadającymi kącikami.

Budowa ciała oraz kolor włosów nadają wygląd osoby starszej i słabej. Oczy sprawiają wrażenie „ospałych”. Mięśnie twarzy sprawiają wrażenie osoby mającej trudności w swobodnym poruszaniu ustami przy wypowiedziach. Łatwo zauważalny jest podwójny podbródek oraz pełne policzki. Postawa lekko pochylona.

Opinie internautów: „czym tu sie tak ekscytowac? pan kaczynski jest niedojrzaly emocjonalnie do powierzonych mu obowiazkow. rzadzenie panstwem oparte na intrygach do dnia ostatniego. zabawy z piaskownicy rodem.” ~szymon, 2007-11-02 22:59 (...)

http://korwin-mikke.blog.onet.pl/3480429,263593123,1,200,200,62718857,263599577,4857846,0,forum.html

Jarosław Kaczyński mały ciałem,ale wielki duchem, to prawdziwy mąż stanu i najlepszy premier RP, doskonały polityk” ~Gabore , 18.11.2007 14:32 (...)

http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,37254379,101103995,4290265,0,forum.html

W badaniu ankietowym respondenci przypisali Jarosławowi Kaczyńskiemu w 1% cechę DUŻY i w 10% DOJRZAŁY.

Okrągły kształt twarzy, oczy wyglądające na większe w wyniku słabo zaznaczonych łuków brwiowych, nadają twarzy wyraz dobrotliwy, nieco dziecinny, w żadnym wypadku nie wskazujący na osobę postawną, dużą i tylko dzięki siwym włosom i zmarszczkom na dojrzałą. Daje to efekt osoby niedominującej, niegroźnej, dobrotliwej, nie wykazującej wyraźnych ewolucyjnych wskaźników przywództwa.


Abstrahując od zagadnień politologicznych, wyników wyborczych, nie będących przedmiotem opracowania, należy stwierdzić, że współczesnym polskim politykiem, w którego wizerunku odbiorcy dostrzegają najwięcej ewolucyjnych wskaźników przywództwa jest wciąż Aleksander Kwaśniewski.

Porównując cechy fizyczne polityków z opiniami o nich, oraz przypisywanymi ewolucyjnymi wskaźnikami przywództwa zauważa się wyraźne zróżnicowanie wizerunku od osoby będącej jego źródłem. Wizerunek okazuje się silnie utrwalonym w świadomości odbiorców obrazem, zbiorem cech, nawet będących w sprzeczności z rzeczywistymi, które mogą mieć związek z przypisywaniem cech przywódczych. Takim dorobkiem dobrze realizowanej polityki wizerunkowej może się poszczycić Aleksander Kwaśniewski. Będąc tyle samo niższym od Donalda Tuska, ile nieznacznie wyższym od Jarosława Kaczyńskiego, jest uważany za dużego, wyższego od obydwu i to nawet przez kilkukrotnie więcej odbiorców. Będąc niewiele starszym od Tuska, i blisko tego młodszym od Kaczyńskiego, jest ponad dwukrotnie częściej postrzegany jako dojrzały.


Manipulacja wizerunkiem medialnym współczesnych polskich polityków


Manipulacja jest słowem wieloznacznym, i o ile manipulowanie przyrządami jest pozbawione konotacji wartościującej, to manipulacja w odniesieniu do ludzi jest oceniana pejoratywnie jako „formy wpływu społecznego, których oddziaływania inna osoba nie jest świadoma oraz stosowane są celowo w sposób planowy i mają na celu dostarczenie manipulatorowi spodziewanych korzyści” (Helmich, Piskorz, 2004). Jednak Kazimierz Wenta zauważa również korzyści wynikające z manipulacji medialnej w procesie dydaktyczno-wychowawczym, w kontekście konieczności badań nad modelami wychowawczymi uodparniającymi na medialną manipulację (Wenta, 2007). Wydaje się, że mimo również źródłowo neutralnej konotacji bardziej pasuje tu, we współczesnym swym znaczeniu, określenie propaganda, jako opisujące działanie mające na celu szerzenie, wyjaśnianie i rozpowszechnianie pewnych poglądów, idei, haseł w celu pozyskania zwolenników, wywołania u nich odpowiednich dążeń lub skłonienia do określonego postępowania (Ellul, 1973).


Manipulacja wizerunkiem medialnym, będąca tematem tego tekstu, znajduje się w obu kontekstach znaczeniowych, przedmiotowym, jako przekształcanie i społecznym jako wpływanie. Wizerunek, zwłaszcza medialny, czyli zbiór przekazów, wśród nich publikowanych fotografii, podlega od samego wykonania działaniom technicznym, które można określić jako manipulowanie obrazem, jednak bardziej jako jego przetwarzanie, niekoniecznie mające jakieś cele ukryte, poza zamierzonymi przykładowo np. technicznymi, poprawienia czytelności obrazu. Zaprezentowanie, zastosowanie w komunikacji społecznej tego wizerunku, opublikowanie konkretnej fotografii, może jednak już służyć próbom manipulowania, wpływania na opinię publiczną, w znaczeniu które jest przynajmniej częściowo postrzegane jako działanie szkodliwe, a co najmniej nieobiektywne dziennikarsko, propagandowe. Przykładem słynnej manipulacji obrazem, wizerunkiem znanej osoby, może być historia z 1994 roku, zdjęcia policyjnego Orenthala Jamesa Simpsona, futbolisty i aktora amerykańskiego, zatrzymanego po pościgu pod zarzutem podwójnego morderstwa. To samo technicznie standardowe zdjęcie zostało wykorzystane w tym samym tygodniu na okładkach dwu wielkonakładowych pism. W „Time" grafik Matt Mahurin przyciemnił zdjęcie, zmniejszył kontrast, obniżył nasycenie kolorystyczne, wyretuszował detale związane z ewidencją policyjną, przyciemnił krawędzie i narożniki zdjęcia. Efekt artystyczny jest bardzo silny. Okładka wywołała falę krytyki, bo Simpson wygląda na niej, jakby miał ciemniejszą skórę i miał większy zarost na twarzy niż w rzeczywistości, zbliża to jego wygląd do stereotypowego „czarnego” - rozróżniania Afroamerykanów na jaśniejszych i ciemniejszych, gdzie ci bardziej ciemnoskórzy uchodzili za dzikszych, brutalniejszych, wręcz bardziej zwierzęcych, mający jaśniejszą skórę (również w wyniku mieszania się odmian kaukaskiej i afrykańskiej) za łagodniejszych, bardziej ludzkich. W „Newsweek” tę samą fotografię policyjną rozjaśniono, podwyższono kontrast i nasycenie kolorystyczne, uzyskując bardziej pogodny efekt i wizerunek osoby o zdecydowanie jaśniejszym odcieniu skóry. W analizach tej manipulacji wizerunkiem Simpsona rzadko wspomina się, że ta druga wersja też jest zmanipulowana. Jedna i druga mogła wpływać na ocenę osoby i zarzucanego jej czynu przez opinie publiczną, której częścią byli potencjalni sądzący Simpsona ławnicy.


Manipulacja wizerunkiem współczesnych polskich polityków ma miejsce zarówno w działaniach jawnie propagandowych, jak i działaniach dziennikarskich opartych na teoriach ukrytych, gustach i przekonaniach przygotowujących komunikaty medialne. Wśród wielu komunikatów medialnych, telewizyjnych i fotograficznych kształtujących wizerunek polityków zwrócono uwagę na dwie przykładowe fotografie, wykorzystywane w publikacjach prasowych i Internecie, przedstawiające Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska we wnętrzu, będących względem siebie, i obiektywu, wpół obróconymi przodem, w postawie i sytuacji neutralnej. Obraz został tak wykadrowany, że ukazuje polityków w półzbliżeniu i z odchyleniem od pionu o 10 stopni kątowych na stronę Jarosława Kaczyńskiego (co widać tylko po skośności złączenia ścian w głębi). Zastosowanie tak prostego działania daje wrażenie ujęcia Kaczyńskiemu względem Tuska 10-ciu cm wzrostu. Jest to manipulacja wizerunkiem obu tych polityków (u Kaczyńskiego negatywnie go obniżając, u Tuska pozytywnie podwyższając), w zakresie wzrostu - najsilniejszego ewolucyjnie wytworzonego wskaźnika przywództwa. Innym ciekawym przykładem manipulacji wizerunkiem jest zmiana odcienia skóry Andrzeja Leppera, z jasnej, zaróżowionej w okresie działalności związkowej (kiedy dużo przebywał na zewnątrz), na ciemną, opaloną na brązowo w okresie uprawiania polityki „salonowej”. Takie odwrotne, sztuczne, względem naturalnie oczekiwanego, wykreowanie wizerunku przyniosło temu politykowi wiele korzyści, przykładowo ukrycie nerwowego czerwienienia się, z jednoczesnym utrzymaniem zdrowego, „czerstwego” wyglądu działacza chłopskiego. Nie bez znaczenia też jest zgodność opalenizny z kulturowym wzorem urody aktywnego społecznie mężczyzny, jak i ewolucyjnym wskaźnikiem zdrowia, siły.


Podsumowanie


Psycholodzy społeczni potwierdzają, że na wybór przywódców, oprócz brania pod uwagę ich ideologii, poglądów i dokonań mają wpływ takie ich właściwości jak wygląd zewnętrzny oraz cechy osobowości, o których również w dużej mierze wnioskujemy na podstawie powierzchowności. Wydaje się, że mimo zracjonalizowanych zachowań, mechanizmy te mogą decydować o obdarzaniu zaufaniem i przyznawaniu przywództwa współczesnym politykom, możemy doszukać się go również u naczelnych, jak i u ludzi, jako zespołu reakcji mózgu na pewne postawy i zachowania prezentowane przez osobnika. Opisane manipulacje w kierunku upodobnienia, zsynchronizowania wizerunku polskich polityków, z zarówno ewolucyjnie jak i kulturowo wytworzonym wzorcem dobrego przywódcy, są próbą uświadomienia fizyczności, cielesności jako istotnego elementu komunikacji, również jako jej utrudnienia, w kontekście polityki, a nawet zagrożenia uczciwości wyborów - podstawy demokracji. Znakomicie bowiem opisuje to Zygmunt Bauman pisząc, że „Również i w obrębie własnego gatunku napotkać można bezwzględnych wyzyskiwaczy żerujących dzięki mimikrze na ludzkich automatyzmach, choć, co prawda, automatyzmy te mają charakter niewrodzonych sekwencji zachowań, lecz reguł i stereotypów, w które nauczyliśmy się wierzyć. Niektóre z nich są słabsze, inne silniejsze, jednak wiele z nich w ogromnym stopniu steruje przebiegiem naszego zachowania. Jesteśmy poddani ich oddziaływaniu od wczesnego dzieciństwa i są one dla nas taką oczywistością, że rzadko je w ogóle zauważamy” (Bauman, 1996). Takie zagrożenie dostrzegał również Jan Paweł II w encyklice „Centesimus annus wskazując, że „Nie może (...) demokracja sprzyjać powstawaniu wąskich grup kierowniczych, które dla własnych partykularnych korzyści albo dla celów ideologicznych przywłaszczają sobie władzę w państwie” (Jan Paweł II, 1991). Znaczenie przywiązania, a może obecnie już koniecznego powrotu, do etycznego uprawiania polityki, ale również dziennikarstwa odpowiedzialnego społecznie, płynie z końcowego stwierdzenia : „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (ibidem).


Nawiązując do pytania Roberta Wrighta (2004): „Czy nasza nowo odkryta wiedza na temat ewolucji pomoże uwolnić się od dziedzictwa naszych genów?” można stwierdzić, że podejmujemy jako ludzkość ogromną ilość irracjonalnych decyzji, niesprawiedliwych wyborów, dopuszczamy się wręcz nieuświadomionej dyskryminacji. Czy jednak mając coraz większą świadomość mechanizmów, które sterują naszym zachowaniem, a których funkcje adaptacyjne już dawno przestały mieć znaczenie jesteśmy w stanie uwolnić się od nich? Z całą pewnością niektóre z tych mechanizmów same ulegną osłabieniu i wygasną, szczególnie te, które w żadnym stopniu nie pełnią już funkcji przystosowawczych - zakłada to wszak teoria ewolucji. Czy jednak chcemy czekać kolejne setki lat dokonując w życiu irracjonalnych z dzisiejszego punktu widzenia wyborów? Być może rozpowszechnianie wiedzy na temat oddziaływania na nas pierwotnych mechanizmów neurologicznych, których nie byliśmy świadomi, pozwoli osiągnąć nam to wcześniej.


