NOWY / NEW BLOG - http://olchowski.info

poniedziałek, 21 września 2009

Twardowski, J. (1979). Spieszmy się

Spieszmy się


Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

niedziela, 13 września 2009

Google Wave - GWave


Google Wave – falowa teoria sieci
sobota, 25 lipca 2009
Google tworzy nowy standard internetowej komunikacji. Nowatorski produkt to Wave – Fala, która ma szansę zmienić oblicze dotychczasowych maili, komunikatorów, serwisów społecznościowych i narzędzi do zdalnej pracy zespołowej. 


Logo Google Wave
Prace nad nowym narzędziem rozpoczęły się ponad dwa lata temu. Głównymi inżynierami przedsięwzięcia są bracia Lars i Yens Rasmussen. Duet ten dał się już dobrze poznać użytkownikom internetu – stworzyli oni platformę Where2, która w 2004 r. została kupiona przez Google i nazwana Google Maps.

Google Wave to pierwsze tak rozbudowane narzędzie do komunikacji, które w całości bazowało będzie na aplikacjach webowych. Dzięki temu, że uruchomimy je w każdej przeglądarce internetowej, nie będzie problemu z korzystaniem z Fali w różnych systemach operacyjnych i różnych architekturach komputerów. Wszyscy będą mogli w czasie rzeczywistym komunikować się i współpracować ze sobą, udostępniając dokumenty tekstowe, zdjęcia, materiały wideo, mapy i trasy. Jedna aplikacja zintegruje funkcjonalność wielu różnych narzędzi, które do tej pory Google oferowało osobno.




E-mail XXI wieku

Dziś najpowszechniejszą formą komunikacji jest email, on także jest najstarszym sposobem sieciowej wymiany informacji. Powstał on niemal 40 lat temu, na długo przed pojawianiem się internetu, hipertekstu i www. Jego pierwowzorem jest tradycyjna, papierowa poczta. Na kształt poczty elektronicznej nie miały wtedy wpływu smsy, komunikatory, serwisy społecznościowe ani grupy dyskusyjne. W olbrzymim stopniu zmieniła się także technologia i komputery. Zmiany te postanowiono wykorzystać w Google Wave.


Przeglądarka Google Chrome z uruchomioną aplikacją Wave, źr. wave.google.com
- Postanowiliśmy zadać sobie pytanie, jak mogłaby wyglądać komunikacja e-mail, gdyby powstała dzisiaj? Nie trzeba mówić, że na to pytanie można odpowiedzieć na milion różnych sposobów. Naszą próbą odpowiedzi jest właśnie Google Wave – mówi Lars Rasmussen. Nowa aplikacja pozwala na komunikowanie się zarówno synchronicznie (tak jak dzieje się to w komunikatorach internetowych) i asynchronicznie (tak jak w poczcie elektronicznej).

Falowa teoria sieci

Uczestnicy rozmowy wymieniają się wiadomościami poprzez uzupełnianie wątków określanych jako „waves”. W tworzeniu pojedynczej fali uczestniczyć może kilka osób, a każdy uczestnik bez problemu uzupełni ją o formatowany tekst, zdjęcia i inne materiały multimedialne. Struktura fali wydaje się przejrzysta, ale by ułatwić odnalezienie się w kolejności wypowiedzi, czy historii dodanych materiałów, istnieje możliwość sprawdzenia, jak dana fala powstała. Po uruchomieniu opcji Playback, aplikacja odtwarza tworzenie całego wątku, kolejno wyświetlając dodawane elementy, informując nas kto, co i kiedy dodał lub zmienił.

Mechanizm działania fali ułatwi wspólną pracę wielu osób nad jednym dokumentem. Każdy będzie mógł w dowolny sposób edytować nie tylko własne materiały, ale także wszystkie treści stworzone przez innych autorów. Tu kluczową funkcjonalnością może być tłumaczenie tekstu na dowolny język i zaawansowany słownik. Google, by udoskonalić sprawdzanie pisowni wykorzystało gigantyczną bazę stron www, zindeksowanych przez wyszukiwarkę – w ten sposób słownik sam rozpoznaje kontekst pisanych wyrazów. Mechanizm zasugeruje to co prawdopodobnie chcielibyśmy wpisać i automatycznie poprawi błędy. Słownik znając konteksty wyrazów nie pozwoli nam np. w nieodpowiedniej sytuacji pomylić słów morze i może, niewłaściwe użycie podkreślając, mimo iż oba wyrazy znajdują się w słowniku.

Nadzieja opensource


Przykładowa fala, źr. wave.google.com
Szczególną cechą, która tym bardziej zwraca uwagę na „Falę” jest to, że narzędzie ma zostać platformą opensource. Otwarcie kodu całego narzędzia powinno zachęcić wielu programistów i niezależnych deweloperów do wspólnej pracy nad jego rozwojem. To już kolejny, po Androidzie i Google Chrome, wolny i otwarty projekt, w którym koncern Google zachęca do współtworzenia produktu, pracy nad wtyczkami i rozszerzeniami. Otwarty ma zostać również protokół, który pozwoli na wymianę informacji między użytkownikami i poszczególnymi usługami. Firma zapowiada, że chce, by Google Wave stało się platformą, z której każdy z webmasterów mógłby skorzystać tworząc własną witrynę. Już teraz trwają prace nad interfejsami aplikacji (API Application Programming Interface), które pozwoliłyby na zagnieżdżanie „fal” na stronach internetowych. Ważne są także inne, istniejące już dodatki – Bloggy przenosi zawartość fali na naszego bloga, Tweety natomiast publikuje ją na Twitterze. Komentarze do różnych treści on-line również będziemy mogli wysłać prosto z Fali.

Google zapowiedziało, że platforma Wave będzie dostępna w wersji testowej we wrześniu. Na pełną funkcjonalność aplikacji będziemy musieli poczekać kilka miesięcy dłużej. Każdy może jednak już dziś zgłosić swoją chęć udziału w projekcie, zarówno jako programista, jak i tester.

Google Wave – przyszłość komunikacji w internecie czyli The Next Big Thing od Google?
google, ŚwiatGrzegorz Marczak4,146 views 28 maj 2009 19:31
Kiedy wyobrazimy sobie połączenie poczty elektronicznej z komunikatorem, oraz możliwością komunikacji i współpracy online (wraz z dzieleniem się multimediami) oraz wszystko to zapakujemy w zupełnie nową formę to możemy przybliżyć się do definicji tego czym będzie Google Wave czyli nowo produkt prezentowany podczas Google I/O keynote.
Wygląd Wave to coś na kształt połączenia Gmail z komunikatorem, oraz forum dyskusyjnym. W bocznym panelu oprócz nawigacji znajdziemy listę naszych znajomych pochodzących z Google Contacts, najważniejszym elementem będzie jednak panel zawierający nasz “Wave”. Wygląda on dość podobnie do Inboxa z naszego gmaila z tą różnicą, że widzimy avatary czy też zdjęcia dyskutujących znajomych, a całość komunikacji i informacji mamy poukładane w wątki, które oprócz wiadomości mogą być uzupełniane również o różnego dane jak na przykład zdjęcia czy filmy itp.
Kiedy będziemy chcieli kontynuować dyskusję w danym wątku to po kliknięciu na niego otworzy się nowy panel w którym będziemy mogli odnieść się do danej treści, jeśli nasz znajomy będzie online to przerodzi się to w dyskusje podobną do tego co mamy na chacie. Co ciekawe będziemy mogli odnieść się w swojej odpowiedzi do każdego fragmentu dyskusji a nie tylko do ostatniej wypowiedzi naszego rozmówcy.


Podobnie jak na IRC kiedy podczas dyskusji w wątku będziemy chcieli napisać coś tylko do jednej z kilku rozmawiających osób to również mamy taką możliwość. Podczas dyskusji w wątkach będziemy mogli również załączać pliki multimedialne tak jak na przykład zdjęcia. Nasi rozmówcy zobaczą w wątku miniaturę załączone obrazka. I tutaj kolejna funkcja Wave czyli możliwość grupowej edycji informacji, coś jak w współpraca w Google Docs (jeśli ktoś próbował pisać dokument we dwie osoby to wie jak to sprawnie działa).
Nowa mikstura komunikacyjna jaką prezentuje Wave to jednak nie wszystko. Dyskusje prowadzone w Wave będzie można pokazać na przykład na blogu, i zachęcić innych znajomych do dołączenia się do rozmowy. Oczywiście nasz główny Wave będzie aktualizowany na bieżąco o informacje pochodzące od osób które dołączyły do dyskusji.
Kolejną z ciekawych możliwości Wave będzie opcja pozwalająca opublikować nasze informacje jako stronę internetową (łącznie z możliwością hostowania jej na naszych serwerach), będziemy mogli stworzyć w ten sposób prywatną lub publiczną przestrzeń do komunikacji. Plany Google odnośnie Wave są bardzo ciekawe. Przede wszystkim będzie to aplikacja internetowa z otwartym źródłem. Google chce aby inni developerzy mieli szansę rozwijać ten produkt o nowe narzędzia i dodatki.


Wszystko co napisałem powyżej bazuje na opisie z Techcrunch – czyli od osób które oglądają (bo konferencja chyba jeszcze trwa?) google wave na żywo. Już teraz wiadomo, że nie zostały opisane i pokazane wszystkie możliwości tej platformy komunikacyjnej (a może jeszcze sporo jak kontekstowe sprawdzanie pisowni, tłumaczenie tekstu w locie itp).
Niezależnie od tego jak będzie wyglądał końcowy produkt (a po screenach jakie są dostępne widać, że nie będzie to chyba bardzo skomplikowane narzędzie) uważam, że może to być coś naprawdę ważnego jeśli chodzi o rozwój komunikacji w internecie. Już wcześniej zastanawiałem się jakie formy przybierze w przyszłości dyskusja w internecie i wydaje się, że Wave jest po części odpowiedzią na to pytanie.
Może się okazać, że projekt otwartej platformy komunikacyjnej będzie za ambitny jak na te czasy, z drugiej strony właśnie takiego przyszłościowego myślenia oczekuję od liderów internetu takich jak Google.
Przyznam, że bardzo chętnie już teraz przetestował bym Google Wave (narzędzie będzie dostępne jeszcze w tym roku ale nie wiadomo dokładnie kiedy) bo mam przeczucie, że będzie to The Next Big Thing jeśli chodzi o internet. Jeśli Google Wave będzie udanym produktem to może okazać się, że cały układ sił do tej pory stworzony jeśli chodzi o kanały komunikacji w internecie może ulec zmianie (i nie chodzi mi tutaj o to, że Wave zastąpi gmail czy komunikatory ale o to, że może stać się nadrzędnym narzędziem).


niedziela, 16 sierpnia 2009

Tuwim, J. (1936). Bal w Operze


Bal w Operze

Julian Tuwim





I

Dzisiaj wielki bal w Operze.

Sam Potężny Archikrator

Dał najwyższy protektorat,

Wszelka dziwka majtki pierze

I na kredyt kiecki bierze,

Na ulicach ścisk i zator,

Ustawili się żołnierze,

Blyszczą kaski kirasjerskie,

Błyszczą buty oficerskie,

Konie pienią się i rżą,

Ryczą auta, tłumy prą,

W kordegardzie wojska mrowie,

Wszędzie ostre pogotowie,

Niecierpliwe wina wrą,

U fryzjerów ludzie mdleją,

Czekający za koleją,

Dziwkom łydki słodko drżą.