Bibliografia


Andreoletti, C., Zebrowitz L. A., Lachman M. E. (2001). Physical appearance and control beliefs in young, middle-aged, and older adults. Personality and Social Psychology Bulletin, 27, 969-981.

Bauman, Z. (1996). Socjologia, Poznań: Zysk i S-ka.

Ellul, J. (1973). Propaganda: The Formation of Men’s Attitudes, New York: Vintage Books.

Helmich, A., Piskorz, J. (2004). Wiedza o manipulacji a jej skuteczność [w:] Władysław Paluchowski, Grzegorz Bartokiak (red.), Psychologia a promocja w poszukiwaniu skuteczności, Poznań: Rys.

Jan Paweł II (1991). Encyklika Centesimus annus, Poznań: Pallottinum.

Kaczmarek, B. (2005). Misterne gry w komunikację. Lublin: UMCS.

Keating, C. (1985). Gender and the Physiognomy of Dominance and Attractivness. Social Psychology Quarterly, 48, 61-70.

Kędzierski, W. (red.) (2007). Technika kryminalistyczna, tom 2. Szczytno: Wydawnictwo Wyższej Szkoły Policji.

Kinder, D. R. (1986). Presidential Character Revisited, [w:] Robert Lau, Donald Sears (red.), Political Cognition: The 19th Annual Carnegie Symposium on Cognition, 233-256.

Mill J. S. (1995). O rządzie reprezentatywnym. Poddaństwo kobiet, Kraków: Znak.

Mueller, U., Mazur A. (1998). Facial Dominance in Homo Sapiens as Honest Signaling of Male Quality. Behavioral Ecology, 8, 569-579.

Wenta, K. (2007). Manipulacja we wzorcu osobowym obywatela, [w:] Bronisław Siemieniecki (red.), Manipulacja, Media, Edukacja, Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek.

Wierzbicka, A. (2006). Semantyka. Jednostki elementarne i uniwersalne. Lublin: UMCS.

Wright, R. (2004). Moralne zwierzę. Warszawa: Prószyński i S-ka.


niedziela, 17 lutego 2008

S@motność w Sieci

Film na podstawie bestsellerowej powieści Janusza Leona Wiśniewskiego "S@motność w Sieci", opowiada o miłości w wirtualnym świecie i życiu współczesnego człowieka, który otoczony nowoczesną techniką, wciąż szuka prawdziwych emocji i wzruszeń.

Reżyserii filmu podjął się Witold Adamek. Autorami scenariusza są Witold Adamek oraz autor powieści, Janusz Leon Wiśniewski. W rolach głównych: Magdalena Cielecka i Andrzej Chyra.

Poniżej fragmenty wideo, wywiad, fragmenty powieści - korespondencja bohaterów.

Ciekawe artykuły:

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/od_samotnosci_w_sieci_do_milosci_poza_nia_45010.html

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/o_milosci_i_znajomosciach_przez_internet_slow_kilka_55026.html

Na końcu link do umieszczania komentarzy - wpisz jeśli potrzebujesz zaliczenia.





Fragmenty powieści - korespondencja bohaterów

Ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej...



Podłączył telefon do komputera i uruchomił program poczty elektronicznej. Powoli przebrnął przez całą procedurę identyfikacji. Modem w telefonie komórkowym jest chyba najwolniejszym modemem, jaki istnieje. Często zastanawiał się, dlaczego. Sprawdzi to, gdy tylko wróci do Monachium.

W jego skrzynce pocztowej w komputerze instytutu w Monachium był tylko jeden e-mail. W adresie była nazwa domeny jakiegoś banku w Anglii.

Znowu jakaś reklamówka - pomyślał.

Chciał ją od razu usunąć, ale jego uwagę zwróciła pierwsza część adresu: Jennifer@. W jego wspomnieniach to imię brzmiało jak muzyka. Postanowił przeczytać.


Camberley, Surrey, Anglia, 29 kwietnia

Ty jesteś J.L., prawda???!!!

Tak wynika z Twojej strony internetowej. Spędziłam na niej całe dzisiejsze przedpołudnie w swoim biurze w banku. Zamiast wejść na stronę giełdy londyńskiej i pracować, za co mi tu nawet nieźle płacą, czytałam słowo po słowie na Twojej stronie. Potem wzięłam taksówkę i pojechałam do księgarni w centrum Camberley, aby kupić słownik polsko-angielski. Wzięłam największy, jaki mieli. Chciałam zrozumieć również te fragmenty, które opublikowałeś na tej stronie po polsku. Nie zrozumiałam wszystkiego, ale zrozumiałam klimat. Taki klimat umiał robić tylko L.J., więc to pewnie jednak Ty.

Po pracy poszłam do mojego ulubionego baru "Club 54" w pobliżu dworca i się upiłam. Jestem na głodówce od 4 dni, dwa razy do roku bowiem "oczyszczam się", głodując przez tydzień. Wiesz, że gdy przetrwasz pierwsze 3 dni absolutnej głodówki, to wpadasz w stan swoistego transu? Twój organizm nie musi nic trawić. Dopiero wówczas zauważasz, z czego okrada cię proces trawienia. Masz nagle tak dużo energii. Żyjesz jak na rauszu. Jesteś kreatywny, podniecony, masz niesamowicie wzmocnione i wyostrzone wszystkie zmysły. Twoja percepcja jest jak sucha gąbka, gotowa wsysać wszystko, co się tylko znajdzie w jej pobliżu. Pisze się wtedy ponoć piękne wiersze, wymyśla się niesłychanie rewolucyjne naukowe teorie, rzeźbi lub maluje prowokacyjnie i awangardowo, a także kupuje z wyjątkowym powodzeniem na giełdzie. To ostatnie mogę z pewnością potwierdzić. Poza tym Bach na "głodzie" jest... no, jaki jest... Jest tak, jak gdyby grał go sam Mozart.

Taki stan osiąga się jednak dopiero wtedy, gdy przebrnie się "w cierpieniu" przez pierwsze 2 lub 3 dni. Te 2 lub 3 dni to nieustanna walka z głodem. Ja budzę się nawet z głodu w nocy. Ale przebrnęłam przez to wszystko i zaczynałam czuć dzisiaj rano rausz "nietrawienia". l na tym rauszu natrafiłam na Twoją stronę internetową. Nie mogło być lepszego momentu.

I wszystko inne stało się mało ważne.

W zasadzie to tak naprawdę nie przerwałam głodówki. W tym barze przecież nic nie jadłam. Tylko piłam. Głównie za wspomnienia. Nie pij nigdy - nawet jeśli to jest bloody mary tak dobra, jak serwują w "Clubie 54", i masz najpiękniejsze wspomnienia - w czwartym dniu głodówki. Zjedz coś przed tym.

Potem wróciłam do domu i napisałam ten e-mail. Jest jak kartka z pamiętnika wygłodniałej (3 dni bez jedzenia), pijanej (2 bloody mary i 4 guinnessy) kobiety po przejściach (12 lat biografii).

Dlatego proszę, potraktuj go z całą powagą.

Przed Scriptum: "Wyspa" w tym tekście - gdybyś zapomniał - to moja Wyspa Wight. Maleńka plamka na mapie między Francją a Anglią na kanale La Manche. Tam, gdzie się urodziłam.



Rozmowa na ICQ


Jestem jeszcze trochę zakochana resztkami bezsensownej miłości i jest mi tak cholernie smutno teraz, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zupełnie obcy, kto nie może mnie zranić. Nareszcie przyda się na coś ten cały Internet. Trafiło na Ciebie. Czy mogę Ci o tym opowiedzieć?



Przez chwilę czuł się jak ktoś, kto niechcący przeczytał list adresowany do kogoś zupełnie innego. Musiał się upewnić, czy to naprawdę do niego. Jeśli tak, to chciał także wiedzieć, dlaczego akurat do niego. Napisał:



Czy Pani jest pewna, że to mnie chce obdarzyć takim zaufaniem? Jeśli tak, jak to się stało, że trafiła Pani akurat do mnie?



W tym momencie ona otworzyła Chat.



ONA: Słuchaj, Ty jesteś Jakub, jesteś Polakiem i mieszkasz od kilkunastu lat w Monachium, prawda? Wybrałam Ciebie, bo jesteś wystarczająco anonimowy, wystarczająco daleko i jesteś wystarczająco długo w Niemczech. Gwarantuje mi to, że nie zrobisz mi żadnej niespodzianki. Czy chciałbyś, abym także zawracała się do Ciebie per Pan? Będzie mniej kameralnie i intymnie. Ale jeśli chcesz...



ON: Mogła to wiedzieć! Rejestrując się do ICQ, trzeba było podać kilka danych. To, co ona podała, zgadzało się dokładnie z tym, co on wpisał w formularze rejestracyjne. ICQ pozwalało z pewnością przeszukiwać bank danych swoich subskrybentów według najróżniejszych kryteriów. W ten sposób znalazła go sobie.

Była prowokująco bezpośrednia. Właśnie tak. Uśmiechnął się. Po raz pierwszy tego dnia. Odpisał:



W zasadzie najwięcej niespodzianek światu zgotowali Niemcy, ale nie zamierzam ich usprawiedliwiać. Oczywiście, że możesz mi mówić per ty. Nawet jeśli masz dopiero 13 lat.



ONA: Powiedz mi tylko, jakie masz wykształcenie. To nie arogancja. To tylko ciekawość. Chciałabym mieć z Tobą wspólną częstotliwość.



ON: To przestawało być prowokująco bezpośrednie. To zaczynało być bezczelne. Trudno mu było uwierzyć w szczerość tego jej "to nie arogancja". Jeśli miała na celu go sprowokować, to się jej udało. Nerwowo zaczął pisać:



Wykształcenie? Normalne. Jak każdy. Magister matematyki, magister filozofii, doktor matematyki i doktor habilitowany informatyki.



ONA: Boże! Ale trafiłam! Czy Ty jesteś przed siedemdziesiątką? Jeżeli tak, to wspaniale. Masz doświadczenie. Wysłuchasz mnie i doradzisz, prawda?



ON: Uśmiechnął się. Jak to się teraz nazywa - myślał - po angielsku self-conscious, po niemiecku selbstbewusst, a po polsku? Egocentryzm? Nie. To zbyt pejoratywne. Pewność siebie i skupienie się na swoich potrzebach? Tego chyba po polsku nie da się tak dobrze jak po niemiecku i angielsku określić jednym słowem.



Jeśli to jest smutne, to nie wysłucham. Podejrzewam, że jest. Jestem przed siedemdziesiątką. Ale mimo to nie opowiadaj mi, proszę, nic smutnego dzisiaj. Nawet nie próbuj. Napisz e-mail na adres Jakub@epost.de. Daję sobie radę ze smutkiem przeciętnie w 24 godziny. Dzisiaj doradziłbym Ci tylko wyjścia ostateczne, chemię lub alkohol. Jutro natomiast przeczytam z uwagą Twój e-mail i doradzę.

Zresztą Ty nie potrzebujesz rad. Ty po prostu musisz to komuś opowiedzieć, podzielić to na dwóch, a Twój psychoterapeuta nie ma dzisiaj czasu lub jest na urlopie.



ONA: Myślisz, że psychoterapeuta może przydać się Słowianom? Przecież oni i tak wszystko zawsze wiedzą lepiej. Poza tym mam wrażenie, że wszyscy psychoterapeuci w Polsce albo piszą książki, albo zakładają wydawnictwa, albo są na etatach w telewizji lub w radiu. Czy Ty ciągle jesteś jeszcze Słowianinem?



ON: Chyba już nie jestem. Nie piję wódki, jestem punktualny, dotrzymuję słowa i nie organizuję powstań. Ale psychoterapeutę miałem już nawet w Polsce. Jednak to było tak dawno, że nazywano go wtedy psychiatrą, a zakładanie wydawnictw było karane bardziej dotkliwie niż pędzenie bimbru.



ONA: l pomógł Ci ten psychiatra?



ON: Sam psychiatra nie. Ale to, co usłyszałem w jego poczekalni, pomogło mi ogromnie.



ONA: Miałeś chory rozum czy duszę?



ON: Chwileczkę! Tak nie będzie! Zapukała sobie panienka w monitor jego komputera jak obcy do drzwi i zaczyna przesłuchiwać go z biografii. Nie zdążył zareagować, ponieważ nadeszła kolejna jej wiadomość.



ONA: Wiem. Posuwam się za daleko. To przez tę wirtualność. Mam uczucie, że fakt, iż jesteśmy tak bardzo anonimowi, pozwala mi pytać o rzeczy, o które nie zapytałabym nigdy, gdybym poznała Cię w pociągu lub kawiarni. Wybacz.



ON: Miała rację. Internet był taki. Przypominał trochę konfesjonał, a rozmowy - rodzaj grupowej spowiedzi. Czasami było się spowiednikiem, czasami spowiadanym. To czyniła ta odległość i ta pewność, że zawsze można wyciągnąć wtyczkę z gniazdka.

Nic tutaj nie rozprasza. Ani zapach, ani wygląd, ani to, że piersi są zbyt małe. W Sieci obraz siebie kreuje się słowami. Własnymi słowami. Nigdy się nie wie, jak długo wtyczka będzie w gniazdku, więc nie traci się czasu i od razu przechodzi do rzeczy, i zadaje naprawdę istotne pytania. Zadając je, tak do końca chyba nie oczekuje się zupełnej szczerości. Tego ostatniego nie był jednak całkiem pewien. Dlatego zawsze odpowiadał szczerze. „Jeżeli nie wiesz, co odpowiedzieć, mów prawdę" - nie wie, który filozof to doradzał, ale na pewno miał rację. Poza tym on nie miał zbyt wiele doświadczenia. Oprócz tych z doktorantem z Warszawy nie prowadził dotychczas takich wirtualnych rozmów. Odpisał:



Myślisz, że chory rozum można odróżnić od chorej duszy? Pytam z ciekawości. Ja miatem chore wszystko. Każdą pojedynczą komórkę. Ale to już minę-to. Może nie jestem całkiem zdrowy, ale z pewnością jestem uleczony.



ONA: Wiesz, że mnie wzruszasz? Nie wiem jeszcze dokładnie dlaczego, ale wzruszasz mnie. Muszę teraz iść do domu. Cieszę się, że mogę do Ciebie napisać. Napiszę. Do jutra.



ON: Uważaj na siebie. Masz ładne imię.



Bez ostrzeżenia zakończyła ten Chat. Odłączyła się od Internetu. Była offline. Zniknęła tak samo bez zapowiedzi, jak się pojawiła. Nie przeczytała już tej ostatniej wiadomości. Patrząc w ekran monitora, pomyślał, że nagle zrobiło się jakoś pusto i cicho bez niej. W dolnym prawym rogu znowu migotała żółta karteczka. Kliknął w nią, mając nadzieję, że jednak wróciła. W pewnym sensie tak było. Choć nie ona osobiście. Zostawiła jedynie na serwerze ICQ prośbę do niego:



Dopiszesz mnie, proszę, do listy Twoich przyjaciół? Na razie tylko do tych na liście ICQ.



@


Warszawa, 30 stycznia

Dowiedziałam się o Twoim istnieniu około 16.30. Teraz jest dopiero 17.15 w Warszawie, a zdążyłeś już wywołać we mnie podziw, zdumienie, ciekawość, zazdrość, wzruszenie, smutek i radość. Ja ostatnio mato przeżywam, więc zauważam ostrzej takie uczucia.

Miałeś rację, mówiąc, że nie potrzebuję żadnej rady. Potrzebowałam to tylko uwolnić z siebie i komuś po prostu powiedzieć. Teraz wiem nawet, że najmniej ze wszystkich chcę to powiedzieć Tobie. Poza tym to stało się nagle zbyt banalne, aby tracić na to Twój czas.

Miałam tyle wiadomości o Tobie, że chcę, abyś i Ty coś wiedział o mnie. Mam 29 lat, mieszkam w Warszawie, od 5 lat z mężczyzną, który jest moim mężem, mam długie czarne włosy i oczy, których kolor zależy od mojego nastroju.

Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mam ICQ tutaj w moim komputerze, l że Ty masz.

Od 16.30 dzisiaj tak się cieszę.

Do jutra.

Jeśli pozwolisz.

@


Wielokrotnie pytałaś mnie o kobiety. Akceptowałaś fakt, że nie odpowiadałem albo odsuwałem tę odpowiedź na nieokreślone później. Teraz napisałaś to jedno zdanie i nadszedł czas, aby Ci o tym opowiedzieć. Robię to bardziej dla siebie niż dla Ciebie. To, co przeczytasz, jest czasami wstrząsające, a z pewnością zatopione w smutku. Dlatego nie czytaj tego teraz, jeśli nie chcesz smutku. Dlatego też piszę e-mail, zamiast opowiedzieć Ci o tym na ICQ. Głównie po to, abyś mogła wybrać moment, w którym zdecydujesz się to czytać.

Nie czytaj tego, jeśli jest Ci źle. Będzie Ci jeszcze gorzej. Przeczytaj, gdy będziesz poważna i refleksyjna, l nie płacz. To już zostało opłakane tyle razy.

Czy wiesz, że nawet nie mam pojęcia, jak mogą wyglądać Twoje oczy, gdy są w nich łzy?

W zasadzie w moim życiu liczyła się dotychczas tylko jedna kobieta. Miała na imię Natalia. Spotkała mnie przypadkiem, i też w styczniu. Dokładnie tak jak Ty mnie.

Kolejka do okienka z zupą w stołówce politechniki była tego dnia wyjątkowo długa. Siedziałem zaraz obok okienka, dokładnie na wprost misek z łyżkami i chlebem do zupy. Dziewczyna w brązowej obcisłej spódnicy w kwiaty i czarnymi włosami związanymi jedwabną chustką w kok stała w kolejce ze starszą, elegancką kobietą. Nie rozmawiały, chociaż było widać, że są razem. Odebrała zupę. Właśnie podchodziła do miski z łyżkami, gdy ktoś przez nieuwagę potrącił ją gwałtownie. Poczułem wrzątek na dłoniach i twarzy. Zerwałem się porażony bólem z krzesła. Ona postawiła talerz z resztkami zupy na moim stole. Staliśmy naprzeciwko siebie. Już miałem powiedzieć coś brzydkiego, ale spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie z przerażeniem. Musiałem wyglądać żałośnie z resztkami zupy we włosach, na twarzy i na koszuli. Złożyła ręce jak do modlitwy i patrzyła z takim lękiem w oczach. Zagryzła wargi, oczy zaszły jej łzami. Patrzyła na mnie i nic nie mówiła. W pewnym momencie wydała z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk, odwróciła się i zaczęła uciekać. Zrobiło mi się przykro.

- Niech pani nie ucieka. Nic się nie stało. Wcale nie było gorące. Naprawdę. Nic się nie stało.

Starsza kobieta z kolejki pobiegła za nią.

W ten sposób po raz pierwszy zetknąłem się z Natalią.

Od tego dnia chciałem ją spotkać. Obraz jej zielonych, ogromnych oczu zalanych łzami i te złożone dłonie nie dawały mi spokoju. Przychodziłem do stołówki, siadałem na tym samym krześle na wprost okienka - kiedy było zajęte, czekałem, aż się zwolni - i wypatrywałem jej. Przychodziłem o wszystkich możliwych porach wydawania obiadów. Nie było jej. Ponad miesiąc jej nie było.

Którejś niedzieli jechałem tramwajem do biblioteki. Był tłok. Ludzie wracali z kościołów. Odwrócony twarzą do okna tramwaju na którymś zakręcie poczułem, że ktoś napiera na mnie i przyciska do szyby. Odwróciłem się. Nie miała wyboru. Stała przytulona na całej długości swojego ciała do mnie. Niewiele niższa ode mnie. Jej oczy wpatrywały się w moje. Czułem jej włosy na twarzy. Zdumiony wykrztusiłem:

- To pani.

Zamknęła oczy. Nic nie mówiła. Jechaliśmy tak, przytuleni. Chciałem, aby to się skończyło. Jak najprędzej. Miałem erekcję i ona to na pewno czuła.

Nie wysiadłem przy bibliotece. Wysiadłem na tym przystanku, na którym ona wysiadła. Ukrywając się, szedłem za nimi. Bo znowu była z tą elegancką kobietą. Skręciły w uliczkę niedaleko przystanku. Zapamiętałem, do którego domu weszły. Przychodziłem pod ten dom. Wypatrywałem jej. Po kilku tygodniach wiedziałem, o której wychodzi, o której wraca, jaki ma parasol, jakie buty, jak chodzi, w którym oknie pojawia się najczęściej, do których tramwajów wsiada. Gdziekolwiek szła, zawsze w towarzystwie tej eleganckiej kobiety.

Była piękna. Zadarty lekko nosek, wiśniowe usta, zielone oczy. Włosy spięte w kok lub rozpuszczone. Zawsze w spódnicy do ziemi. W ciemnych bluzkach lub sweterkach. Często z apaszką na szyi. Małe kolczyki. Duże piersi. Uwielbiałem patrzeć na jej pośladki, gdy szła w butach na obcasach. Głównie przecież widywałem ją z tylu. Zastanawiałem się, jak pachnie i jaki ma głos.

Po miesiącu zdecydowałem się. To byt czwartek. Wiedziałem dokładnie, że w czwartki nigdzie nie wychodzą. W kwiaciarni wykupiłem wszystkie konwalie, jakie były. Nacisnąłem dzwonek i nagle poczułem, że chcę uciec. Nie zdążyłem. Otworzyła ta elegancka kobieta.

- Czy mógłbym porozmawiać z... - zapomniałem wszystko, co chciałem powiedzieć - z...

- Z Natalią? - podpowiedziała, uśmiechając się.

- Chyba tak. Tak, z Natalią.

- Jestem jej matką. Nie może pan. Ale niech pan wejdzie. Natalia jest u siebie w pokoju.

Zignorowałem tę dziwną odpowiedź i wszedłem, chowając bukiecik konwalii za plecami. Matka Natalii wprowadziła mnie do dużego pokoju, w którym wisiało mnóstwo obrazów na ścianach. Przy biurku na wprost okna odwrócona plecami do drzwi siedziała ona. Natalia.

Nie zareagowała, gdy weszliśmy. Matka kobieta podeszła szybkim krokiem do niej i stanęła przed biurkiem, jak gdyby nie chciała jej przestraszyć. Wskazała palcem na mnie. Natalia odwróciła się i spojrzała. Sytuacja była niepokojąco dziwna. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Natalia siedziała, wpatrując się we mnie. Nic nie mówiła. Matka nie wychodziła z pokoju.

- To dla ciebie. Lubisz konwalie? - zapytałem, wyciągając rękę z bukietem zza pleców i podając jej.

Natalia wstała. Podeszła do mnie. Wzięła konwalie i przycisnęła je do ust. W tym momencie jej matka podeszła do nas i powiedziała:

- Natalia bardzo lubi konwalie, ale nie może tego sama panu powiedzieć. Jest głuchoniema.

Natalia wpatrywała się we mnie z konwaliami przy ustach. Z pewnością wiedziała, co w tej chwili powiedziała jej matka. Przez chwilę analizowałem to.

Wiesz, co pomyślałem? Wiesz, co pomyślałem w tym niezwykłym momencie?

Pomyślałem: No i co? No i co z tego, że jest głuchoniema? l powiedziałem:

- Czy pani mimo to mogłaby na chwilę wyjść z tego pokoju i zostawić nas samych? Proszę.

Kobieta wyszła bez słowa. Pierwszy raz byliśmy sami. Tak naprawdę nie dotarło do mnie, że ona mnie nie może usłyszeć.

- Mam na imię Jakub. Nie mogę przestać o tobie myśleć, odkąd oblałaś mnie tą zupą. Czy mógłbym czasami się z tobą spotykać? Mogę?

To jest tak cholernie smutne, że szczerze mówiąc, płaczę, gdy Ci o tym piszę. To pewnie przez to wino i B.B. Kinga, którego słucham. "Three o'clock blues". To na pewno przez to. Chyba nie ma nic smutniejszego u B.B. Kinga niż ten blues. Ale ja przecież chcę być teraz smutny. Blues komponuje się ze smutku. To powie Ci każdy Murzyn w Nowym Orleanie.

Natalia stała nieruchomo, wpatrując się we mnie. Nie pomagała mi. Ona nigdy mi nie pomagała w rozmowie. We wszystkim innym tak. Tylko w tym nie. Miałem czuć od pierwszej chwili i zawsze potem, że jest kaleką.

Podszedłem do jej biurka, znalazłem kartkę papieru i zacząłem pisać.