Na afiszu - Archikrator,

Więc na schodach marmurowych

Leży chodnik purpurowy,

Ustawiono oleandry,

Ochrypł szef-organizator,

Wyfraczony krępy mandryl,

Klamki, zamki lśnią na glanc,

W blasku las ułańskich lanc,

Szef policji pierś wysadza

I spod marsa sypiąc skry,

Prężnym krokiem się przechadza...

Co za gracja! Co za władza!

Co za pompa! Jezu Chry...!

Zajeżdżają futra, fraki,

Lśniące laki, szapoklaki,

Uwijają się tajniaki

W paltocikach Burberry.



Szofer szofra macią ruga,

Na tajniaka tajniak mruga...

No jadź, jadź! bedziesz tu stać?

Caf się, frrruwa twoja mać!

Zajeżdżają gronostaje



I brajtszwance,

Barbarossy, oyenstierny

I braganze,

Zajeżdżają Buicki, Royce'y

I Hispany,

Wielkie wstęgi, śnieżne gorsy,

Szambelany,

I buldogi pełnomocne

I terriery

I burbony i szynszyle

I ordery

I sobole i gr and-diuki

I goeringi,

Akselbanty i lampasy

I wikingi,

Admirały, generały,

Bojarowie,

Bambirały, grubasowie,

Am!

Ba!

Sado!

Rowie !

Raz !

Dwa !

Hurra, panowie!

Hurra, panowie!

Hurra, panowie!

W szatni tłok,

W lustrach - setki,

Potrzaskują

Damskie torebki,

Każda poprawia, każda zerka -

I boty! numerek! bez numerka!

I jeszcze pudrem

I jeszcze usta

I lustra lustrem

I znów do lustra

I już - do loży - która? druga...

Na tajniaka tajniak mruga,

Na lewo, na prawo, na le, na pra,

A w środku już orkiestra gra,

Orkiestra gra! Orkiestra gra!



Ostro gra orkiestra-kiestra,

Z czterech rogów, czterech estrad

Pryska extra bluzgi grzmiące,

Miedzią pluska i mosiądzem

I bac! w blask, w oklaski, brawo,

W- drgawki metalową lawą

I jazz w blask grzmiąc furioso -

I nagle duszną tuberozą

W krew, w nozdrza placadiutanta

(Tempo: szampan, szatan, szantan)

I już - wziąć, i już - udami

I już - da mi! da mi! da mi!

I chuć - w skok, i wzrok - kastetem

I pod żyrandol piruetem -

solo! solo! małpa! nie po...!

buch magnezja foto ślepo

uda uda da mi da mi

gene orde dzwoni rami

zęby śmiechem do maestra

i gra orkiestra, gra orkiestra!...





II

Ze swych wież astronomowie,

Zapatrzeni w gwiezdne mrowie,

W teleskopach cud ujrzeli:

Małpy biegły przez firmament !

W zodiakalnej karuzeli

Apokaliptyczny zamęt.

Na przystankach dawnych zwierząt

Siadło szpetnych małp dwanaście

I zaczęły małpi nierząd

W planetarne siać przepaście.

Obręcz niebios w pęd szalony

Złe puściły małpiszony,

Skaczą, kręcą się, iskają,

Jak za kratą swojej klatki,

I czerwone pulchne zadki

Ziemi, krążąc, wystawiają.

Nie ma już niebieskich znaków!

Małpa toczy się w zodiaku!

I wisząca ciężką zmorą

Nad tą groźną nocą gwiezdną,

Każe tańczyć gwiazdozbiorom,

Gdy małpiarzy diabli biorą,

Diabli biorą, diabli wezmą!





III

A na scenie Satanella

Chwyta gwiazdy w tamburino,

Tarantella, tarantella

Meteorów serpentyną,

Satanella - młynek rtęci,

Satanellę niebo kręci

Mgławicową pienną plamą,

Satanella - blasku smuga

I oblana srebrną lamą

Bystrych bioder centryfuga!

...Z satyrycznym erotyzmem

Na tajniaka tajniak mruga.

Satanellę księżyc porwał,

Wzniósł ze sceny w niebo sine

I nad placem teatralnym

Znowu zawisł tamburinem.

A tu dalej wrą w zabawie,

I na scenie, rosnąc w blaski,

Wybuchają białe pawie

Ogniomiotem zórz bengalskich,

Rozigraną wbiega sforą

Tłum różowych świń z maciorą

I kaczuczą i macziczą

I jak zarzynane kwiczą

Aż tancerzy diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą!

Potem księżyc nad Taiti

I gitary na Haiti,

Potem śpiewa Włoch Tęsknotti

Zakochane totti-frotti,

Potem duo Pitt and Kitty,

Klowny się po pyskach piorą

I śpiewają:

I am Pitty I am Pitt

I love you Kitty,

Aż tancerzy diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą!

"Patrz go, jak wariata struga",

Na tajniaka tajniak mruga.

Brzuchem do czarnego gacha

Babilońska trzęsie swacha,

Chrzęszcząc w drgawkach, z małpim krzykiem,

Bananowym nabiodrnikiem,

Centaur wlazł na Centaurzycę,

Dęba stanął koń w muzyce

I oderżał arię końską,

Mierząc w swachę babilońską,

A w basenie pełnym syren

Kozłonogi pływa Sylen.

Brawo ! brawo ! brawo! brawo!

Jazz - zamiecią, dym - kurzawą,

Sześć tysięcy w jedno ciało

Zrosło się i oszalało!

Hucznie, tłusto, płciowo, krwawo,

Brawo! brawo! brawo! brawo!

Płciowo, hucznie, tłusto, biało,

Mało! mało! mało! mało!

I po piętrach, i przez schody

Opętanym korowodem,

Piekłem, żarem, pląsem, tanem,

Gąsienicą - Lewiatanem,

Pterofiksem, Kikimorą,

Archimałpą, Zadozmorą,

Szampankanem, Pankankanem

Grzmocą w tempie obłąkanem,

Tak że wszystkich diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą!





IV

Przy bufecie - żłopanim,

Parskanim, mlaskanim,

Burbon z młodym Rastakowskim

Serpentynę flaków wcina,

Na talerzu Donny Diany

Ryczy wół zamordowany,

Dżawachadze, prync gruziński,

Rwie zębami tyłek świński,

Szach Kaukazu, po butelce

Rumu cum spiritu wini,

Przez pomyłkę tknął widelcem

W cyc grafini Macabrini,

Rozdzierane kaczki wrzeszczą,

Tłuszczem ciekną, w zębach trzeszczą,

A najgorzej przy kawiorze:

Tam - na zabój, tam - na noże,

A jak złapią - szczerzą zęby

I smarują głodne gęby

Czarną mazią jesiotrową,

A bieługi białe kłęby

Żrą od razu na surowo,

Bo to dobrze, bo to zdrowo!

("Bycza, bracie, rzecz - bieługa!"

Na tajniaka tajniak mruga.)

Ćwierciomirski z Podhajdańca

Sarni udziec wziął do tańca,

Esterhazy, w sztok zalany,

Zrobił z wędlin przekładańca

I na wszystkie strony pchany

Klaps go w talerz Donny Diany,

W ostry sos - więc ryk pijany,

Śmiech prezesów i Burbonów - -

A nad wszystkim - pułk garsonów

Fruwa zmotoryzowany.



W okolicznych hotelikach

Całą noc robota dzika,

Seksualny kontredansik:

Na momencik, na kwadransik,

Na portiera tajniak mruga:

Portier - owszem, portier - sługa,

Ta w woalu, tamta w szalu,

Na kwadransik, prosto z balu,

Na momencik, ot przelotem,

Szybko - i na bal z powrotem:

Rotmistrz Rzewski z miss Lenorą,

Oxenstierna z panią Fiorą,

Borys Silber z księżną Korą

Na kwadransik, szofer! wio!

Potem znów ich diabli biorą

diabli biorą

diabli biorą,

W wir tej nocy diabli biorą,

Roztańczeni diabli bio - - -!

Rąbią w ziemię Buicki, Royce'y,

Akselbanty, śnieżne gorsy

I buldogi i terriery

I szynszyle i ordery,

Generały i wikingi,

Admirały i goeringi,

Bambirały, bojarowie,

Deterdingi -

Am!

Ba!

Sado!

Rowie!

Raz ! ,

Dwa !

Hurra, panowie!

Brawo, panowie!

Mało, panowie !

...Raz... Dwa... Druga, panowie...





V

Na ratuszu bije druga,

Na tajniaka tajniak mruga,

Na widowni i w sznurowni

I pod dachem i w kotłowni

I pod sceną i w bufecie,

Na galerii i w klozecie,

W kancelarii i w malarni,

W garderobach i w palarni

I w dyżurce u strażaka

Mruga tajniak na tajniaka...



Poziewując, siedzą w szatni

Czterej z gliny, dwaj prywatni,

Poziewują, pogadują,

Przechadzają się, pogwizdują,

Pogwizdują, przechadzają się,

Swym kamaszkom przyglądają się.

Słowikowski z trzeciej śledczej

Mówi, że mu w żółtych letczej,

Czarne palą jak cholery,

A najgorzej - to lakiery.

Macukiewicz z jedenastki

Patrzy w szpice, widzi gwiazdki:

Dobra pasta, połysk śliczny,

Całkowicie elekstryczny.

Szulc z ósemki ma giemzowe:

"Powiedz, Czesiek, nie jak nowe?

Drugi rok na codzień noszę

A raz fleki dałem - proszę!",

Wańczak z piątki, zwany Blindzia,

Chwali pastę marki "India",

Popatruje, pogwizduje:

Udibidibindia, udibindia.

Kruman (karniak) nosi nowe

Stebnowane, orzechowe.

Ziewa - "daj płaskiego, Blindzia..."

Udibidibindia udibindia.





VI

Już z ratusza bije trzecia,

Senne pola dreszcz obleciał,

Dzień się rodzi.

Brzask przez szarość się przeciera,

Owoc słońca krwi nabiera,

Zaszeptały wiewem brzozy,

W zagajniku ptaszek gwizdnął

Do stolicy jadą wozy

Z zielenizną.

Jadą wozy, poskrzypują,

Ludzie drzemią, poziewują,

Brzozy błyszczą białą korą,

Wiatr przez owies przeszeleścił,

Jadą wozy wczesną porą

Do przedmieści.



Trąbi auto ciężarowe,

Wozy mija

I na długo kurz różowy

Z szosy wzbija.



Chłopki suche i dostojne

Idą szosą.

Idą boso i na sprzedaj

Masło niosą.



Zapiał kogut, za nim drugi,

Potem trzeci,

Na pastwiska bydło gnają

Małe dzieci.

Przetrąbiło drugie auto

Ciężarowe,

Chłop prowadzi kulejącą

Krowę.



Skrzypią wozy, przewalają się

Z boku na bok,

Ludzie w chatach przewracają się

Z boku na bok.



Chrapie w rowie, twarzą w trawę,

Ktoś pijany,

Na pastwisku podryguje

Koń spętany.



Na kościele niebijące

Wiszą dzwony.

Suche pęki ziół pod krzyżem

Ogrodzonym.



Jakiś duży wyszedł w gaciach

Przed zagrodę,

Mruży oczy i tarmosi

Ostrą brodę.



A tam dalej stoi szkoła

Murowana,

W szkole mapa, bardzo pięknie

Malowana.



Na ćwiczenia idą żołnierze

Z karabinami...

"...że na tobie giną, że na tobie giną

chłopcy malowani"...



Skrzypią wozy, przewalają się,

Pozgrzytują...

"...W mieście tera rymbarbarum

Duża kupujom".



Skubią trawę białe kozy

Wymioniaste.

W sinym dymie, w złotym pyle

Dzień nad miastem.



Owoc pękł - i mokrym świtem

Oróżowił miejską ziemię,

Zawieszony pod sufitem

W żyrandolu tajniak drzemie.





VII

Przez ul. Zdobywców,

Przez Annasza, Kaifasza;

Przez Siwą, przez św. Tekli

I Proroka Ezdrasza.



Przez Krymską, Kociołebśką,

Przez Gnomów i przez Dziewic,

Przez Mysią, Addis-Abebską

I Łukasza z Błażewic,



Przez Czterdziestego Kwietnia,

Przez Bulwary Misyjne -

Jadą za miasto wozy

Asenizacyjne.



Z facjatki budy drewnianej

Tłusta panna wygląda:

Która godzina, g....arzu? -

Piąta, k...o, piąta...



I przez puste ulice

Jadą dalej i dalej,

Panna przed siebie patrzy

I papierosa pali.



Widzi dom czerwony,

Nowo zbudowany,

Ludzie już mieszkają

W nieotynkowanym.



W jednym oknie gąsiory

Z wiśniakiem i jagodnikiem,

Za oknem wietrzyk igra

Różowym balonikiem.



Na żelaznym balkonie

Łbem na dół wisi zając,

Łąkę przewróconą

Jeszcze oglądając.



Pan w spodniach, ale boso,

Na drugi balkon wyszedł,

Ziewa, patrzy na niebo,

Szelki mu z tyłu wiszą.



Chaplin, z dykty wycięty,

Krzywo stoi przed kinem.

Przejechał na rowerze

Policjant z karabinem.



Na potłuczonej szybie

Sklepu z konfekcją "Lolo"

Widać kawałek gazety:

Litery IDEOLO...



Widać blachę z napisem:

Golenie 20 gr.

Strzyżenie 40 gr.

Manikir 60 gr.



Przeleciała taksówka,

Podskakując w pędzie,

Jedzie gruby z wędką,

Ryby łowić będzie.



Z piwnicy wędliniarza

Gorąca para wali,

Panna patrzy przed siebie

I papierosa pali.





VIII

Nocą - tylko w kasach kolejowych

Beznamiętnie

Ciurkające,

Zaspane,

A w szulerniach gejzerem gorączkowym,

A w burdelach - nieodżałowane,

Na dancingach - syczące szampanem,

Wytrysnęły z brzaskiem dnia - kipiące,

Zapienione, robaczywe pieniądze.

Z portmonetek, szuflad, kieszeni

Do kieszeni, szuflad, portmonetek,

Za chleb, za tramwaj, za gazetę,

Za lekarstwo, za szpinak, za siennik,

Do kas i z kas,

Za wóz i przewóz,

Do miasteczka z miasteczka,

Do województw z województw,

Za mleko, za gaz,

Za zwierzęta, za las,

Do banków, straganów, sklepików i kas

I z kas, i z banków, straganów, sklepików,

Do kelnerów, lekarzy, oficerów, rzeźników

I znów do lekarzy, rzeźników, kelnerów,

Od zdunów, monterów, do stolarzy, szoferów,

Za kurs, za stół za golenie, za drut,

Za sól, za ząb, za cegłę, za but,

Od ślusarza do księdza, od księdza do szklarza,

Od szklarza do szewca i znów do ślusarza

I znów

I znów

I jeszcze raz.

Za bilet, za nóż, za wodę, za gaz,

Za armatę, musztardę, podkowę, protekcję,

Za ślub, za grób, za schab, za lekcję,

Za klej, za klamkę, za klops, za kliszę,

Za papier, na którym te wiersze piszę,

Za pióro, atrament, za czcionki, za druk,

Za bombę, za śledzia, za radio, za bruk,

I poecie - za dar, za nazwisko, za czas,

I wszystkim za wszystko, z kieszeni do kas

I z kas do kieszeni, na wszystkie strony,

Rozdrobnione na grosze, spęczniałe w miliony,

Labiryntem i mrowiem, kołowrotem splątanym,

Chaosem kierunków i linii pijanych,

Buchające i schnące, znikające, rosnące

Zakrążyły diabelsko robaczywe pieniądze.



Adiutanci poczynań i działań, i dziejów,

Atakują Verdun, atakują Pociejów,

Płyną na Celebes transatlantykiem

I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej.

Bułka - grosz,

Wojna - miliard:

Cyk !

Buch!

Zgierz:

Asyria.

"Silni jednością,

Silni wolą

Czuj Duch":

IDE

OLO.

Wije się złoty Lewiatan zły,

W srebrne szczury, wijąc się, zmienia,

Drobnieje w bilon pcheł i wszy,

I znowu w szczury zrastają się pchły,

Grosze i wszy srebrzeją w kieszeniach

I znów wypełzają szczurami szaremi,

Za nami, przed nami, biegają po ziemi,

I jak papier wyschnięty, szeleszczą, szurają

I znów się w złotego potwora zlewają,

Co płodzi się, ciekąc przez sioła i miasta,

Rozłazi się w pędzie, rozpada i zrasta,

I krąży, miliardząc, od biesa do czorta,

Od czorta do diabła, rozpłodem łapczywym,

I ciągnie, i wre trędowata eskorta,

Skacze i plącze się konwój parszywy.





IX

Jadą ze wsi wozy

Aprowizacyjne,

Jadą na wieś wozy Asenizacyjne.

Przy rogatce się minęły

Pod szlabanem,

Jak kareta ślubna z karawanem.

Przyjechała na targ zielenizna,

Przyjechał nawóz na pole,

I zaczęła nowy dzień ojczyzna,

Żeby pełnić posłannictwo dziejowe

I odegrać historyczną

Rolę.





X

Rozmyślając głęboko nad rolą

Dziennikarze szybko pisali:

ideolo - ideolo - ideolo -

A tancerzy w hucznej sali

Jeszcze ciągle diabli brali



diabli brali

diabli brali.

A już ludzie pracy wstali:

W rzeźniach bydło zabijali,

Karabiny nabijali,

Interesy ubijali,

Wrogom zęby wybijali,

Wrogom czaszki rozbijali

I do krzyża przybijali,

Na stalowy pal wbijali

I do grosza grosz zbijali

I banknoty odbijali:

Odbijali, odbijali:

Precz z niedolą! Precz z niewolą!

Nad poziomy! w lot i w polot!

Czas uderzyć w czynów stal!

Ideolo - ideolo -

Udał się ten piękny bal!

Ideolo - ideolo -

Czynem! duchem! wiarą! wolą!

Hej do walki! zniszczyć nędzę!

Kupą, kupą ku potędze!

Czynu! czynu! nic po słowie!

Ducha! ducha! więc po głowie

I kolbami, i salwami

Ka

Ra

Bino

Wymi !

Raz!

Dwa!

Hurra, panowie!

Ducha, panowie !

Czynu, panowie!

Raz! Dwa! Solo! Solo!

Z panną Tiutką graf Ramolo!

Hop! siup! W dziejowej skali,

- ali, - ali, - ali, - ali,

i zecerzy w całym państwie

Czcionki gigant układali:

IDEOLO, IDEOLO

Ideolo ideali

Lari fari lafirindia

Udibidibindia, udibindia!

Da mi! da mi! z Olą Tolo

Barszczyk piją, wódę golą,

A maszyna wali, wali:

IDEOLO, IDEOLO

Malo malo solo solo

malo solo malo brawo!

Kawa z rumem, koniak z kawą,

Piękny Dusio z panią Violą

Pod schodami się certolą

I wesoło na bulwarze

Pokrzykują gazeciarze:

"Wielki bal z dziejową rolą!

"Dzisiaj strrraszne ideolo!

"Kurr Stołeczny Fioletowy!

"Kurr dzisiejszy; Kurr dziejowy!

"Ideolu za dziesięć groo!...

"Bal w Operze ! Katastroooo!

"Kurr Poranny z opisami!"

Kurrdesz grzmi nad kurdeszami!





XI

Płynie na czcionki drukarska farba:

IDE

OLO

"Ile rebarbar?"

Karna

Kadra

Ducha

Czynu

"Proszę za dziesięć groszy kminu"

Miecz

Krzyż

Duch

Dziejów

"Proszę za dziesięć groszy kleju"

Ducha

Dziejów

Karne

Kadry

"Proszę za dziesięć groszy musztardy"

Czerep rubaszny

Paw narodów

"Proszę za dziesięć groszy lodów"

Jeden

Tylko

Jeden

Cud -

- "Ober, jeszcze butelkę na lód!"

I bac! bac!

I plac opustoszał,

I do bramy wloką truposza.

I bac, bac ! zza rogu, z sieni,

I w bruk, w bruk tętniącemi

Kopytami bac po głowie

Ka

Wa

Le

Ryjskiemi !

Raz!

Dwa !

Hurra, panowie!

Mało, panowie!

Brawo, panowie!

I bac, bac!

Słońce na ziemi!

Człowiek na ziemi!

I krew na ziemi!

I bac jazz!

I gra orkiestra

Z czterech rogów

Z czterech estrad

Z czterech rogów

IDE

OLO

A tancerzy diabli biorą!



Bo patrzcie! patrzcie, jaka sensacja!

Brawo dyrekcja! Co za atrakcja!

Gąsienicą hipopotamową,

Glistą, na miarę przedpotopową,

Na salę wpełza tłusty Jaszczur,

Czołg złotociekły, forsiasty praszczur:

Szczurząc i wsząc, i pchląc wspaniale;

Książę Karnawał wjeżdża na salę!

Tajniaki z tyłu, tajniaki na przedzie,

Mlaskiem, człapem, wijąc się, jedzie,

Pełznie smoczysko - a na nim okrakiem

Goła, w pończochach, w cylinderku na bakier,

Z paznokciami purpurowymi,

Z wymionami malowanymi,

Z szmaragdowym monoklem w oku,

Z neonową reklamą w kroku,

Skrzecząc szlagiera:

"Komu dziś dać?

Komu dziś dać?

Komu dziś dać!"

Wierzga na gęstym pieniężnym potoku

Promieniejąca K.... Mać!

I nagle - kotłującym ściskiem

Rzuciła się sala z piskiem, wizgiem!

Pianą zieloną pryska z pyska,

Kopie, szarpie, krzesłami ciska,

Tratuje, gryzie wściekłymi kłami,

Nożami błyska, tłucze pałkami,

Na zakrwawionym śliskim parkiecie

Tarza się, tapla się, dusi i gniecie,

Mordem i smrodem pozycje zdobywa

I z cielska potwora łapami wyrywa

Złotą juchą ociekające

Wrące szczurami i wszami pieniądze

I żre, i chłepce wydarte kawały;

Aż ryczy ze śmiechu

Odwłok Wspaniały,

Kipiący bezmiarem metalu,

I dalej się wije i tłuszczem obrasta

I nonszalancko ogonem chlasta

Największa atrakcja Balu!

I przyśpiewuje "Komu dziś dać?

Komu dziś dać?

Komu dziś dać?''

Promieniejąca K.... - Mać

K.... - Mieć

K.... - Brać !