- Po co Ci to? - odpisała, patrząc mi wnikliwie w oczy. - Dlaczego chcesz się ze mną spotykać? Będziesz tutaj przychodził i będziemy sobie pisać? Zaprosisz mnie do kina i nie będę mogła Ci nawet opowiedzieć, czy film mi się podobał? Zaprosisz mnie do swoich przyjaciół i nie powiem ani słowa? Po co Ci to?

Płakała. W tym momencie do pokoju weszła jej matka.

- Wie pan co? Niech pan już sobie pójdzie. Natalia musi teraz wyjść. Dziękujemy za konwalie.

Natalia stała odwrócona plecami do drzwi, gdy wychodziłem.

Dwa dni później w stołówce politechniki Natalia siedziała na moim miejscu naprzeciwko okienka, w którym wydają zupy. Była sama. Usiadłem obok. Podsunęła mi kartkę. Przeczytałem:

"Mam na imię Natalia. Nie mogę przestać o Tobie myśleć, odkąd oblałam Cię tą zupą. Czy mogłabym się z Tobą czasami spotykać?".

Ja chyba byłem w niej zakochany już w tym momencie. Miesiąc później naprawdę ją kochałem. Była najdroższa, najpiękniejsza, najwrażliwsza. Jedyna. Zgadywała moje myśli. Wiedziała, kiedy mi zimno, kiedy zbyt gorąco. Czytała książki, które mi się podobały. Kupowała wszystko w zieleni. Gdy dowiedziała się, że lubię zieleń, wszystko było zielone. Sukienki, spódnice, jej paznokcie, jej makijaż, i papier, którym owijała prezenty dla mnie. Kupiła gramofon i płyty, abym mógł z nią słuchać muzyki.

Wyobrażasz to sobie? Kupowała mi płyty, których nigdy nie mogła wysłuchać, i prosiła mnie, abym jej opowiadał muzykę. Miało być tak samo, jak z każdą słyszącą kobietą.

Stała pod uniwersytetem lub politechniką, aby pierwsza wiedzieć, jak zdałem egzaminy. Zawsze też pierwsza wiedziała. Była tak cholernie dumna ze mnie. Pisała mi o tym.

Moja matka już jej nie poznała. Za wcześnie umarła. Mój ojciec po miesiącu nie umiał nazywać jej inaczej niż "nasza Natalka".

Wszystko z nią było proste i naturalne. Któregoś dnia zaprosiła mnie na kolację. Kupiła rosyjski szampan. Jej matki nie było tej nocy w domu. Włączyła płytę. Wyszła na chwilę do łazienki i wróciła w przezroczystej bluzeczce. Nie miała stanika. Podeszła do mnie i na stole obok kieliszka z szampanem położyła kartkę z tekstem:

"Jakubku, doprowadzasz mnie do śmiechu, doprowadzasz mnie do łez. Zastanawiałam się dzisiaj cały wieczór, że prawdę mówiąc najbardziej ostatnio chcę, abyś doprowadził mnie do orgazmu".

Majtek też nie miała. Była szalona. Dotyk działał na nią zupełnie inaczej. Swoje obie dłonie dawała mi do całowania i ssania. W tym czasie wszystko robiła ustami.

Potrafiła milimetr po milimetrze dotykać ustami lub delikatnie opuszkami palców mojej skóry. Potrafiła ssać palce moich stóp jeden po drugim. Doprowadzała mnie tym do szaleństwa. Chociaż to absurdalne - przecież nie słyszała - prosiła mnie zawsze, abym szeptał, nie mówił, ale właśnie szeptał, co czuję, gdy jest mi szczególnie dobrze. W zasadzie szeptałem cały czas.

Dla niej nauczyłem się stenografować. To było proste. Byłem najlepszy w grupie. Przydało mi się to w trakcie wykładów. Jedynie koledzy z roku nie byli zadowoleni. Odkąd stenografowałem, nie można było używać moich notatek.

Potem na specjalnym kursie uczyłem się języka migowego. Cały długi rok. Pamiętam, gdy któregoś wieczoru przyszedłem do niej do domu i gdy po kolacji zostaliśmy sami w jej pokoju. Stanąłem przed nią. Wskazującymi palcami obu dłoni dwa razy pod obojczyk. Potem dwa razy tymi samymi palcami w kierunku rozmówcy. Płakała. Uklękła przede mną i płakała. Klęczała. Dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. To takie proste. "Kocham Cię". Dwa razy pod obojczyk...

Nawet różniliśmy się pięknie. Nie zgadzała się z moim kultem wiedzy. Uważała, że można być mądrym bez przeczytania jednej książki. Jednocześnie, często w tajemnicy przede mną, czytała te same książki co ja, aby mieć swoje zdanie i móc ze mną dyskutować. Nie widziała rzekomo nic fascynującego w matematyce, ale prowokowała mnie, abym przekonywał ją, że nie ma racji. Głównie dlatego, że odkryła, jak bardzo lubię ją przekonywać i jej imponować. W jej pamiętniku, który potem trafił w moje ręce, każda zapisana przeze mnie kartka, notatka, skrawek papieru z matematycznymi wzorami lub twierdzeniami, które jej objaśniałem, były wklejone z pietyzmem pod datami, gdy to się zdarzyło. Na niektórych kartkach na tle całek, równań i wykresów były odciśnięte jej usta.

Gdy ją poznałem, mieszkała tylko z matką. Jej rodzice rozwiedli się, kiedy ona miała 9 lat. On, astronom z wykształcenia, z zawodu partyjny urzędnik w miejskim komitecie, gdzie przeniósł się, gdy nie udało mu się skończyć doktoratu w wymaganym przepisami czasie. Ona, konserwator zabytków na tyle wybitna, że pomimo "prowincjonalności" Wrocławia to ją właśnie ministerstwo kultury uczyniło swoim ekspertem i konsultantem.

Akurat zaczęli budować dom. Ich bogactwo i sukcesy nie wywoływały tej normalnej polskiej szczerej zawiści. Im wolno było mieć trochę więcej. Za tę głuchoniemą córkę.

Byli spokojnym, harmonijnymi małżeństwem. Aż do dnia, kiedy on przyszedł do domu pijany, zamknął się w pokoju z matką Natalii i powiedział jej, że tak naprawdę to on chciałby mieć ten dom nie z nią, ale z Pawłem, kolegą z pracy, którego kocha i to przy nim chce zasypiać i budzić się rano. Natalia pamiętała tylko tyle, że jej matka wybiegła z pokoju, wymiotując po drodze. Tego samego wieczoru ojciec Natalii wyprowadził się z mieszkania.

Wyobrażasz sobie, jak on musiał kochać tego Pawła, żeby przyjść i powiedzieć to własnej żonie? W tamtych czasach? W takim kraju jak Polska? On, partyjny działacz? Partyjni działacze muszą być z definicji heteroseksualni. Chociaż tego nie ma w "Kapitale", ale to jest oczywiste. Klasowo oczywiste. Sekretarz partii nie może być pedałem. Może być pedofilem, ale nie pedałem. Pedałami są jedynie księża i imperialiści.

Mogła go wykończyć. Jego samego wyskrobać jak żyletką z historii, a co gorsza jego numer telefonu usunąć z notesów wszystkich ważnych tego miasta. Wystarczył jeden telefon do Komitetu. Nigdy tego nie zrobiła. Mimo nienawiści, poniżenia, bólu porzucenia i z pewnością żądzy zemsty.

Wiesz co? Do dzisiaj podziwiam go za to. Niezależnie jak bardzo cierpiała z tego powodu Natalia, podziwiam go za tę wierność sobie.

Matka Natalii nigdy nie powiedziała jej tak naprawdę, co się stało, dlaczego nie mieszkają z ojcem. Dowiedziała się prawdy od niego. Powiedział jej to którejś Wigilii. Było już ciemno, gdy wyszła wynieść śmieci. Zobaczyła go, pijanego, trzęsącego się z zimna, na ławce przy śmietniku. Siedział z butelką wódki i wpatrywał się w okna ich mieszkania.

Matka wychowywała ją bez niczyjej pomocy. Nigdy nie powiedziała jej nic złego o ojcu. Nigdy też nie zrobiła nic, aby utrudniać Natalii spotkania z ojcem. Nigdy jednak także nie zgodziła się, aby przyszedł do ich domu.

Po klęsce jej małżeństwa Natalia stała się dla niej jedynym i ostatecznym celem życia. Gdyby była pewna, że oddychając odbiera tlen Natalii, nauczyłaby się nie oddychać, i wszystkich innych namawiałaby, aby też nie oddychali. Trudno było kochać Natalię przy takiej matce. Akceptowała moje istnienie tak jak akceptuje się gips na złamanej nodze. Musi być, minie, znowu będzie jak kiedyś, bez gipsu. Trzeba przeczekać i postarać się na krótko o kule.

Nie mijałem. Odbierałem jej Natkę, Natunię, Natalkę, Nataleńkę... Kawałek po kawałku. Tak jej się wydawało. To nie była prawda. Kiedyś wyjechała na dwa tygodnie konserwować zabytki Tallina. Natalia, mając mnie cały czas w pobliżu, popłakiwała z tęsknoty za nią.

Od pierwszego dnia Natalia opisywała mi swój świat. Dosłownie, ponieważ pisała lub stenografowała. Pisała wszędzie. Na kartkach papieru, które zawsze miała przy sobie, kredą na podłogach i ścianach, szminką na lustrach lub kafelkach łazienek albo patykiem na mokrym piasku plaży. Jej torebka i kieszenie wypełnione były wszystkim, czego można by użyć do pisania. Nie znam rzeczy, której nie potrafiła opisać.

Widziała znacznie więcej. Dotyk umiała opisać barwami, ich odcieniami lub natężeniem. Głucha wobec realnego świata, wyobrażała sobie, jak mogą wyrażać się dźwięk spadającej kropli z cieknącego kranu w kuchni, śmiechu lub płaczu dziecka, westchnienia, gdy mnie całowała. Swoim opisem kreowała zupełnie inny świat. Piękniejszy. Po pewnym czasie i ja zacząłem wyobrażać sobie dźwięki. Głównie na podstawie jej opisów i głównie po to, aby "słyszeć" podobnie jak ona. Uważałem - po pewnym czasie stało się to moją obsesją - że gdy tak się już stanie, to fakt, że ona nie słyszy, okaże się tylko mało znaczącą niedogodnością.

Prosiłem ją do znudzenia o opowieści o jej wyobrażeniach dźwięków. Po kilku miesiącach, któregoś wieczoru jednego z tych dni, w którym ktoś z tak zwanych słyszących znowu jej boleśnie dokuczył, a ja po raz kolejny nie zwracając uwagi na jej nastrój, poprosiłem o opisywanie dźwięków, odmówiła rozdrażniona, stenografując nerwowo mazakiem na lustrze w łazience:

"Po co ci te cholerne opisy chorej wyobraźni jakieś kalekiej, głuchoniemej histeryczki na rencie, którą może poniżyć byle śmieć tylko dlatego, że mu się wydaje, że jest tak nieporównywalnie lepszy ode mnie, bo słyszy?".

W trakcie jej nerwowego pisania na lustrze litery stawały się coraz bardziej nieczytelne, tak jak coraz bardziej podniesiony staje się głos kogoś, kto wykrzykuje swoją złość i frustrację. Pamiętam, że podszedłem do niej i przytuliłem ją. Potem zmyłem gąbką jej napis na lustrze i tym samym mazakiem napisałem, po co mi są te opisy i jak bardzo mi na nich zależy. Płakała jak dziecko, tuląc się do mnie.

Wiesz, że głuchoniemi płaczą identycznie jak słyszący i mówiący? Wydają dokładnie te same dźwięki. Płacz przez cierpienie lub radość musiał być pierwszą umiejętnością ludzi. Zanim jeszcze nauczyli się mówić.

Od tego dnia zapisywała dla mnie w specjalnym zeszycie swoje wyobrażenia, a ja uczyłem się ich jak wierszy. Na pamięć. Nigdy się nie dowiem, czy mi się udało nauczyć chociaż tych najważniejszych.

Jeżdżąc autobusem, wyobrażałem sobie zgodnie z jej opisami dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i porównywałem na najbliższym przystanku z rzeczywistością. Siedząc w stołówce, starałam się przewidzieć i opisać językiem Natalii eksplozję hałasu wrzucanych do metalowych misek noży, widelców i łyżek, zanim jeszcze spocona kucharka przydźwigała ze śmierdzącej myjni całe ich wiadra. Czy wiesz, że Natalia, jak wszyscy inni siedzący blisko, także marszczyła czoło i mrużyła oczy, gdy te noże i widelce z hukiem spadały do metalowej miski?

Wchodząc do parku, porównywałem moje wyobrażenia jego dźwięków z tym, co tam naprawdę słyszałem. Najbardziej czułem to właśnie w parku. Natalia, chociaż nikt, łącznie z jej rodzicami, tak naprawdę dokładnie nie wie, kiedy ogłuchła, musiała to kiedyś słyszeć! I zapamiętać. Jej opisy oddawały rzeczywistość z nieprawdopodobną dokładnością.

Dźwięki, głosy, fale dźwiękowe, fizyka ich powstawania, zasady ich odbioru, mechanizmy ich przetwarzania stały się obok matematyki i filozofii tematem moich prawdziwych studiów i badań. Chodziłem na wykłady z akustyki zarówno na politechnikę, jak i na uniwersytet. Zacząłem zauważać, że jesteśmy zanurzeni w eterze dźwięków i tak naprawdę cisza to tylko pojęcie poetów, pisarzy i głuchoniemych. Cisza nie istnieje. Gdzie nie ma próżni, czyli wszędzie tam, gdzie można oddychać i jest ruch, nie ma ciszy.

Przeczytałem wszystko o uchu ludzkim, znałem funkcje, budowę i możliwe schorzenia każdego nazwanego kawałka ucha. Byłem u dwunastu różnych laryngologów wyspecjalizowanych w audiologii we Wrocławiu i u trzech w Warszawie. U każdego meldowałem się jako osoba, która straciła nagle słuch. Czterech z nich było profesorami nauk medycznych, i wiesz, co stwierdziłem? Najszybciej poznawali się na mojej symulacji ci zaraz po studiach. Od nich też dowiadywałem się najwięcej.

Czy zauważyłaś, że uszy to, tak jak na przykład nerki, płuca i oczy, narządy parzyste?

Pamiętam, jak podczas wizyty u jednego z laryngologów w Warszawie, gdy wyszło już na jaw, że prymitywnie symuluję, zapytałem go o przeszczepy ucha. Wydawało mi się, że mógłbym oddać Natalii moje jedno ucho, bo i jednym można wszystko słyszeć. Wyśmiał mnie i potraktował jak chorego psychicznie. Wiesz, że ostatnio czytałem w "Laryngology Today" - fascynacja dźwiękami pozostała mi do dzisiaj - artykuł tego lekarza z Warszawy o możliwościach przeszczepów prawie wszystkich ważnych fragmentów ucha?

Wierzyłem, że Natalia będzie kiedyś znowu słyszeć, tak samo jak dzieci wierzą, że będą kiedyś dorosłe. To tylko kwestia czasu i cierpliwości.

Pewnego dnia ten czas po prostu nadszedł. Bez fanfar i zapowiedzi. Niepostrzeżenie, prozaicznie i przypadkowo. Organizowałem, poprzez uczelniany Al-matur, głównie dla pieniędzy, zjazd Polskiego Towarzystwa Chirurgów. Hotele, sale obrad, wycieczki po mieście. Nic specjalnego. Zwykły organizacyjny i turystyczny standard. Kilkaset dodatkowych złotych do stypendium.

Chirurdzy są dla mnie absolutną elitą medycyny. To artyści. Według mnie są bardziej niż inni lekarze właścicielami pomarszczonych mózgów i demonicznych rąk, które decydują o życiu i śmierci. Nic dziwnego, że to chirurdzy wśród wszystkich i tak zestresowanych w Polsce lekarzy najczęściej umierają na marskość zalanej alkoholem wątroby, uzależniają się od wszelkich opiatów lub po prostu skalpelem, gdy już nie mogą wydobyć się z depresji, podcinają sobie żyły. Tak było wtedy, w prehistorycznych dla Ciebie czasach stanu wojennego, i tak jest teraz. Wątrobę katują tym samym alkoholem, bo oni zawsze mieli dolary na Pewex lub Pewex przychodził do nich w torbach pacjentów, opiaty były i są pod ręką, a jak nie, to wiadomo, gdzie jest klucz do tej "przeszklonej szafy", a żyłom jest obojętne, czy tną je skalpele z enerdowskiego Drezna, czy z Frankfurtu nad Menem, gdzie przeniesiono po upadku muru tę drezdeńską fabrykę, zwalniając po drodze trzy czwarte załogi. "Bogaci" chirurdzy w wolnej Polsce mają dokładnie tę samą statystykę.

Wieczorem pierwszego dnia zjazdu chirurdzy mieli tak zwany bal chirurgów. Nazwanie tej libacji balem było prowokacyjną i raczej ekscentryczną przesadą. Tyle wódki na żadnym zjeździe nie widziałem. Ze względu na swoje przekonania polityczne nie bywałem na żadnych prawdziwych "zjazdach", ale i tak nie mogłem sobie wyobrazić, żeby partyjni mieli lepsze wątroby i żeby można było gdziekolwiek wypić jeszcze więcej.

Poza tym, mnie przynajmniej, bal kojarzy się z kobietami. Chirurgom nie. Wśród zameldowanych uczestników zjazdu było tylko 6 kobiet na prawie 800 uczestników. Na dodatek i tak przyjechały tylko dwie, a chirurdzy nie przywożą, tego uczą już na pierwszym roku medycyny i to nawet dentystów, na zjazdy swoich żon, konkubin ani narzeczonych. Przy "przypisanych" kobietach nie można pić do rana i bez wyrzutów sumienia. Tego dowiedziałem się od, trzykrotnie rozwiedzionego notabene, chirurga, siedzącego obok mnie przy jednym ze stolików w trakcie tego "balu".

Ja reprezentowałem organizatorów. To znaczy dbałem głównie o to, aby wódka była zimna i na stole. Tak było w umowie. Gdy rozwiedziony chirurg upił się już przed podaniem kolacji i przestał być partnerem do jakiejkolwiek rozmowy, rozejrzałem się wokół. Zauważyłem, że przy moim stoliku siedział starszy mężczyzna, prawie starzec, o białosrebrzystych pofalowanych włosach i wodnistych szarych oczach za okularami w czarnych grubych oprawkach sklejonych w jednym miejscu brązową taśmą klejącą. W za ciasnym wytartym garniturze bez barwy i w zimowych butach, mimo że byt wtedy wyjątkowo upalny lipiec, wyglądał jak ukraiński chłop, który włożył wszystko, co miał najlepszego, na wesele swojej jedynej córki. Obok staruszka siedziała jedna z tych dwóch kobiet, które faktycznie przyjechały na ten zjazd. Po chwili okazało się, że ona nie jest wcale chirurgiem. Przyjechała jako osobisty tłumacz i sekretarz tego starca. Zbyt ciasny garnitur był bardzo mylący. Starzec nie byt ukraińskim chłopem, tylko wybitnym chirurgiem i neurochirurgiem ze Lwowa. Honorowym gościem tego zjazdu. Zanim tutaj przyszedł napić się z polskimi chirurgami, odebrał przed południem doktorat honoris causa najważniejszej uczelni medycznej kraju.

Co chwilę do starca podchodzili różni ludzie. Ze zdumieniem zauważyłem, że pijani koledzy z Polszi potrafią w minutę wytrzeźwieć i w skupieniu, z największą uwagą słuchać starca. Słuchali, ściskali mu dłoń i odchodzili. Przypominało mi to scenę z "Ojca chrzestnego", gdy Don Corleone ściska ręce swoich mafiosów. Nawet głos miał podobny, tak samo zachrypnięty i słaby jak Brando.

W pewnym momencie usłyszałem, jak tłumaczka wyrecytowała jednym tchem:

- Większość, a może nawet wszystkie wrodzone głuchoty wiążą się z uszkodzeniem centralnego układu nerwowego, a konkretnie struktur odpowiedzialnych za przetwarzanie fali dźwiękowej na elektryczną.

I dodała z nonszalancją, jak gdyby mówiła o naprawie motocykla:

- Ale my we Lwowie radzimy sobie z tym bez problemu. Używamy, to znaczy profesor używa, wszczepu ślimakowego. To takie urządzenie do rejestracji fali dźwiękowej na poziomie centralnego układu nerwowego przy założeniu, że aparat przewodzący dźwięki, to jest ucho zewnętrzne i środkowe, jest nieuszkodzony. Wtedy... - przerwała nagle, odwróciła twarz do mnie i wykrzyknęła z oburzeniem i przestrachem swoim piskliwym głosem: - Przepraszam, ale pan ściska mi rękę. Na co pan sobie w ogóle pozwala?

- Przepraszam panią. Powiedziała pani taką rzecz, że straciłem kontrolę nad sobą. Niech mi pani wybaczy. Czy mogłaby pani powtórzyć, co wy we Lwowie wszczepiacie? - zapytałem, starając się za wszelką cenę zachować spokój.

Odsunęła się ode mnie najdalej jak mogła i dodała:

- Panu już nic nie powiem. Niech pan sam zapyta profesora.

Była 4 nad ranem, gdy wybiegłem z auli uniwersyteckiej, w której odbywał się ten "bal". Matka Natalii otworzyła dopiero, gdy zacząłem kopać w drzwi. Na dzwonek nie reagowała. Natalia patrzyła na mnie przerażona, gdy wpadłem do jej pokoju i zapaliłem światło, budząc ją. Usiadłem na brzegu jej tapczanu.

Nigdy tego nie zrozumiesz, jak to jest, gdy chcesz komuś coś tak bardzo ważnego powiedzieć i nie możesz!

Tuliłem ją do siebie, całowałem jej dłonie i opowiadałem o wszczepie ślimakowym, o tym, że będzie słyszeć, że to największy specjalista, że Amerykanie też tam przyjeżdżają, że implantaty są z Japonii, że potem tylko nauczy się mówić, że kocham ją bez granic, że usłyszy to już niedługo, że będziemy mieli dzieci, które też to usłyszą, gdy im powie, że je kocha, i że wcale nie jestem pijany.

Matka Natalii siedziała naprzeciwko mnie po drugiej stronie tapczanu i płakała. Natalia, nie wiedząc, o co chodzi, patrzyła przerażona to na matkę, to na mnie. W pewnym momencie matka Natalii wstała i zaczęła migami tłumaczyć, co się stało. Dotąd nigdy nie robiła tego tak szybko i agresywnie. To naprawdę wyglądało jak krzyk. Myślisz, że można krzyczeć na migi?

Ja wziąłem blok rysunkowy z biurka stojącego pod oknem, rozłożyłem kilka stron na dywanie i zacząłem pisać. Natalia chodziła po pokoju. Patrzyła na matkę i czytała mój tekst na podłodze. Była śliczna z tymi potarganymi włosami, prześwitującą, gdy zbliżała się do stolika, na którym stała lampka nocna, koszulką nocną, tak niesamowicie wysoko podniesioną przez jej nabrzmiałe piersi i ogromnymi ze zdziwienia i błyszczącymi od tez oczami. Nawet wtedy, w takim momencie myślałem o seksie z nią.

O 8 rano stałem przed gabinetem ojca Natalii. Prawie ze mną nie rozmawiał. Wysłuchał, o co chodzi, wskazał mi fotel, podał mi nieotwartą paczkę papierosów i zapalniczkę i zaczął dzwonić. Ręce mu się trzęsły. Miał kłopoty z wybieraniem numerów. Siedziałem w fotelu naprzeciwko niego, rozglądając się po gabinecie. Wszędzie były fotografie Natalii.

Załatwił wszystko. Skierowanie z MSZ z listem polecającym ministra zdrowia, paszport służbowy, przydział dewiz przekraczający dwudziestokrotnie wyznaczony wtedy roczny limit, a także "polecenie przyjęcia na oddział", podpisane przez jakiegoś ważnego partyjnego kacyka we Lwowie.

Dokładnie jedenaście dni później Natalia odjeżdżała pociągiem z Warszawy Wschodniej do Lwowa. Na dworcu byliśmy dwie godziny przed odjazdem pociągu. Ja paliłem papierosa za papierosem, ona była szczęśliwa. Tylko matka Natalii była wyjątkowo smutna i cały czas rozglądała się wokół siebie.

W pewnym momencie zabrakło mi papierosów. Pobiegłem do kiosku na sąsiednim peronie. Na ławce przy kiosku, ukryty za budynkiem kiosku, siedział ojciec Natalii. Nie zauważył mnie.

Gdy pociąg zniknął za zakrętem, matka Natalii wzięła mnie za rękę i milcząc poszliśmy w kierunku schodów prowadzących z peronu do tunelu. W pewnym momencie, już w tunelu, zatrzymała się, podniosła moją dłoń do swoich ust i dotknęła wargami jej wewnętrznej strony. Nic nie mówiła, tylko patrzyła mi w oczy. Przez chwilę staliśmy tak w tym tunelu.