"Jak bal, to bal! Maestro, wal!

Grubasku, teraz solo!

O, IDEOL! O, IDEAL!

Takie małe, małe, słodkie IDEOLO!"

I gdy w strop szampitrem strzelił

Metaliczny tusz kąpieli,

Ani się nie obejrzeli,

Ani zdążył z żyrandziaka

Mrugnąć tajniak na tajniaka -

Jak błyskawicowym zdjęciem,

Foto-ciosem, blasku cięciem

Wszystkich wszyscy diabli wzięli

diabli wzięli

diabli wzięli

Aż ze śmiechu małpy spadły

Z zodiakalnej karuzeli.




1936

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Trzy Dźwięki - Międzynarodowa Szkoła Muzyki Tradycyjnej


Trzy Dźwięki - Międzynarodowa Szkoła Muzyki Tradycyjnej

Scenariusz i reżyseria: Jan Bernad
Współpraca: Ewa Grochowska, Monika Mamińska
Wykonują: Aleksandra Bednarz, Anastazja Bernad, Zofia Bernad, Olga Kozieł, Hanna Linkowska, Magdalena Sawicka, Ewa Stankiewicz, Karolina Włodek

Jak mogła brzmieć pierwsza, zapamiętana i powtórzona przez człowieka melodia.
Czy mogły tworzyć ją np. trzy dźwięki na tej samej wysokości. Przy próbie urozmaicenia melodii o jeden dźwięk /o ton niżej/ powstaje osiem wariantów. Czy jest o wystarczający zbiór, by tworzyć muzykę dzięki której, można kontaktować się ze światem, wyrażać samego siebie, swoje emocje i swój talent. Zdaniem lingwistów 14 tysięcy lat temu nastąpił podział na mowę i śpiew.

[...] W koncepcję poszukiwań prapoczątku muzyki i jej pierwotnej funkcji wpisuje się zastosowanie w "Trzech dźwiękach" śpiewu czystym, donośnym, białym głosem. We fragmentach tutti, a więc kiedy wszystkie wokalistki śpiewają jednocześnie, wywiera on szczególnie potężne, graniczące z transem wrażenie.[...] Każdy, kto wybierze się na "Trzy Dźwięki", może oczekiwać niepowtarzalnego przeżycia akustycznego o silnym przekazie emocjonalnym, a także wysokiego poziomu artystycznego i odwołania do muzycznych korzeni.

czwartek, 4 czerwca 2009

O sobie - Jadwiga Staniszkis



Staniszkis: Bywa, że mężczyźni do czegoś się przydają


Ja nie rozumiem uczuć, nie mam inteligencji emocjonalnej, a przez to
tracę bezpośredniość i bliskość w kontaktach z ludźmi. W mojej sytuacji
uczucie musi być najpierw pomyślane, żeby mogło zostać przeżyte -
zwierza się w rozmowie z DZIENNIKIEM profesor Jadwiga Staniszkis.




MAGDALENA MIECZNICKA: Po co pani są w życiu mężczyźni?


JADWIGA STANISZKIS: Są rzeczy, które po prostu
bezpieczniej jest robić w towarzystwie mężczyzny: wędrować nocą przez
las, mieszkać na pustkowiu w szałasie. Często jednak okazywało się, że
można się bez mężczyzn obyć albo jednego zastąpić innym.


Zawiodła się pani na mężczyznach?

Wiele razy byłam używana przez mężczyzn, którzy chcieli, żebym
coś zrobiła, coś zaryzykowała. Nigdy nie zastanawiałam się nawet pięciu
minut. Brałam odpowiedzialność za sytuację, mimo że często nie było mi
łatwo – sama wychowywałam córkę. Byłam też blisko z różnymi
mężczyznami. I ci ludzie w momencie, kiedy mogli stanąć w mojej
obronie, na przykład, kiedy byłam atakowana w prasie w latach 90.,
milczeli. A niektórzy z powodów lojalności środowiskowej włączali się
nawet do tych ataków. Odczuwam w stosunku do nich mieszaninę pogardy i
obojętności. Nie chcę używać ordynarnych słów, choć mogłabym. To
prawda, że zostaliśmy zdeprawowani przez komunizm, który uczył ucieczki
od odpowiedzialności w życiu prywatnym i publicznym. Ale można z tego
wyjść, można się rozwijać.


A więc to komunizm uczynił z polskich mężczyzn mięczaków?

Pani się styka z inną generacją i pani tego nie widzi, ale
komunizm znacznie bardziej zniszczył mężczyzn niż kobiety. Może
dlatego, że kobiety nie były traktowane zupełnie poważnie. Natomiast
mężczyzn polska historia wepchnęła w kulturę gestu bez myślenia o
konsekwencjach.


18 lat transformacji nie zamieniło ich w prawdziwych facetów?

Kobiety lepiej sobie radzą także w transformacji, bo są
przyzwyczajone do życia w kilku przestrzeniach o odmiennej logice
równocześnie: w domu, pracy – a taki jest właśnie nowoczesny świat.
Mężczyźni są przerażeni tym, że nie dorastają do obowiązków, które na
nich nakłada transformacja. Pchają się do władzy, a potem nie potrafią
odejść, bo nic innego nie umieją, a już przyzwyczaili się do swojej
pozycji społecznej. Szczególnie w kręgach polskiej władzy mężczyźni są
w wielu wypadkach żenujący właśnie z tego powodu. I tacy szukają
kobiet, w których oczach będą kimś. A sami tych kobiet nie szanują.


Taka kobieta jak pani musiała mężczyzn przygniatać intelektualnie.



Ja sama wiem, jak
mało umiem, ile czasu straciłam. Być może powinnam była zostać w
Ameryce, na dobrym uniwersytecie. W miejscach, w których są ludzie z
wyższej półki w sensie intelektualnym, na lepszych uniwersytetach niż w
Polsce, mam inne kontakty z mężczyznami.


No widzi pani. Bo oni nie czują się od pani gorsi.

Ja raczej współzawodniczę z samą sobą niż z mężczyznami. Kiedy
byłam z Irkiem Iredyńskim, pracowałam w liceum pielęgniarskim i miałam
różne doraźne roboty, a on pił. Codziennie późnym wieczorem
przyjeżdżałam po niego do Spatifu, żeby go wyciągnąć, pijanego, do
domu. Irek przedstawiał mnie Holoubkowi i wszystkim tym ludziom jako
pielęgniarkę, choć w rzeczywistości miałam wtedy doktorat z socjologii.
Ja mam bardzo silne poczucie własnej wartości i nie muszę udowadniać
nikomu swojego statusu, więc mi to nie przeszkadzało. Gdy się z nim
rozstałam, po latach ci sami ludzie, którzy w latach 70. przyjmowali od
Gierka ordery, szpanowali na półkomunistycznych i komunistycznych
salonach, znaleźli się w stoczni i zamienili w podmioty moralne,
uprawiali ekspiację itd. Nagle zobaczyli mnie w innej roli i byli
zszokowani. Polscy mężczyźni mają potrzebę udowadniania, kim są, bo coś
u nich nie gra z poczuciem własnej wartości.


Jakim mężczyzną był Iredyński?

Związek z Irkiem był o tyle interesujący, że on tworzył
złudzenie bezpośredniości, pasji. Głównym motywem jego picia,
samoniszczenia i okrutnych gier z innymi ludźmi była nuda. Środowiska
literacko-artystyczne były hołubione, miały znacznie więcej przywilejów
niż dzisiaj – również przywilejów ekonomicznych (przydział mieszkań,
wysokie honoraria za książki, stypendia) – a równocześnie były
upokarzane i gnębione przez cenzurę. Ale te oscylacje pomiędzy
kopniakiem a marchewką były przytłaczająco nudne. I Irek codziennie
czytał po dwie – trzy książki, żeby stworzyć sobie jakiś inny świat, i
po to także uprawiał ucieczki w innego człowieka. Przyglądał się komuś
uważniej i starał się go rozgryźć. Na przykład wydobyć z niego małość,
sprawdzić, do czego jest zdolny, czy da się upokorzyć albo na
zamówienie upokorzy innego. Ale ten człowiek, wzięty przez Irka na
tapetę, przez moment czuł się ważny. I to było pociągające. Nasz
związek nie tworzył pozorów małżeństwa czy tradycyjnie pojmowanej
sytuacji uczuciowej. Ja też się wtedy trochę nudziłam, i to było
wyzwaniem do momentu, kiedy zauważyłam, że może mnie to bardziej
zniszczyć niż nauczyć czegoś nowego.


Długo to pani jednak znosiła.

Łatwiej mi było wytrzymać z Irkiem niż na pewno niejednej
kobiecie, bo mam rodzaj mechanizmu obronnego, który sprawia, że
uczucia, także cierpienie, do mnie nie docierają. Normalnie ludzie
rozładowują stresy na poziomie psychiki, a przeze mnie wszystko
przepływa. Ten fizjologiczny defekt ma swoje i dobre, i złe strony. Na
niektóre sprawy umiałam po prostu nie reagować, i dzięki temu czułam
się bezpieczniejsza. Byłam jak trzcina, która się ugina, ale nie łamie.


Ale po coś pani były te fajerwerki?

Ja nie rozumiem uczuć, nie mam inteligencji emocjonalnej, a
przez to tracę bezpośredniość i bliskość w kontaktach z ludźmi. W mojej
sytuacji uczucie musi być najpierw pomyślane, żeby mogło zostać
przeżyte. Irek przez te swoje szaleństwa tworzył pozory pasji, której
mi brakowało.


Podobno do tego stopnia, że panią bił?

Uderzył kilka razy. Uważał, że go zdradzam. Gdy on wyjeżdżał
do Niemiec i podawał mi jakieś panienki do telefonu, to rzeczywiście ja
spotykałam się z kimś innym dla przywrócenia poczucia własnej wartości.
Później, gdy wracał, robił sceny, i kazał mi się przyznać i wyznaczyć
sobie samej karę. Mówiłam sobie wtedy, że rozumiem mechanizm procesów
moskiewskich. Pamiętam, że raz mnie rąbnął kluczami, aż mam bliznę, raz
smyczą – też mam bliznę. Ale nie było tak, że on wracał pijany i mnie
katował. Nie, ja w tym widziałam też coś ciekawego. To mi pozwoliło
spojrzeć na przemoc jako na sposób komunikowania. No, ale był to też
jeden z powodów, dla których to wszystko mi się w pewnym momencie
znudziło.


Nie czuła się pani ofiarą?

Nie. Analizując całą sprawę, dochodziłam do wniosku, że jednak
to ja jestem górą. To był człowiek, który zapijał się na śmierć,
marnował swoje zdolności, był głęboko nieszczęśliwy. Ja też marnowałam
swoje zdolności, ale przynajmniej nie piłam i miałam odrobinę
szczęścia, bo potrafię się zatopić w naturze, ładnych przedmiotach. On
nie miał nic. Nie wiem, czy faktycznie byłam wobec niego górą, ale
potrafiłam to sobie wmówić, i nie cierpieć. Ten związek nauczył mnie,
że mogę wszystko przetrwać. Brak inteligencji emocjonalnej długo był
dla mnie problemem, bo nie rozumiejąc zachowań ludzi, wszystko
nadinterpretowywałam. Ale w tym związku okazało się to
błogosławieństwem: zrozumiałam, że jestem wolna od przymusu narzucanego
przez gry językowe, które reżyserował Irek, bo stereotypy i etykietki
nie wywoływały u mnie żadnej reakcji emocjonalnej. Stworzyłam sobie
obszar samotności, w którym mogę się zamknąć. I gdy ktoś mnie pyta, czy
ja go kochałam albo czy on mnie kochał, to odpowiadam, że nie wiem. Tam
chodziło o przetrwanie, a nie o uczucia.


Nie zdarzały się pani namiętności?

Zdarzały, ale zawsze związane były z kontekstem, który
dodatkowo podkręcał uczucia. Jeszcze przed maturą mama wysłała mnie do
swojej znajomej do Anglii. Już w drodze zakochałam się w mechaniku na
statku, Polaku starszym ode mnie. To była właśnie taka „kręcąca”
historia dla dziewczyny prosto z żeńskiego liceum. Do tego stopnia
kręcąca, że skończyła się dla mnie ciężkim wypadkiem i blizną na twarzy
na całe życie. Umówiliśmy się mianowicie, że kiedy drugi raz jego
statek przypłynie do Londynu, on do mnie zadzwoni. Pędziłam na rowerze
w Cambridge ze szkoły angielskiego do domu, bo byłam umówiona na
konkretną godzinę, i na zakręcie wpadłam pod samochód. Miałam straszny
uraz czaszki. Kiedy wracałam do Polski z blizną na twarzy, ten człowiek
czekał na mnie w Gdyni i rzeczywiście miał wobec mnie poważne plany.
Ponieważ byłam młodziutka, „uszanował moją cnotę”. Przyszedł jeszcze na
mój bal maturalny – ale potem pojechałam na studia do Warszawy, i
poznałam swojego przyszłego męża. Zaszłam w ciążę, wyszłam za mąż.


W tym związku też nie było prawdziwych uczuć?

Tamtej mnie już nie ma, więc nie pamiętam. Gdy po dwóch latach
postanowiłam się rozwieść, nie wiedziałam, czy jestem w stanie
funkcjonować w jakimś innym związku. Dlatego podczas jakiegoś obozu
naukowego postanowiłam mieć romans, żeby się o tym przekonać. Świadomie
wybrałam Niemca z RFN-u, bo zestawienie niemieckości i polskości dawało
tej relacji dodatkowe napięcie. Proszę zobaczyć, jaka w tym była
praktyczność. Eksperyment się udał, więc powiedziałam, że chcę się
rozwieść. Mój argument w sprawie rozwodowej brzmiał, że przestałam go
szanować – a jego, że byłam nie do wytrzymania, bo miałam zawsze rację.
Byłam tą, która kończy studia, wychowuje dziecko, żyje w jakimś
wynajętym pokoiku w hotelu robotniczym bez łazienki, i sobie ze
wszystkim radzi. Wyobrażam sobie, jaka byłam okropna.


A związek z obecnym mężem?

Przez wiele lat miałam różne romanse i nie chciałam wyjść za
mąż. Zdecydowałam się dopiero w latach 90. Miałam wykłady w Holandii, i
na jeden z nich przyszedł emigrant z Polski. Rozwiódł się dla mnie z
żoną Chinką, postanowił wrócić do Polski, i pobraliśmy się.


Czyli same romanse kontrolowane? Żaden mężczyzna nie stłukł szyby, za którą odbywało się pani życie?

Ja kontrolowałam sytuacje miłosne po to, żeby się uchronić
przed cierpieniem. I być może potrafiłabym się wyrzec tej kontroli pod
warunkiem, że ktoś inny weźmie na siebie odpowiedzialność. Dlatego pani
pytanie jest pytaniem o to, czy spotkałam w swoim życiu kogoś, kogo się
nazywa prawdziwym mężczyzną. Kogoś, kto miał poczucie
odpowiedzialności. No więc była jedna taka sytuacja. W Waszyngtonie, w
czerwcu 1980 roku, przed wydarzeniami w stoczni. Byłam na amerykańskim
stypendium fundacji Eisenhowera. Część tego czasu spędziłam w
bibliotece kongresu, bo kończyłam wtedy książkę, na którą miałam umowę
z Princeton University Press. Siedziałam więc w bibliotece i jakiś
mężczyzna zaczął się do mnie uśmiechać. Odpowiedziałam, wyszliśmy na
kawę. W pewnej chwili staliśmy na zewnątrz biblioteki, i była tam jakaś
demonstracja, tłok, a my znaleźliśmy się bardzo blisko siebie. Prawie
nie rozmawiając, poszliśmy do mnie, do luksusowego hotelu, który
wynajęła mi fundacja. Spędziliśmy ze sobą kilka godzin. Następnego dnia
wyjechałam. Powiedziałam mu tylko tyle, że jestem z Polski i wymieniłam
swoje imię. Miesiąc później były wydarzenia w Gdańsku, prasa
zagraniczna rozpisywała się o rewolucji za żelazną kurtyną. I po paru
tygodniach dowiedziałam się od kogoś z ambasady amerykańskiej, że ten
człowiek mnie poszukiwał, poruszając wszystkie możliwe znajomości w
Waszyngtonie. W końcu dowiedział się, jak mam na nazwisko, i zaczął
alarmować Departament Stanu, żeby mnie wydobyć. A był to mężczyzna
żonaty, w dodatku aspirujący na stanowisko w waszyngtońskiej dżungli.
Ryzykował więc wszystko, nie wiedząc nawet, kim jestem. Nigdy przedtem
ani nigdy potem ludzie, z którymi byłam blisko, nie mieli dość odwagi
czy odpowiedzialności, żeby się za mną ująć. Ze wszystkich moich
relacji z mężczyznami tę jedną, z człowiekiem, z którym spędziłam kilka
godzin, uważam za taką, jaką powinna być relacja między mężczyzną a
kobietą. Tak postępują Amerykanie, kiedy ktoś weźmie ich żołnierzy do
niewoli. Poświęcają wtedy trzy razy więcej ludzi, żeby tamtych wydobyć.
W Ameryce tak jak w westernach: słabsi i kobiety do środka, mężczyźni
na zewnątrz, i ich bronią. Nawet feminizm tego nie zniszczył.


Często się pani zdarzają takie fascynacje nieznajomymi?

Czasami mam takie sytuacje, na przykład gdy jadę pociągiem,
widzę kogoś, i ten ktoś wydaje mi się bliski. Teraz to się co prawda
skończyło, bo nie jestem anonimowa. Ale kiedy byłam młodsza,
ładniejsza, czasami patrząc na kogoś czułam, że to mogłoby być coś
fajnego. Żadne z nas nie podejmowało jednak ryzyka, by impulsywnie
wysiąść na stacji, na której wysiadał ten drugi.


Właśnie. Jak piękna kobieta radzi sobie ze starzeniem?

Kiedy byłam młoda i naprawdę ładna, nie zdawałam sobie sprawy
ze swojej urody, bo nie dostrzegałam reakcji innych ludzi. Teraz
spotykam jakichś staruszków, którzy mi mówią: „Och, jak ja się w tobie
kochałem”. Ale mężczyźni, którzy do mnie wtedy lgnęli, wiedzieli, że są
słabsi ode mnie i nie mówili o mojej urodzie, bo nie chcieli mi dawać
dodatkowej przewagi. Dopiero w miarę upływu czasu, kiedy zaczęłam być
mniej ładna, usłyszałam pierwsze komplementy. Zresztą, starzenie się
było wyzwalające. W młodości miałam męczące poczucie, że mężczyźni
oczekują więcej, niż pragnę im dać. Dlatego wolę, kiedy początek nie
jest taki dobry i oczekiwania mniejsze. Gdy czyta się o losach pięknych
kobiet, to okazuje się, że ich życie wcale nie było takie kompletne.
Irek zwrócił moją uwagę na to, że mężczyźni wolą kobiety, w których
jest jakiś feler. Zresztą, ja nie byłam pięknością. Miałam jakieś
piętnaście centymetrów blizny, sparaliżowane usta. Moja siła polega na
pewnej wewnętrznej energii i na niezależności wynikającej z tego, że w
pewnym momencie potraktowałam brak inteligencji emocjonalnej jako
źródło siły i autentycznie przestałam się interesować, co kto o mnie
myśli. I ta siła trwa dłużej niż uroda.


Więc jedynym prawdziwym mężczyzną w pani życiu był Amerykanin. Co pani dawali mężczyźni niemęscy?

Życie nauczyło mnie obniżania oczekiwań wobec mężczyzn i
traktowania ich jako mniej lub bardziej interesujących towarzyszy
podróży. Mogą mi pokazać coś, co jest dla mnie niedostępne. Wybierałam
mężczyzn z „innych światów”. Był na przykład ktoś pochodzenia
żydowskiego po 1968 roku, bo chciałam zrozumieć, co znaczy być w
oblężonej twierdzy. Kiedyś zakochałam się bez konsekwencji, ale
naprawdę poważnie w kimś, kto znajdował się wysoko w hierarchii władzy
komunistycznej. Nie znałam tych środowisk, w mojej rodzinie nikt nawet
nie był członkiem partii, i inność wytwarzała napięcie. Zdarzali się
ludzie młodsi ode mnie, z innego pokolenia. Mój obecny mąż pokazał mi
Azję. W tym związku to jest dla mnie jedną z głównych wartości.


Nigdy te przygody poznawcze nie były niebezpieczne?

Kiedy w 68 roku siedziałam w więzieniu, po paru tygodniach
śledczy, który mnie przesłuchiwał, wręczył mi list. Był to list od
więźnia, z którym po kilku dniach w celi z nudów nauczyłam się
komunikować przez pisanie na palcach i rzucanie na sznurku grypsów. Mam
duże wyczucie formy, więc jak rzucałam gryps do kogoś, kto był
szczęśliwie oddzielony ode mnie kratami, umiałam się wystylizować na
egzaltowaną panienkę. Po paru tygodniach poważnych przesłuchań, na
przykład na temat mojego referatu o komunizmie z perspektywy teorii
systemów Parsonsa, który interesował śledczych, przychodzi do mnie list
z błędami ortograficznymi, zatytułowany: „Mój kwiatuszku”. Ten
człowiek, kryminalista, który siedział za pobicie milicjanta,
dowiedział się mojego adresu na wolności, i kiedy wyszłam po paru
miesiącach – przychodzi żul z Pragi jak po swoje. Ja łańcuch na drzwi –
ten nogę w drzwi, no dosłownie prawie wyciągnął brzytwę z kieszeni,
żeby mnie pociąć, bo to było dla niego upokorzenie, że nie chcę go
znać, choć w więzieniu byłam przez parę miesięcy „jego kwiatuszkiem”.
Tego typu relacje pozostają w pamięci, bo mają w sobie coś normalnego,
a nie są „prawą ręką do lewego ucha”. Po prostu się zdarzają, bez
wcześniejszej narracji. Ale nie mogłam posunąć się tak daleko w
eksperymencie, żeby spotykać się z żulem, któremu w dodatku życie na
wolności pogorszyło cerę – bo więcej papierosów, więcej alkoholu.


I nigdy nie miała pani takiego typowego kobiecego zawodu miłosnego, że ktoś panią rzucił?

Byłam krzywdzona czy zdradzana, ale natychmiast umiałam sobie
wytłumaczyć, że ten mężczyzna jest kimś innym, niż sobie wyobrażałam, i
że kochałam swoje wymyślenie, a nie tego prawdziwego, i strząsałam go z
siebie. Konstruktywizm w życiu uczuciowym daje też możliwość
dekonstrukcji.