Operacja Natalii miała odbyć się za dwa tygodnie. Ojciec Natalii dzwonił do kliniki we Lwowie codziennie. Potem dzwonił do mnie i ja dzwoniłem do matki Natalii. Nigdy nie doszło do kontaktu między rodzicami Natalii.

To było dziwne uczucie wiedzieć, że Natalia może nawet stoi przy telefonie, ale i tak nie można z nią porozmawiać. To uczucie to bezsilność.

Natalia pisała listy. Każdego dnia trzy. do matki, do ojca i do mnie.

Pisała cudowne listy. Wiem to na pewno. Jej matka czytała mi każdy swój list. Dwa razy, raz przez telefon, zaraz gdy go otworzyła, i potem wieczorem przy kolacji jeszcze raz. Byłem u niej każdego wieczoru.

Ja przeczytałem jej tylko jeden list od Natalii. W zasadzie nie przeczytałem jej go. Wyrecytowałem go. I to też dopiero po trzech latach. Znam go na pamięć do dzisiaj, I zawsze będę go znał.

Zawsze.



@



Jakubku,

Tęsknię za Tobą tak, że aż mi szumi w uszach. Wyobrażasz to sobie? Mnie, głuchej, szumi w uszach z tęsknoty. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Ty zawsze byłeś. Po prostu przyszedłeś z ulicy i tak już zostało. Odkąd Cię kocham, zawsze byłeś, i przedtem też. Bo tak naprawdę to nie było "przedtem" przed Tobą.

Wiesz, że ja zawsze tęskniłam za Tobą już troszeczkę, nawet gdy byłeś blisko mnie. Tęskniłam już tak sobie trochę na zapas. Żeby później tęsknić mniej, gdy już pójdziesz do domu. I tak nie pomagało.

Czy mówiłam Ci, że gdy już będę słyszeć, to jako pierwsze nauczę się wymawiać Twoje imię? We wszystkich językach? Ale najpierw po rosyjsku.

A gdy już wrócę, to usiądę Ci na kolanach, oprę moje dłonie na Twoich ramionach i będę całować Twoją twarz. Kawałek po kawałku. Obiecaj mi, że mnie nie rozbierzesz, zanim skończę.

Jeszcze tylko dwa dni do operacji. Czekam. To oczekiwanie jest takie uroczyste. Czuję się, jak gdybym zbliżała się do jakiegoś następnego wtajemniczenia.

Jakubku, Ty przecież wiesz, że ja nawet nie próbuję Ci opisać, jak wdzięczna Ci jestem. Bo tego nie można opisać. A przecież wiesz, że ja dotąd umiałam opisać wszystko.

Tutaj nie ma żadnego kościoła. A ja tak bardzo chciałabym się modlić. Modlę się i tak. Zabrałam od Mamy ten mały drewniany krzyżyk. Kładę go na poduszce i modlę się do niego, ale chciałabym chociaż raz przed operacją pomodlić się w prawdziwym kościele. Bóg na pewno wie, co robi. Przecież znalazł mi Ciebie.

Myślisz, że ja nie ogłuchnę od tego całego hałasu, który na mnie spadnie, gdy już zacznę słyszeć? Nie śmiej się, ja naprawdę się tym martwię.

Przenieśli mnie do innego pokoju. Nie wiem, dlaczego. Tam było bardzo dobrze. Było nas 16 kobiet i były piętrowe łóżka. Ja nigdy nie spałam na górze piętrowego lóżka.

Teraz mieszkam w pokoju dwuosobowym. To pewnie mój ojciec. Tutaj w pokojach dwuosobowych mieszkają tylko ci, co mają ważnych ojców lub sami są ważnymi ojcami.

Mieszkam teraz w pokoju z mężczyzną! Ma na imię Witia i ma 8 lat. Witia też nie słyszy od urodzenia. Przyjechał tutaj z Leningradu. Jest cudowny. Malutki blondynek o rozbieganych oczach. Trochę podobny jest do Ciebie na tej fotografii z Twoim bratem i rodzicami, gdy miałeś 9 lat.

Opowiadamy sobie z Witia różne historie. To znaczy migamy sobie. Wiesz, że Witia miga po rosyjsku? U nich niektóre migi są inne. Uczę się od niego także rosyjskiego.

Z Witia bawimy się często na podwórzu przed barakami tego szpitala. Tam jest taki duży dół wykopywany przez ogromne koparki.

Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Te koparki wyglądają jak zardzewiałe czołgi, którym lufy dział zamieniono na te łyżki do nabierania ziemi.

Ale tutaj wszystko jest jak na starych fotografiach mojego dziadka. Te koparki to po to, że oni tam mają postawić zupełnie nowy budynek kliniki. Tak opowiadał nam Profesor. Profesor wstydzi się tych baraków i nie może doczekać się nowej kliniki.

Witia uwielbia schodzić do tego dołu, a ja udaję, że nie wiem, gdzie on jest, i szukam go.

Jeszcze tylko 2 dni do operacji. To będzie piątek. Sprawdziłam właśnie, że Ty urodziłeś się w piątek. To będzie znowu szczęśliwy piątek, prawda, Jakubku?

Uwielbiam Cię.

Natalia

PS Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie...



@



Warszawa, 28 sierpnia

Jakub,

Słuchaj teraz uważnie...

A więc słuchaj mnie teraz uważnie. Zrobiłeś ze mnie - Boże, jak ta Geppert na mnie wpływa - najsmutniejszą kobietę w tym kraju.

Przydeptałeś mnie. I zmniejszyłeś do rozmiarów wirusa. Dokładnie tak. Wirusa. Opowiedziałeś mi historię miłości ostatecznej...

Mogłeś sobie darować te wszystkie szczegóły. Mogłeś, prawda???

Nie mów mi tylko, że Cię o to prosiłam. Nie mów mi tego! Bo to będzie nie-pasujące do Ciebie usprawiedliwienie.

Ja chciałam wiedzieć o tych Twoich kobietach z przeszłości tylko troszeczkę. Odrobinę. Tylko to, że były, miały takie oczy, takie włosy, takie biografie i że przeszły do historii. O tym, że przeszły bezpowrotnie do historii, chciałam wiedzieć przede wszystkim.

Miało być ich dużo i miały być różne. Miały zostawić różne ślady. Ich znaczenie miało się rozłożyć. Abyś nie preferował żadnej konkretnej. Taki miałam plan. Każda kobieta na moim miejscu miałaby podobny plan. "Każda kobieta na moim miejscu" - Boże, jak to strasznie brzmi, gdy powie się to na głos.

Ale Ciebie nie można tak zaplanować. Można na Tobie polegać. Jesteś spolegliwy - lubię to słowo - spolegliwy do bólu. Ale zaplanować Ciebie się po prostu nie da. Tak zresztą tylko przypuszczałam do dzisiaj. Od dzisiaj wiem to na pewno. Masz zbyt powikłany życiorys. Poza tym zmieniasz życiorysy innych ludzi.

W zasadzie to nie tak. To inni ludzie chcą zmieniać swoje życiorysy dla Ciebie. Tak jak Natalia.

Nigdy dotąd nie poznałam człowieka, którego dotknęła taka tragedia, i nigdy dotąd nie poznałam człowieka, który doznał takiej miłości. Czy w życiu musi wszystko wyrównywać się do zera? Czy i tutaj zadziałała ta cholerna koncepcja stanu równowagi, o której pisałeś mi na trzech długich stronach kiedyś?

Gdy czytałam o tym wszystkim, czym obdarowywałeś ją i co dla niej robiłeś, zastanawiałam się, jak nudne, przyziemne i nawet banalne dla Ciebie musi być to, czym obdarowałeś lub obdarujesz te następne kobiety. Bo one muszą być. Każda, która Cię mija, a mogłaby się przy Tobie zatrzymać, popełnia błąd. Nawet nie wie, jaki.

One, te kobiety, nie powinny wiedzieć nic o Natalii. Nie mów im tego. Bo trudno będzie im się zmierzyć z kimś, kto jest dla Ciebie aniołem. Anioły nie mają przecież chandry, gorszego dnia, zmarszczek i okresu.

Ja zatrzymałam się przy Tobie. Może lepiej będzie pasować, gdy powiem, że to ja Ciebie zatrzymałam przy sobie. Ale to jest "egal", jak Ty to mówisz. Mnie jednak to opowiedziałeś. Ale to, czym mnie obdarowujesz każdego dnia, nie jest w ogóle przyziemne i banalne. Poza tym pewnie założyłeś, że ja to przetrzymam. Jestem przecież wirtualna. Jak anioł. Anioły też są wirtualne. Zawsze takie były. Nawet na tysiąc lat przed Internetem. Ale w moim przypadku to kłamstwo. Ja TYLKO jestem wirtualna. Nic nie mam wspólnego z aniołem. Jestem grzeszną, rozpustną kobietą. To, że Ty jesteś taki wyjątkowy i wart tych wszystkich grzechów, absolutnie mnie nie usprawiedliwia.

Na zdrowie! Ten daniels smakuje na bullu zupełnie inaczej. Spróbuj. Poczujesz ten smak grzechu.

A więc właśnie dzisiaj zdałam sobie sprawę, że mam plany wobec Ciebie. To on mi o tym powiedział, że mam. I że nie powinnam mieć. To też on. Bo to niemoralne. On nazwał to "perfidnym". Naprawdę użył tego słowa! Powiedział mi, że łamię minimum dwa przykazania. Numer 6 i numer 9, czyli 69. Tego mi nie powiedział. To ja sama tak sobie skojarzyłam.

Upiliśmy się we dwoje i pogadaliśmy sobie trochę. To znaczy ja upiłam się o wiele wcześniej. On mi mówił, że jeszcze nigdy nie mieszał jacka danielsa z red bullem i że to może być niebezpieczne dla serca. Powiedziałam mu, że nie musi się bać, bo on nawet nie przejeżdżał w pobliżu serca, więc jego to z pewnością nie dotyczy. A dla serca niebezpieczny jesteś Ty.

Ty go chyba jeszcze nie znasz, prawda? Pozwól, że Ci przedstawię. Pan dr M. Rozumek. Mój własny. "M" to od Mądry.

On nie zwraca się do mnie inaczej niż "Serce". Zupełnie ignoruje moje imię. Przyzwyczaiłam się już. Dla niego jestem "Serce". To nie jest chyba obraźliwe, prawda?

Trudno z nim dyskutować. On po prostu mato czuje. Pić też zaczął dopiero, gdy go zdenerwowałam. Zrobiłam sobie w pamięci notatki z tego, co mi mówił. Głównie dla Ciebie. Ty lubisz takie dyskusje.

Rozumek: Serce! Ty pijesz?!

Serce: Ja? Nie, skądże. To tylko whisky.

Rozum: Lubię takie odpowiedzi, Serce. Bardzo lubię. Chcesz o tym porozmawiać?

Serce: Dlaczego on mi to wszystko tak szczegółowo opisał? Mógł przecież wiedzieć, że będzie mi przykro.

Rozumek: A ty Serce co? Gazet nie czytasz? Odkąd zakładasz, że mężczyźni wiedzą, co powoduje smutek kobiet? Chciał po prostu dzielić to z kimś. Kleisz się do niego od kilku miesięcy, to pomyślał, że co mu tam.

Serce: Ty, Rozum, nie myśl, że jak jesteś wyżej, to wszystko lepiej widzisz i wszystko Ci wolno! A poza tym się nie "kleję" do niego, jak ty to nazywasz. Po prostu spędzamy razem więcej czasu. Lubimy z sobą rozmawiać.

Rozumek: Akurat! "Lubimy z sobą rozmawiać". Ty mnie, Serce, nie rozśmieszaj. Ja mam ze śmiechem problemy. Nie pasujemy do siebie, bo odbiera mi powagę.

Rozmawiać? Akurat. Przecież ty mogłabyś przy nim milczeć. To jest nawet ostatnio twoje marzenie. Spędzić przy nim cały dzień i milczeć. Stów od niego masz dosyć.

Serce: Tak. Ale to nic złego. Po prostu chciałabym zobaczyć, jak to jest, gdy nie rozmawiamy ze sobą. Czy też może być tak dobrze. To dla ogólnej wiedzy. Ty lubisz wiedzę, prawda?

Rozumek: Tobie nie ma być dobrze z nim. Tobie ma być dobrze z twoim mężem. Z nim przecież ostatnio też cały czas milczysz. Powinno ci wystarczyć.