A czy oni cierpieli czasem przez panią?

Nie wiem. Za bardzo zajmowałam się sobą, żeby to zauważać.
Mężczyźni wyczuwali, że coś we mnie nie gra i przez to albo się szybko
wycofywali, albo od początku oczekiwali najgorszego i zabezpieczali
się. Im w jakimś sensie nie zależało, bo im mniej rzeczywiste jest
uczucie, tym mniej bierzemy za nie odpowiedzialności. Większość ludzi
uważała, że jestem tak silna, że zawsze sobie dam radę, albo byli
skoncentrowani tylko na sobie. I ja dawałam sobie radę, miałam wszystko
pod kontrolą. W życiu nie wzięłam ani grama żadnego narkotyku, bo bałam
się utraty kontroli.


Jakie jest pani pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?

Wyjazd do Gdańska w 1946 roku, bo ojciec pracował przy budowie
portu. Pamiętam, że zajęliśmy poniemieckie mieszkanie, a tam była
dziewczynka w moim wieku z matką. Ja zaczęłam „okupować” jej cudowny
dziecinny pokoik z lalkami, a ta dziewczynka zapytała mnie potulnie,
czy może wziąć swoje sanki, żeby zapakować na nie jakieś tobołki.
Poczułam straszny wstyd, który pamiętam do dzisiaj. Pamiętam też scenę
z tamtego okresu: bawiliśmy się w gdańskich ruinach i brat mojego
kolegi wszedł w granat. Lała się krew, przybiegli dorośli, a ja
powiedziałam do innych dzieci: „Chodźmy bawić się gdzie indziej”. Do
dzisiaj się tak zachowuję. Gdy pojawia się problem, po prostu odchodzę.


Wspomnienie z granatem jest jasne. Ale o co naprawdę chodziło z tą dziewczynką?

Wyczułam u niej zależność ode mnie i służalczość. Czułam, że
jestem w fałszywej sytuacji, z której korzystam, i że ta dziewczynka
zamiast krzyczeć, zabierać wszystkie lalki, ulega. Denerwuje mnie, gdy
ktoś jest upokarzany, ale nie chcę być też stroną upokarzającą.


A więc to jest wspomnienie upokorzenia. Nie chciała
pani być tą dziewczynką. Może dlatego pani wszystko kontrolowała i
uciekała od uczuć?

W 68. r. koledzy mnie wystawili, ale zgadzałam się na to, bo
mój dziadek, chociaż zginął w Oświęcimiu, był endekiem, i chciałam
pokazać, że ja nie mam takich poglądów. To nie było upokorzenie, to
była pokuta. Ale tak, to prawda, nie chciałam stać się dziewczynką
potulnie zgadzającą się na upokorzenia.

Ale już po ukończeniu książki „Ja. Próba rekonstrukcji” pod
koniec października (książka ukaże się na początku stycznia – przyp.
red.) kupiłam sobie płytę z sentymentalnymi piosenkami amerykańskimi z
lat 60. – 80. Kiedy ich słucham, żałuję, że nie potrafiłam w swoim
życiu zaufać uczuciom, a nawet ich doznać.





piątek, 29 maja 2009

Buddyzm i sztuka - Jacek Ostaszewski

W sztuce kocham kontrasty






Jacek Cieślak


27-03-2009, ostatnia aktualizacja 27-03-2009 20:26



-
Moim placem zabaw były garderoba teatralna mamy i pracownia rzeźbiarska
ojca - mówi Jacek Ostaszewski, lider Osjana i kompozytor














Rz:
Jeśli ktoś ma tak bogatą biografię jak pan, i nie wiadomo od czego
zacząć wywiad, to co podpowiada w tej sytuacji bliski pana sercu
buddyzm?

Jacek Ostaszewski: Staram się go nie
mieszać do wypowiedzi na temat artystycznych dokonań. Należy do
intymnej sfery życia. Nie mam aspiracji misjonarskich, żeby wychwalać
zbawienny wpływ buddyzmu na moje życiowe postawy, ale z całą pewnością
trening uwagi pomaga nam kontaktować się z innymi. W buddyzmie zen
uwaga jest jedną z najważniejszych wartości, taką jak miłość w
chrześcijaństwie. Można powiedzieć, że te dwa pojęcia w pewnym sensie
się pokrywają. Nie ma przecież miłości bez uwagi. „Uwaga” wydaje się
słowem mniej wzniosłym, ale bardziej praktycznym. Nie chodzi przecież o
żadną nadzwyczajną moc, która przekracza ludzkie możliwości. Każdy z
nas ma podobny potencjał. Prawda jest taka, że rzadko nad nim
pracujemy. A dopiero kiedy stajemy się uważni – zauważamy cierpienie,
współczujemy. I możemy pomóc.

Pana mama była aktorką Teatru
Rapsodycznego, tata jego scenografem i rzeźbiarzem. Jaki świat widział
pan z perspektywy rodzinnego domu w najmłodszych latach?

Długo
nie zdawałem sobie sprawy, że mogą być inne domy. Moim placem zabaw
były garderoba teatralna mamy i pracownia rzeźbiarska ojca. Akty i
nagość modeli były dla mnie czymś naturalnym. Zdałem sobie sprawę, że
mogą kogoś ekscytować, dopiero w pierwszej klasie, kiedy odwiedzili
mnie koledzy. Oglądali kobiecy akt, który, ku memu zdziwieniu, wyraźnie
ich fascynował. Po tym zdarzeniu zacząłem nadrabiać braki wstydliwości.

Z jednej strony miałem dom artystyczny, a z drugiej mówiło się w
nim wiele i bardzo serdecznie o Lolku, czyli Karolu Wojtyle, z którym
rodzice spotkali się w Teatrze Rapsodycznym. Padały pytania, co u Lolka
słychać, bo tak się wspaniale w teatrze zapowiadał, a wybrał Kościół.
Karol Wojtyła był celebransem na ślubie moich rodziców, a potem, kiedy
umierała moja mama, dawał jej ostatnie namaszczenie. Zaraz po jej
śmierci miałem prywatną audiencję. To był okres moich duchowych
poszukiwań poza tradycją chrześcijańską. Co prawda w dzieciństwie
chodziłem do kościoła z babcią, ale wówczas, gdy nie deklarowałem się
już jako syn Kościoła, wydawać by się mogło, że kontakt z kardynałem
Wojtyłą będzie utrudniony. Taki problem w ogóle nie istniał. Czułem
otwarte serce ponad podziałami i wolę pomocy. Nigdy nie zapomnę słów,
które wypowiedział do mnie: „Jacku, gdybyś potrzebował pomocy, zawsze
możesz na mnie polegać”.

Jaki był Kraków w czasach, kiedy zbudowano socjalistyczną Nową Hutę?

Były
różne Krakowy. Należałem do tego, który nazywano reakcyjnym. Mój
dziadek zginął w Katyniu i dość wcześnie dowiedziałem się o brutalności
systemu, kłamstwie, na którym został zbudowany. Babcia słuchała Radia
Wolna Europa pod kołdrą, żeby sąsiedzi nie donieśli. W pierwszej lub
drugiej klasie ni z tego, ni z owego zostałem wcielony do pionierów i
dostałem legitymację Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej. Naturalnie
nikt mnie nie pytał, czy chcę. Pamiętam czytanki o Pawełku Morozowie,
jak doniósł na tatusia. Na szczęście dom impregnował na kłamstwo. Ze
strony rodziny ojca dominowała tradycja szlachecka, choć on sam miał do
niej stosunek ambiwalentny, pamięć zagrabionych majątków i
napiętnowania jako wroga ludu. Kiedy zdałem egzaminy do szkoły
teatralnej, okazało się, że zabrakło mi punktów za pochodzenie. Wtedy
ostatecznie zrozumiałem, co to znaczy mieć złe, takie jak moje.

Jak sobie radzili pana rodzice?

Moja
mama jeszcze w czasach okupacji brała udział w konspiracyjnych
przedstawieniach rodzącego się Teatru Rapsodycznego, a po wojnie stała
się jego czołową aktorką. Ojciec, początkujący rzeźbiarz, projektował
tam scenografie. Dzięki rekomendacji znajomych został kierownikiem domu
pracy twórczej we wspaniałym klasycystycznym pałacu, który w obawie
przed władzą ludową hrabia Morstin oddał Związkowi Literatów Polskich.
Pałac w podkrakowskich Pławowicach przetrwał wszystkie wojny w stanie
jak spod igły. Zrujnowała go „władza ludowa”, oddając wkrótce
pegeerowi. Zresztą i Teatr Rapsodyczny, ostoja polskości i względnej
politycznej niezależności w trudnych latach powojennych, został przez
władze zamknięty. Mama musiała szukać nowej pracy. Sądzę, że piętno
aktora Teatru Rapsodycznego miało wpływ na decyzje obsadowe w nowym
teatrze, znacznie poniżej jej możliwości i talentu. Ojciec dorabiał
pracą konserwatorską, a jednocześnie intensywnie tworzył. Później
wykładał w krakowskiej ASP. Ten trudny okres to czas rozpadu ich
małżeństwa. Zostałem z mamą. Kiedy po latach zacząłem współpracę z
Krystianem Lupą, pokazywaliśmy sobie miejsca związane z dzieciństwem.
Między innymi pojechaliśmy do Pławowic. W wyciętym parku przed ruiną
pałacu stała babina z jednym zębem, trzymając krowę na łańcuchu.
Zapytałem ją, czy pamięta, jak przyjeżdżałem tu z babcią. Pamiętała i
zaczęła opowiadać Lupie, jak za Morstinów działał teatr, który
wystawiał m.in. „Antygonę”. „Sofoklesa!” – dodała szybko, żeby nie było
wątpliwości. Grała Kreona. Ta historia nadaje się na nowelę w
nienachalny sposób mówiącą, jak wyglądały relacje dworu ze wsią, a czym
był dla niej PRL. Oczywiście nie wszędzie. Dwa lwy sprzed pałacu, na
których bawiłem się jako dziecko, zostały przewiezione na krakowski
Rynek i stoją przed ratuszem.

W szkole był pan w inteligenckiej mniejszości?

Tak,
ale przyjemnej, ponieważ kolega z liceum Tomek Stańko szybko poznał
mnie z pianistą, który nazywał się Wacek Kisielewski. Wszedłem w krąg
rodziny, w której poglądy były wyrażane w sposób jasny nie tylko w
domu, ale także publicznie.

Nie dostał się pan do Szkoły Teatralnej. Skąd się wzięła muzyka?

Moja
babcia należała do pokolenia, które uważało, że każda panienka i
kawaler z tak zwanego dobrego domu muszą grać na fortepianie, i to ona
podjęła się mojej edukacji muzycznej. Ale jej metody raczej mnie do
muzyki zraziły, niż zachęciły. Na szczęście mama zabrała mnie na
koncert jazzowy pianisty Dave’a Brubecka. I tam przeżyłem olśnienie.
Zobaczyłem, że w muzyce można się swobodnie poruszać. Idea wolności,
także w sferze artystycznej i obyczajowej, była bardzo pociągająca.
Zapragnąłem iść do szkoły muzycznej, grać na saksofonie. Tomek Stańko
polecił mi kontrabas i rada okazała się zbawienna. Z powodu braku
konkurencji szybko wszedłem do liczących się zespołów jazzowych. Miałem
już za sobą wyjazdy zagraniczne z Andrzejem Trzaskowskim, grałem z
Komedą. Kiedy dyrektor szkoły muzycznej postawił mnie przed wyborem:
szkoła albo jazz, nie miałem wątpliwości. Na szczęście nauczyciel
kontrabasu powiedział: „Jacek, możesz do mnie przychodzić i nie musisz
płacić za lekcje, tylko żeby dyrektor cię nie widział”. A potem Krzyś
Komeda napisał do mnie, żebym przeniósł się do Warszawy.

Jaka była stolica lat 60.?

Była
tu głęboka komuna, ale i niezależny świat skonsolidowanych środowisk
twórczych – aktorów, muzyków, filmowców. Jako człowiek bardzo młody
musiałem biegać po wódkę na melinę. Sklepów nocnych nie było. Pamiętam
postawy autodestrukcyjne, straceńcze. Piliśmy, żeby się znieczulić na
peerelowską szarość. Ale piło się też towarzysko. Ludziom rozwiązywały
się języki, mogliśmy mówić to, co myślimy. Być może były wtyczki, ale
to nie miało znaczenia. Grałem z Andrzejem Trzaskowskim – był bliżej
awangardy, i Komedą, który wygrywał liryzmem. Komedzie zawdzięczam, że
zacząłem komponować. Gdy Krzysiu wyjeżdżał, Mirek Kijowicz, reżyser
filmów rysunkowych, zapytał, kto mu będzie pisał muzykę. Krzyś
odpowiedział: „Stańko i Ostaszewski”. Kiedy przeczytałem o tym 20 lat
później, zdębiałem.

Niedługo pan pomieszkał w Warszawie.

Była
miastem zamkniętym, obowiązywały ograniczenia meldunkowe, a ja
wynajmowałem od pani, która nie zgłosiła sublokatorów, gdzie trzeba.
Żona była w ciąży, a tu nagle milicja wyłamała drzwi, dostałem kolegium
i zakaz przebywania w Warszawie. Mieszkaliśmy, co zabawne, na rogu ulic
Świerczewskiego i Marchlewskiego. Dziś – Jana Pawła II i alei
Solidarności.

W Krakowie związał się pan z Anawą.

Środowisko jazzowe było w rozsypce, urodziła się moja pierwsza córeczka, musiałem zarabiać.

Powiedział pan to z dystansem.

Anawa
prezentowała kulturę wysoką, znakomite muzyczne grono i poetyckie
teksty. Skoro nie mogłem być muzykiem jazzowym, miałem przynajmniej
pewność, że Anawy nie będę musiał się wstydzić. A byłem już wtedy
znanym muzykiem. Akompaniowałem Wojtkowi Młynarskiemu z takim
pianistą... Adamem Makowiczem. Też ambitnie. Ale trzeba oddzielić
szacunek dla literackich piosenek od uznania dla muzyki jazzowej, która
stawiała bardzo wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o muzykalność. Granie
piosenek było jednak krokiem wstecz. A jednak to właśnie Anawa upewniła
mnie w słuszności drogi obranej przez Osjana. Rzadko się o tym mówi,
dlatego powiem nieskromnie, a Marek Jackowski powiedziałby pewnie to
samo, że sukces utworu „Korowód” wziął się z doświadczeń Osjana. Janek
Pawluśkiewicz, który słyszał, co gramy, poprosił, żebyśmy spróbowali w
Anawie czegoś podobnego.

W Radiu grano Mazowsze i Śląsk, a Osjan odwoływał się do prakorzeni naszej cywilizacji. Skąd taki wybór?

Zeitgeist!
Duch czasu! To wtedy zaczęło się patrzeć na świat jak na globalną
wioskę. Nagle dostrzeżono piękno japońskiej prostoty. Sterylność sztuki
zen, gdzie jedynym motywem jest kamień, drewno. Prostota niosła treści
duchowe. Coraz bardziej potrzebowałem jej w życiu prywatnym i
rodzinnym, bo ze środowiskiem jazzowym łączył się autodestrukcyjny styl
życia. Przełom musiał być zdecydowany. Jak u alkoholika, który
całkowicie odstawia alkohol, żeby sobie poradzić z problemem. Dlatego,
chociaż w ankietach „Jazzu” uznawano mnie za najlepszego kontrabasistę
w Polsce, zerwałem z jazzowymi przyjaciółmi. Rozpocząłem okres
poszukiwań. Koledzy byli przekonani, że zwariowałem. Naturalnie, kiedy
człowiek zaczyna podążać nową drogą, staje się neofitą, potrafi
przejaskrawić nawet biel. Pewnie inaczej nie dałbym sobie rady. A Osjan
był naturalną konsekwencją tego myślenia.

Jak pan wchodził w buddyzm?

Najpierw
zetknąłem się z literaturą jogistyczną, głównie w tłumaczeniach Wandy
Dynowskiej, i z poglądami Krishnamurtiego. Później z zen. Hasłem
tamtych lat było „poznać innych”. Nie jest przypadkiem, że w tym samym
czasie działał teatr Grotowskiego. Ale chociaż posądzani byliśmy o dużą
bliskość, w sferze idei jej nie było. Grotowski miał okres lewicowy. U
mnie tego nie było. Nigdy nie flirtowaliśmy z władzą. Grotowski, nawet
gdy zrzucił zetempowski mundurek, korzystał z dawnych kolegów, którzy
potrafili mu załatwić pieniądze. My nigdy byśmy w to nie weszli.
Wiedzieliśmy, że za takie przysługi zawsze się płaci. Nawet jak się
człowiek zmieni, przeszłość ciąży.

Ze względu na pana białe ubrania krzyczano za panem na ulicy „lodziarz”.

To
świadczy o mojej naiwności w prezentowaniu odmienności, choć na pewno
nie była dla mnie ważna w buddyzmie orientalna ornamentyka. Unikałem
afektacji.

Z tego powodu nie chciałem włożyć mundurka hipisa.
Nie miałem długich włosów ani koralików. Widziałem w tym przejaw
kolejnego getta. Dlatego nasza publiczność była często hipisowska, ale
ja – nie. Muzyka musiała być otwarta dla wszystkich. Pozostałem wierny
temu przekonaniu. Czuję satysfakcję, gdy po latach dowiaduję się, że
słuchaczami Osjana byli ludzie o tak zróżnicowanych światopoglądach,
jak Barbara Labuda i Wojciech Cejrowski, Chociaż przez godzinę łączyło
ich wspólne słuchanie dźwięków.

Zdecydował się pan na
przeprowadzkę do Przesieki, gdzie powstała kolonia buddystyczna. Pana
córka Maja opowiadała, że dzieci w szkole wytykały ją jako odmieńca, bo
nie chodziła na religię.

Miała trochę kłopotów. Ale z
siekierami nikt nas nie gonił ani na stosie spalić nie chciał.
Świadomie wybraliśmy Przesiekę za Jelenią Górą, gdzie był tygiel
różnych narodowości: wysiedleni Polacy z Kresów, Łemkowie, Ukraińcy,
Niemcy. Zabawnie mylono nas z baptystami. Takie podobne nazwy. Buddyści
i baptyści!

Polska przeżywała dojście do władzy Gierka, a pan?

Znalazłem
się w pierwszej grupie zen, byliśmy pionierami, przede wszystkim
treningu. Mieliśmy poczucie, że jesteśmy mniejszością religijną. W 1972
r. zostałem formalnie buddystą, przyjąłem tak zwane cztery schronienia.

Jak to wszystko było możliwe z punktu widzenia administracyjnego? Przecież system kontrolował wszystko!

Trzeba
było konspirować z buddystyczną bibułą, choć władza z jednej strony
patrzyła na nas podejrzliwie, a z drugiej być może widziała w nas V
kolumnę na tyłach chrześcijaństwa. Kiedy władza zaczęła mieć coraz
większe problemy z bibułą polityczną, na naszą chyba przymknęła oko.
Nie mogła już wszystkiego ogarnąć.

O piątej rano musiał pan już być na medytacji.

Wstać trzeba było wcześniej, ale pamiętam tak cudowne górskie wschody słońca, że płakałem ze wzruszenia.

Proszę powiedzieć, na czym polega medytacja?

A
jak smakuje owoc mango...? Generalnie trzeba poznać własny umysł. To,
jak jesteśmy zniewoleni własnym intelektem. Proszę zwrócić uwagę, że
idea powrotu do umysłu dziecka jest też charakterystyczna dla
chrześcijaństwa. Narzędzie, jakim jest intelekt, nie powinno nas
dominować. To tak jak z komputerem. Można go używać, ale nie wolno się
stać jego niewolnikiem. Nie można dać się zniewolić ułudą.

Czy odejście od chrześcijaństwa łączyło się z krytyką Kościoła?

Kiedy
zaczynałem trening zenistyczny, nikt ode mnie nie oczekiwał żadnych
religijnych deklaracji. Nie napisałem pisma do Watykanu z prośbą o
unieważnienie chrztu. Na zawsze pozostała we mnie pamięć słów kardynała
Wojtyły, że jeżeli będę czegoś potrzebował, to mogę liczyć na jego
pomoc.

W Kościele by się pan jeszcze odnalazł?

Trudno
mi się odnaleźć w rytuałach, również buddyjskich. Nie jestem typowym
buddystą. W kościele przeżegnam się, uklęknę i mogę pomodlić. Przed
ołtarzem buddyjskim mogę złożyć pokłon i zapalić kadzidło. Ale rytuały
nie są dla mnie jądrem nauczania. U Jezusa jest to przykazanie:
„Kochaj”. Zen mówi: „Bądź uważny, nie ulegaj ułudzie, nie czepiaj się
tego, co jest zmienne, bo inaczej będziesz cierpiał i siał cierpienie”.
Nie uważam jednak, że buddyzm i chrześcijaństwo prowadzą do tego samego
celu. Różnica jest fundamentalna. Zen mówi o bezjaźniowości, o tym, że
jaźń pojedynczego człowieka jest złudzeniem. Nie ma więc idei
superjaźni, czyli Boga pojmowanego w ten sposób. Co nie znaczy, że nie
ma niczego. Co jest rzeczywiste? – to podstawowe pytanie, na które
jedynie słowa nie są odpowiedzią. Buddyzm nie jest ateizmem,
relatywizmem, nihilizmem. Niczego nie afirmuje, ale też niczemu nie
zaprzecza. Unika intelektualnych modeli.

W „Podwójnym życiu Weroniki” Krzysztof Kieślowski powierzył panu partię fletu uosabiającą Boga.

Być
może Boga doświadcza się wtedy, kiedy nie używa się słów. W umyśle
muzyka musi się dokonać transcendencja, zmiana z myślenia pojęciami na
myślenie dźwiękami. Najbardziej niezwykłe w życiu muzyka jest to, kiedy
nie trzeba myśleć, co było i co będzie, przeżuwać rzeczywistości, tylko
smakować „tu i teraz”. Tak jak radził święty Augustyn.

Miał pan okazję opowiedzieć dźwiękami świat „Kalkwerku” Krystiana Lupy, którego bohater Konrad pisze studium o słuchu.

Konrad,
bohater spektaklu, nie potrafił zrealizować tego, co było jego
potencją. Zamiast tworzyć, rozpraszał się, ciągle mu coś przeszkadzało,
a to żona, a to sąsiad. Widział przeszkody poza sobą. Jakże często o
nasze niepowodzenia, naszą bezpłodność oskarżamy wszystkich – tylko nie
siebie. Kiedy byłem dzieckiem, ojciec powtarzał, że artysta nie
powinien się żenić i mieć dzieci. W końcu moi rodzice się rozwiedli.