Serce: No tak. Mogłam się tego spodziewać. Wciągniesz w to mojego męża. On jest dla mnie bardzo ważny i ty o tym wiesz. Teraz nawet lepiej niż ja. Spędza z tobą więcej czasu niż ze mną.

Rozumek: Tak przypuszczałem. Twój mąż jest tutaj ze mną caty czas. Nawet w nocy. Nie, żeby chciat. Po prostu go tutaj wysłałaś. Musi ci być pusto tam u ciebie?

Serce: Czasami. Najczęściej, gdy wracam z pracy.

Rozumek: No tak. Wyłączysz komputer i jest ci pusto. Co takiego jest w tym facecie z Niemiec? Jako Rozum przyznaję, że jest mądry. Nawet bardzo. Ale mądrych mężczyzn jest mnóstwo. Co on ma takiego w sobie?

Serce: Ty, Rozum, tego nie pojmiesz. Może gdybyś się napit, bytoby ci łatwiej. Ile kostek lodu? Jeszcze nie teraz? To się zdecyduj, Rozum. Bo może zabraknąć.

To, co zdarza mi się z nim, jest mistyczne. Ty zatrzymałeś się w rozwoju na racjonalizmie. Racjonalizm wie o mistycyzmie tylko tyle, że jest absolutnie nieracjonalny.

Rozum, sprawdź u siebie w aktach, czy ja się nie mylę. Czy raf/o znaczy "część całości"? Jestem prawie pewna, że to znaczy dokładnie to.

Ja przeskoczyłam tę wczesną fazę. Racjonalizm jest częściowy, jest (Rozum, sprawdziłeś?) zimny i nieprzytulny. Jak opuszczone igloo. Żyjącemu cały czas w igloo trudno zrozumieć, jak to jest na miękkim dywanie przy kominku w listopadzie, gdy za oknem pada. Przy Jakubie często jest tak jak przy kominku w listopadzie. W pewnym momencie jest ci tak dobrze, że zapominasz, że się zapominasz. U mnie jest jeszcze gorzej. Ja zapominam się wcale nie przez zapomnienie. Poza tym jest mi tak ciepło od tego płomienia, że najchętniej poleciłabym ciału, aby się rozebrało. Od tego można się uzależnić. Zastanawiałam się tyle razy, dlaczego tak jest. l wiesz, Rozum, co? Wyszło mi, że ja dla niego jestem cały czas najważniejsza. Przy nim jestem absolutnie jedyna. Takiego uczucia nie dał mi nikt od bardzo dawna.

Rozumek: Nie ma nic bardziej przykrego jak kominek w pustym pokoju nazajutrz. Masz tylko popiół do wyniesienia. Często nie ma już nikogo, aby to zrobił za ciebie. Pomyślałaś, Serce, o tym? W igloo jest zawsze tak samo. Nudno? Zimno? Może, ale nie ma popiołu. Do popiołu potrzebne są płomienie.

Serce: Nie pomyślałam. Bo ja nie myślę. Ja czuję. To ty wyłącznie myślisz, biedaku.

Rozum: Ty się, Serce, nie wywyższaj. Myślisz, że jak mnie zracjonalizujesz, to wyjdzie na to, że ty to wzniosłość i wyższe stadium rozwoju, a ja to Biskupin? Ty się, Serce, mylisz. My jesteśmy oboje, dokładnie tak, w trakcie reakcji chemicznej. Tak jest, Serce! My jesteśmy tylko chemią. Twoja reakcja jest po prostu tylko inna. Ja to neurony, dendryty, podwzgórze, śródmózgowie i ciało migdałowe. Ty to głównie neuroprzekaźniki: fenyloetyloamina, dopamina i katecholamina. Obojętnie, jak to się nazywa. Nas można będzie kiedyś zarejestrować w jakimś banku danych reakcji chemicznych. Zobaczysz.

Twoja reakcja się skończy znacznie prędzej niż moja. Moja potrwa do końca. Ty masz za duże ciepło reakcji. Za dużo potrzebujesz i za dużo pobierasz. Tego nie wytrzyma długo nawet piec hutniczy. Wypalisz się. Poza tym ty dokładasz do jednego tylko pieca. Ty, Serce, uważaj, bo ten drugi ci gaśnie. Ale jeszcze się żarzy. Jeszcze nie jest za późno. Ciągle jeszcze możesz rozdmuchać tam płomienie.

Serce: Rozum, ty nawet mówisz rozumnie. Ale ty się nie znasz. Są takie rzeczy, których ty nigdy nie pojmiesz.

Rozumek: Dobra, dobra. Ja wiem, Serce. Ja wiem, o co ci chodzi. Chodzi ci o miłość. Ale pamiętaj o jednym: ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej. Więc ty się nie nastawiaj na wieczność. Ty, Serce, nie jesteś czasoprzestrzeń.

Serce: Mówisz tak, bo nienawidzisz miłości. Wiem, że tak jest. Nawet cię rozumiem. Bo gdy ona przychodzi, wyłączają cię. Oboje cię wyłączają. Przenoszą cię do piwnicy jak narty po zimie, która minęła. Masz tam przeczekać do następnego sezonu. Nie potrzebują cię teraz. Przeszkadzasz im. Zrozum to. Ty jesteś przecież Rozum, więc łatwo ci coś zrozumieć.

Po co im ty? Oni nie mają czasu na ciebie. Myślą o sobie bez przerwy. Zachwycają się wszystkim w sobie. Nawet swoimi wadami. Rozum dla nich to obawa przed odmową, to drążące pytanie, dlaczego akurat on lub ona. Oni nie chcą takich pytań, l dlatego cię wyłączają. Pogódź się z tym.

Rozumek: Nie mogę. Tylko ty, Serce, czujesz to, że nie mogę. Dobijam się czasami do nich z tej piwnicy. Ale mnie nie słyszą. Bo oni są wtedy głusi na wszystko.

Poza tym, to skąd ty to wszystko wiesz, Serce? Możesz mi teraz nalać. Rozczuliłaś mnie tą piwnicą. Muszę się napić. Trzy kostki lodu. Czysta whisky. Bez red bulla, l nalej od razu do połowy.

Serce: To rozumiem. Dobra ta whisky, prawda? Ja, jeśli mogę, piję tylko jacka danielsa. Chcesz, Rozum, jeszcze jedną szklaneczkę? To były trzy kostki, prawda?

Rozum, zrobisz coś dla mnie? To bardzo ważne. Nigdy ci tego nie zapomnę. Zrobisz? Mógłbyś mi wyłączyć na jakiś czas Sumienie? Dokucza mi. Strasznie mi dokucza.

Rozumek: Słuchaj, Serce. Nie rób mi tego. Proszę cię. Nie załatwiaj ze mną nic przy wódce. Bądź bezinteresowna, Serce. To, że pijemy razem i że ty się trochę racjonalizujesz, a ja trochę rozczulam, nie upoważnia cię, abyś załatwiała ze mną interesy. Miej Honor, Serce.

Poza tym Sumienia nie da się wyłączyć. Ja też tego nie potrafię. Parę razy próbowałem, bo i mnie dokucza czasami. Ale się nie da. Można je tylko na jakiś czas zagłuszyć. Najlepiej żyć z nim w zgodzie. Nawet pogadać z nim nie można. Poza tym trudno je napotkać. Siedzi ciągle gdzieś w Podświadomości. Najchętniej wyłazi w nocy. Wtedy ja już śpię i się regeneruję, a ty, Serce, masz ładny sinusoidalny rytm.

Serce: Ja nic z tobą przy wódce nie załatwiam. To miałeś, Rozum, zrobić dla mnie z dobrego serca. Masz rację, Rozum. Z Sumieniem nie da się negocjować.

Rozumek: Słuchaj, Serce. Jak już tutaj tak sobie w cztery oczy rozmawiamy, to powiedz mi, Serce, o co ci tak naprawdę chodzi.

Dlaczego to robisz? Ja to przecież wszystko widzę. Odkąd znasz tego Jakuba, przyśpieszasz, zwalniasz, tłuczesz się jak oszalałe, zalewasz mnie dopaminą, zatrzymujesz się, potykasz i kołaczesz. Budzisz mnie w nocy albo w ogóle nie dajesz mi spać. Tak jak dzisiaj na przykład. Dlaczego to robisz, Serce? Dla przeżyć i wspomnień?

Boisz się, że kiedyś będziesz biło nad urodzinowym tortem tragicznie pełnym świeczek i pomyślisz, że twój czas minął, a ty nic nie przeżyłaś? Żadnej prawdziwej arytmii, żadnej romantycznej długotrwałej tachykardii albo chociaż migotania przedsionków? Tego się lękasz, Serce? A może ograniczenie się do bicia tylko dla jednego mężczyzny budzi w tobie lęk przed zmarnowaną szansą?

Poza tym wyłącz już tę Geppert. Ile razy można słuchać tych samych smutków. "A gdy się zbudzę, westchnę cóż, to wszystko było chyba zamiast". Nawet ja już to znam na pamięć, l nie płacz więcej, Serce, bo gdy to widzę, to tracę Rozsądek.

Serce: Bo widzisz, Rozum, ten Jakub jest tak daleko, ma tak mało szans, aby konkurować z kimkolwiek, kto mógłby mnie przyśpieszyć, będąc tutaj na wyciągnięcie ręki, a i tak tylko przy nim biję tak naprawdę. Na początku martwiłam się tym, jak jakąś wadą nabytą. Tym bardziej że Sumienie nieustannie straszyło, że to okropnie niebezpieczne, że prowadzi do zawału i że prędzej czy później jakieś EKG to wykaże. Nawet się z nim zgadzałam na początku. Myślałam, że to przejdzie, że ty, Rozum, razem z Rozsądkiem pomożecie mi z tym sobie jakoś poradzić, że to tylko taka chwilowa nieregularność w reakcji na chłód, pustkę i obojętność dokoła. Ale teraz chcę, aby ta „nieregularność" trwała. Bardzo chcę.

Ale ty, Rozum, tego nigdy nie zrozumiesz. Nalać ci jeszcze jednego? Musisz wypić bez lodu. Roztopił się. Zupełnie. Tak jak ja.

Rozumek: Nalej, Serce. Nalej.

Jakubku! To nie jest zapis całej dyskusji. Reszta była już po piątej szklance i wolę ją przemilczeć. Głównie ze względu na moją reputację.

A Geppert ciągle śpiewa. Ja wcale nie uległam Rozumkowi, jak widzisz. Bo jak coś jest dla mnie ważne, to nie ulegam. Nawet Rozumowi.

Nie mogę przestać o niej myśleć. O Natalii. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie poruszyła mnie tak, jak poruszyła Natalia. Gdy przypomnę sobie jej list, gdy ona, na dzień przed śmiercią, pisze: To będzie piątek. Sprawdziłam właśnie, że Ty urodziłeś się w piątek. To będzie znowu szczęśliwy piątek, prawda, Jakubku? - to po prostu łkam. Nie mogę tego opanować. Wyję. Na całe to biuro, i to wcale nie od whisky na red bullu.

Dlaczego Cię to spotkało? Dlaczego ona Ci umarła? Anioły przecież nie umierają...




@



Nowy Orlean, 14 lipca

Nie mogłem sobie dzisiaj przypomnieć dokładnie czasu, gdy Ciebie nie by­ło. Masz magiczny wpływ na mnie i w związku z tym wpływaj na mnie najlepiej, jak umiesz. Odkąd nagle - przez Paryż - stało się to możliwe, rozpaczliwie pra­gnę się z Tobą zobaczyć. Na razie nie mogę się z tym uporać. Z tym oczekiwa­niem, l z tym napięciem. A najbardziej z tymi atakami czułości. Czy można mieć ataki czułości? Pewnie odbieram temu całe piękno, nazywając to w ten sposób. Powinienem być bardziej poetycki. Ale wtedy nie byłbym prawdziwy. To są na­prawdę ataki, jak astmy lub migotania przedsionków serca. Gdy atak przyjdzie, głównie słucham muzyki, piję lub czytam Twoje e-maile. Doszło do tego, że ro­bię wszystko jednocześnie: słucham Van Morrisona, którego tak lubisz, piję meksykańskie piwo Desperado z cytryną i dodatkową wkładką z tequili oraz czytam jeden "mega" e-mail od Ciebie. Połączyłem sobie elektronicznie wszyst­kie listy z ostatnich 6 miesięcy i czytam je razem jako jeden ogromny list.

Czy wiesz, że w ciągu tych 180 dni napisałaś do mnie ponad 200 razy?!

To oznacza statystycznie więcej niż jeden e-mail dziennie. Użyłaś w nich dokładnie 116 razy słowa "całuję" - chociaż tak naprawdę nie wiem nawet, jak w rzeczywistości wyglądają Twoje usta. Tak bardzo się cieszę, że nie muszę Cię prosić o kolejną opowieść o nich. Niedługo je zobaczę.

Użyłaś 32 razy "dotykać" oraz 81 razy "pragnę", ale tylko 8 razy "boję się". Sprawdziłem to, używając programu Word, więc pomyłka nie wchodzi w rachu­bę. Policzyłem właśnie te słowa, o nich myślę bowiem ostatnio częściej. Wyszło mi, że ponad 10 razy częściej pragniesz, niż się boisz. Chociaż to tylko statystyka, poczułem się uspokojony. Statystyka nie kłamie. Kłamią jedynie sta­tystycy.

CZY WIESZ MOŻE, CO BĘDZIE Z NAMI DALEJ????

To pewnie przez ten Paryż mam takie myśli i stawiam aż tak dramatyczne pytanie. Mam nieodpartą potrzebę zdefiniowania tego związku. Nazwania go, nadania mu pewnych ram i granic. Chcę nagle wiedzieć, od którego punktu mój smutek ma sens, a radość ma swój powód. Chcę także wiedzieć, do które­go punktu wolno mi dojść w moich nadziejach. W wyobraźni i tak byłem już we wszystkich punktach, nawet w tych najbardziej osobliwych.

Teraz już jednak nie odwiedzę na jawie żadnego punktu. Idę spać. Cieszę się, że już za kilka snów będziesz znów bliżej.

Nawet na jawie jesteś przecież już bliżej. Witaj w Paryżu! Tak bardzo chciał­bym już lecieć do Ciebie.

Uważaj na siebie uważnie. Szczególnie teraz.

Jakub


@



ONA: Jakubku, czy ja kiedyś mówiłam Ci, jak bardzo lubię myśleć o Tobie? Pewnie mówiłam, ale lubię także myśleć, że jeszcze nie mówiłam. Dzisiaj myślałam o Tobie wiele razy.

Muszę Ci coś koniecznie opowiedzieć. Asia mnie chyba zabije, bo powiedziałam jej, że idę tylko do pokoju poprawić makijaż, a tak naprawdę uciekłam do tej Internet Cafe na dworcu metra i piszę do Ciebie. Asia, odkąd się znamy, zabijała mnie już wiele razy, więc z pewnością jakoś to przeżyję.

Ty uwielbiasz takie historię, bo Ty lubisz wyłapywać zdziwienia. Oraz wzruszenia. Dzisiaj byłam bardzo zdziwiona, l wzruszona także. Nieprawdopodobnie. Ale od początku.

Ten śliczny student od Alicji (tak na marginesie, Alicja jak zwykle uważa, że jest bardzo i "ostatecznie", cokolwiek to znaczy, zakochana w studencie) pracował kiedyś w czasie wakacji dla pewnej niemieckiej wdowy po francuskim przemysłowcu, który wywiózł ją z Niemiec i zamknął w złotej klatce ogromnego domu w południowo-zachodniej części Paryża. Jak myślisz, co mógł robić śliczny student z Polski dla wtedy już ponad czterdziestoletniej wrażliwej wdowy, która ma 3 kucharki, tabun sprzątaczek, 2 ogrodników, szofera i weterynarza "pod telefonem"? Alicja, gdy jest zakochana, nigdy nie zadaje takich bezsensownych pytań.

Studenta zaprosiła wdowa, student zaprosił Alicję (bo co mógł zrobić, gdy Alicja nie odstępowała go na krok), a Alicja zaprosiła nas. Wdowie było to obojętne, bo zależało jej bardzo na zobaczeniu po latach swojego studenta.

Wdowa podesłała pod hotel dwie limuzyny, bo zrozumiała, że student ma kilkunastu przyjaciół, a nie trzy przyjaciółki. Mimo że student recytuje Alicji wiersze po francusku, jego francuski nie jest wcale najlepszy. Przynajmniej ten w mowie. Dom, w którym rezyduje wdowa - bo ona sama twierdzi, że mieszka na Mauritiusie, a w Paryżu tylko rezyduje - jest podobny do Belwederu, tyle że większy. Wdowa jest blondynką o smutnych oczach, które mają, głównie na skutek wielu operacji, niedefiniowalny kształt. Wdowa ma dwie przypadłości, z których druga jest po prostu wzruszająca. Pierwsza to chorobliwe uczucie konieczności "współżycia ze światem". Sama mówiła, ale dopiero po trzeciej butelce wina, że jest to rodzaj natręctwa i to w psychiatrycznym znaczeniu. Wdowa ma w każdym pomieszczeniu (łącznie ze stajnią dla koni) odbiorniki telewizyjne. Uważa bowiem, że w świecie dzieje się tyle tak istotnych rzeczy, że ona musi być o nich informowana. Dlatego wstaje o 5 rano i ogląda wiadomości na wszelkich możliwych kanałach i we wszystkich możliwych językach. Jak przyjechaliśmy, też oglądała jakieś wiadomości i zaszczyciła nas swoją obecnością dopiero 30 minut później. Wdowa po prostu martwi się o świat i chce dokładnie znać powód swoich zmartwień.

Ponadto uważa, że najbardziej w świecie cierpią i tak zwierzęta. Dlatego ma kilka psów, kilka kotów, kilkanaście kanarków, kilka chomików i tylko jedną czarną wietnamską świnię. Świnia jest naprawdę bardzo czarna, ogromna jak znany powszechnie bokser mieszkający w USA, tyle że ładniejsza. Gdy siedzieliśmy w wielkim ogrodzie, świnia biegała jak oszalała, czasami podbiegając do wdowy i trącając ją ryjem, który wdowa z czułością i z rozsuniętymi wargami całowała. Niezapomniany widok. Głośno kwicząca wietnamska świnia biegająca jak oszalała, ryjąca wypielęgnowane trawniki, tratująca klomby przepięknych róż, podbiegająca do wdowy, jak dziecko do matki, po swoją porcję czułości i pieszczot.

Ślicznego studenta świnia wyjątkowo dobrze znała i też go dotykała swoim wilgotnym ryjem. Alicja patrzyła na te czułości wietnamskiej świni z odrazą i bardzo przerażona.

Asia z kolei głaskała przeciskającą się między nami świnię z uwielbieniem, a historii wdowy o zwierzętach, które "są prześladowane przez ludzi", słuchała jak zapowiedzi nadejścia lepszego, dla zwierząt głównie, świata. Widziałam w jej oczach, że gdyby mogła, to przytuliłaby wdowę do siebie.

Po kilku takich oszalałych biegach świnia zniknęła w domu wdowy i więcej się nie pokazała. Wdowa wydawała się tym faktem zaniepokojona, ale nie ruszała się z miejsca.

Wdowa okazała się wyjątkową kobietą. Wszystko, co mówiliśmy, traktowała jak wiadomości kolejnego serwisu informacyjnego i reagowała na nie autentycznym oburzeniem, śmiechem lub współczuciem. Wypiliśmy kilka butelek bordeaux, które donosił kucharz, ponaglany regularnie przez telefon leżący na stoliku w ogrodzie. Gdy wstawaliśmy od stolika, byłam w bardzo erotycznym nastroju. To przez to bordeaux, francuski, który działa na mnie jak afrodyzjak (miej skojarzenia, jakie tylko chcesz), i przez fakt, że jutro wylatujesz z Nowego Jorku do Paryża.

Gdy w ogrodzie zrobiło się zbyt chłodno, przeszliśmy do rezydencji wdowy. Alicja z niepokojem i rozdrażnieniem obserwowała, jak student pomaga wstać wdowie z krzesła w ogrodzie i opartą o jego ramię i przytuloną, obejmującą go w pasie prowadzi do rezydencji.

Po wejściu do ogromnego salonu ukazał się nam niesamowity widok. Wietnamska świnia leżała rozwalona na białej (ze świńskiej skóry z pewnością) kanapie, ustawionej przy ścianie zakrytej prawie w całości szaro-czarną akwarelą o monstrualnych rozmiarach. Marmurowa posadzka salonu była pokryta strzępami gazet, częściowo zanurzonymi w cuchnących amoniakiem kałużach jakiegoś płynu. Chodząc po posadzce, rozgniataliśmy brązowo-czarne ziarna rozsypane w nieładzie. Pod kanapą z białej skóry stała otwarta mała klatka, wokół której leżało szczególnie dużo ziaren. To musiała być klatka chomika, o którym mówiła wdowa. Była całkowicie zdeformowana i nie było w niej chomika. Wdowa, nie zwracając zupełnie uwagi na cały ten chaos w salonie, podeszła do telefonu i spokojnym głosem zaczęła zamawiać limuzynę, która miała odwieźć nas do hotelu w Paryżu. My staliśmy tam jak osłupiali i patrzyliśmy na świnię leżącą na kanapie. Charczała i miała konwulsje, z jej pyska sączył się żółtawy płyn i spływał na marmurową posadzkę, co było wyraźnie widać, strużką po białej skórze kanapy. Nagle wdowa zauważyła, co się dzieje. Opuściła z krzykiem słuchawkę i rzuciła się na ratunek świni. Ja cofnęłam się pod ścianę. Student uciekł z salonu, a Asia podbiegła z wdową do kanapy.

Jakubku! Gdybym tego nie widziała, nigdy bym w to nie uwierzyła. Ale widziałam to tak samo, jak Alicja, która podczas tego wszystkiego wpiła mi się paznokciami w skórę dłoni i przez cały czas trzęsła się jak galareta. Wdowa podbiegła do kanapy i zaczęła robić świni sztuczne oddychanie metodą usta-ryj. Masowała i uciskała okolice jej serca, otwierała siłą pysk i ustami pompowała jej powietrze do płuc. Świnia nie przestawała charczeć. Po chwili wypluła czerwone od krwi resztki brązowej sierści zmieszane z bezkształtną masą gazetowego papieru. Alicja wybiegła z salonu. Asia odwróciła się plecami do kanapy, na której leżała świnia. Wdowa nie przestawała pompować powietrza ustami przez ryj świni. Nie mogłam na to patrzeć. Zamknęłam oczy. Po chwili charczenie ustało. Świnia zsunęła się z kanapy i uciekła z salonu. Wdowa siedziała wyczerpana na marmurowej posadzce, opierając głowę na żółtej od wymiocin i czerwonej od krwi chomika, którego resztki wypluła świnia, kanapie. Asia podeszła do mnie. Wzięła mnie za rękę i wyszłyśmy bez słowa na zewnątrz. Limuzyna już czekała. Alicja siedziała obok kierowcy, student na tylnym siedzeniu. Wsiadałyśmy z Asią bez słowa. Taksówka ruszyła. Nikt nie odezwał się przez całą drogę. Gdy limuzyna stanęła przed hotelem, wysiadłyśmy w milczeniu. Alicja także. Nie pożegnała nawet swojego studenta. Po raz pierwszy od przyjazdu do Paryża nocowała z Asią.

Będąc już sama w moim pokoju, otworzyłam butelkę wina, usiadłam przy oknie i patrząc na ogród przed moim pokojem, myślałam o tym, że podziwiam tę wdowę. Za wierność swoim przekonaniom. Bo jakoś nie mogłam uwierzyć, że ona naprawdę mogła kochać tę wietnamską świnię. Szczególnie po tym, jak zżarła jej chomika.

Po chwili nowe wino wzmocniło bordeaux sprzed godzin. Oddaliłam się od Paryża. Wróciłam do sedna rzeczy. Myślałam o Tobie. Tęskniłam za Tobą.

Kiedyś pytałeś, co to znaczy "tęsknić za Tobą".

W przybliżeniu to taka hybryda zamyślenia, marzenia, muzyki, wdzięczności za to, że to czuję, radości z tego, że jesteś i fal ciepła w okolicach serca.

Dotknę Cię. Już jutro. Dotknę...


@



Zapakowałem prezent dla Ciebie. Położę z innymi pod choinką. Tak bardzo chciałbym, żebyś go mogła rozpakować, a ja żebym mógł widzieć, jak się cieszysz.



Ostatnia kartka miała numer 294. Wysłana 30 stycznia z komputera w Monachium. Była jak wołanie o pomoc. Pisał:



Dlaczego wszyscy mnie zostawiają? Dlaczego?! Znajdź mnie dzisiaj. Tak jak przed rokiem. Proszę, znajdź mnie. Uratuj!