Pan udowodnił, że artysta może mieć rodzinę.

Może
chciałem pokazać całym życiem, że to możliwe? Rodzina jest moją
największą inspiracją. I kiedy pytają mnie o mistrza zen, odpowiadam,
że jest nim żona, która jak nikt inny zna moje słabości. Przeszliśmy
razem buddyjski trening grupowy. W końcu zaczął nas niepokoić sposób
myślenia „my i oni – buddyści kontra świat”. Unikam takich podziałów.
Natomiast w sztuce kocham kontrasty. To widać w Osjanie, który gra
czasami prosto i melodyjnie, wręcz sentymentalnie, a zaraz potem –
awangardowo. Podobny stosunek mam do muzyki teatralnej. Cieszą mnie
poszukiwania artystyczne, ale kocham też rzeczy dobrze zrobione w
tradycyjny sposób. Tak jak w spektaklu Jacques’a Lasalle’a „Umowa”, nad
którym pracowałem ostatnio w Narodowym. Podstawową sprawą jest dla mnie
jakość. I wolność. Trudno mi znieść grupę z dogmatycznym liderem.
Parareligijną artystyczną sektę.

Chciał pan, żeby córka Maja była aktorką?

Odkąd
pamiętam, zawsze interesował ją teatr. Większość dzieci zaczyna od
teatru. Ustawia laleczki. Z wiekiem większość chowa je do szuflady.
Tymczasem Maja weszła na prawdziwą scenę. Płynnie i naturalne. Babci
nie znała. Nie wiem, czy można mówić o genach.

Jakim przeżyciem był dla pana „Katyń” Andrzeja Wajdy?

Bardzo
osobistym. Patrząc na Maję, widziałem babcię czekającą na dziadka. Lata
niepewności, czy się uratował, czy nie został zamordowany.

Mówi się, że po Katyniu Polska musiała być inna. Stalin dopiął swego.

Została
zerwana ciągłość kulturowa i trudno odbudować całe pokolenia
inteligencji. Nawet takie proste rzeczy jak kindersztubę. Jak jeść, jak
trzymać sztućce. Czytanie literatury. Dla inteligencji kontakt z
kulturą był i powinien być nadrzędny. Na pewno ważniejszy od pieniędzy.

Jaka będzie Polska najbliższych lat?

Wzrusza mnie –
do tego stopnia, że mam łzy w oczach – „Wesele” Wyspiańskiego, gdzie
padają słowa: „A to Polska właśnie”, a chodzi o nasze serca. Nie
szukajmy nadzwyczajnych odpowiedzi w oderwaniu od siebie, od tego, jacy
jesteśmy dla innych, bo ciągle dostrzegamy belkę w oku innych, a zbyt
mało pracujemy nad sobą. Receptą na pewno nie jest nienawiść. Dlatego
miarkujmy się w atakowaniu tych, których uważamy za wrogów
politycznych... Polska będzie taka, jacy są ci, których najmocniej
kochamy: nasze dzieci i wnukowie.




Rzeczpospolita

czwartek, 28 maja 2009

Pracownia Rozwoju - Romana Waszak

"(...) razem z kolegą ze studiów założyliśmy w Poznaniu przy Starym Rynku „Pracownię Rozwoju” – miejsce, gdzie każdy kto chciał się z innymi podzielić swoją wiedzą, doświadczeniem, umiejętnościami – mógł to zrobić. Pewnie to trochę na fali kończonego właśnie kierunku: Pedagogiki Medialnej na UAM, a może dlatego też, że naszymi pierwszymi studiami były uczelnie artystyczne? Zaczęliśmy bardzo ostrożnie od tego w czym sami czuliśmy się kompetentni i do czego posiadaliśmy stosowne uprawnienia: fotografia, strony internetowe, aranżacja wnętrz, projektowanie mody, tkanina artystyczna. Potem, zapraszając do pomocy różnych bliższych i dalszych przyjaciół poszliśmy dalej i zorganizowaliśmy warsztaty autoprezentacji, tai-chi, feng shui lub nawet dotyczące kreacji własnego wizerunku. Warsztaty były autorskie i bardzo oryginalne – głównie dzięki ludziom z jakimi pracowaliśmy. Rzecz w ogóle opierała się na ludziach i pomysłach, które rozrastały się tak, by każdy znalazł w nich coś dla siebie. Wymyśliliśmy np. pokaz mody „Summer in the city” – projekt, w którym mogli wspólnie brać udział uczestnicy różnych warsztatów – projektowania oczywiście, ale i fotografii i warsztatów dla modelek i reklamy – po prostu trening na żywym organizmie a nie jakieś tam symulacje. Dziewczyny trenujące na warsztatach dla modelek wiedziały, że wyjdą na pokazie na rynku poznańskim, projektantki wiedziały, że będą miały gdzie to pokazać, fotograficy robili sesję do konkretnego katalogu, itp.

Po jakimś czasie pod Pracownią Rozwoju (dosłownie, bo piętro niżej) zaczęła też działać galeria, a jeszcze niżej - w piwnicach PUB. Coraz więcej ludzi przychodziło rozpoczynając od słów „słuchajcie mam pomysł…” i zaczynało się wspólne kombinowanie jak tu zrealizować kolejne warsztaty, wystawę, pokaz, spektakl tak, aby każdy znalazł w nim coś dla siebie. Świetni ludzie, świetne miejsce, świetna atmosfera.
Tak czy inaczej, dzięki zaproszeniu szanownej Pani Redaktor Naczelnej, która poprosiła mnie o napisanie artykułu do Harcownika (w dość nieoględny, przyznaję sposób „może byś tak babo coś mi napisała…?”) uświadomiłam sobie, że idea rozwoju kojarzy mi się właśnie z tamtym miejscem, tamtymi ludźmi i tamtym sposobem pracy. I że przewija się przez wszystkie następne lata we wszystkich chyba obszarach mojego życia (...)"

Romana Waszak

wtorek, 14 kwietnia 2009

UCZNiKO - Einstein - Mat-fiz-chem - Raport otwarcia

UCZNiKO - Einstein - Mat-fiz-chem - Raport otwarcia

Matematyka
Magdalena Inglik


Propozycje aktywizacji uczestników kursu z matematyki:
Układ współrzędnych:

§ Analogia do gry w statki, warcaby, szachy (może prosta gierka, w której gracze poruszają się podając pozycje pionków np. A-4 na B-5)

§ Uczniów dzielimy na zespoły, z których każdy musi odczytać kształt powstały z zaznaczenia w układzie współrzędnych podanych punktów. Punkty mogą układać się w litery lub sylaby, z których następnie cała klasa układa tekst, np. KARTEZJUSZ (można podać kilka faktów o uczonym, który był barwną postacią )(inna wersja – w klasie: każdy uczeń dostaje do zaznaczenia układ punktów, które układają się w literę, następnie uczniowie po kolei podchodzą do tablicy i zapisują „swoje” litery. Kolejność uczniów również można podać współrzędnymi wykorzystując rzędy ławek w klasie)

§ Zajęcia w terenie (w końcowym etapie szerszej współpracy, po etapie on-line): nanosimy mapkę pewnej okolicy na kartezjański układ współrzędnych i podajemy współrzędnymi, do których miejsc należy po kolei dotrzeć

§ Prosta gierka: w układzie współrzędnych zaznaczone są miny. Aby przejść dalej należy zniszczyć je podając ich położenie (kolejne poziomy to np. więcej min, tyle samo czasu) lub inna wersja: należy dojść z punktu A do punktu B omijając miny i kolejne ruchy określając za pomocą współrzędnych

§ Mając do dyspozycji pięć punktów (podajemy współrzędne, należy je zaznaczyć w układzie) połącz je na jak najwięcej sposobów tak, aby uzyskać czworokąty.


Liczba Pi + obwód koła:

§ Praca w grupach (w klasie), lub indywidualnie (on-line): każdej z grup/uczniowi dajemy inny przedmiot do zbadania: szklankę, hula-hop, płytę CD. Należy zmierzyć jego obwód i średnicę (za pomocą sznurka i linijki), wyniki zapisać na tablicy/w aplikacji. Następnie poszukujemy analogii i szacujemy wartość Pi

§ Ćwiczenie na zbadanie braku okresowości w Pi: dzielimy uczniów na 10 grup, każda z nich ma za zadanie policzyć ilość 0, 1, 2, …,9 występujących po przecinku w Pi. Najpierw niech będzie to w 10 miejscach, potem w 20, 30, itd. Wyniki zapisujemy w postaci wykresu słupkowego i śledzimy jak słupki zmieniają się wraz ze zwiększanie badanej liczby cyfr po przecinku (zauważamy brak reguły)

§ 14 marca – Dzień Pi (i urodziny Einsteina :)): różne konkurencje i zabawy, np. grupy, lub uczniowie mają zapamiętać jak najwięcej cyfr i zrobić jak najdłuższy naszyjnik „Pi” z różnokolorowych koralików (każdy kolor to inna cyfra) (f2f, po etapie on-line)

§ Zagadki, ciekawostki: jak zmierzyć obwód płyty CD mając do dyspozycji tylko linijkę i flamaster (nakręcić filmik i wrzucić na platformę?) Ile liczb po przecinku zostało wyznaczone do dziś? (obrazowe porównanie ile zajmowałby wydruk), jaki jest rekord w zapamiętywaniu?

§ Przybliżenia Pi. Ćwiczenie: wstaw podane liczby w puste miejsca tak, aby otrzymać przybliżenie Pi, które różni się od prawdziwej wartości dopiero od dziewiątego miejsca po przecinku!:


(w miejsce liczb są puste pola, liczby podane osobno: ¼, 2, 2, 9, 19, 22)


§ Mnemotechnika. Dzielimy uczniów na grupy, dajemy im wierszyki i pytamy, co mają wspólnego z liczbą Pi? (dyskusja może toczyć się na chatroomach)

Kuć i orać w dzień zawzięcie,

Bo plonów niema bez trudu!

Złocisty szczęścia okręcie,

Kołyszesz...

Kuć! My nie czekajmy cudu.

Robota to potęga ludu!

(wiersz Kazimierza Cwojdzińskiego z 1930)



Tak i mnie i tobie poznawana tu liczba cudna dla ogółu

przynosi wszystkim pożytek wspaniały



(znanych jest jeszcze kilka podobnych)

§ Ile cyfr po przecinku zapamiętasz? (jakaś prosta gierka typu http://www.acapela.tv/memory-squid.html ?)


Kula:

§ Zadanie: założyć akwarium w kształcie kuli. Można do niego wpuścić różne gatunki ryb, które potrzebują określoną przestrzeń (podajemy, np. gupik – 20 cm3 wody, mieczyk 30 cm3). Ile przestrzeni potrzebuje wybrany przez ucznia zestaw ryb i jaki promień musi mieć akwarium? (interaktywna animacja z akwarium i rybami?)

§ Konkurs: masz do dyspozycji skarbonki w kształcie kul o różnych rozmiarach: 4 małe (r=3 cm), 3 średnie (r=7cm) i 2 duże (r=10cm). Są one wypełnione monetami o nominałach odpowiednio 1gr, 2gr i 5gr. Zakładając, ze na 1 cm3 przypada jedna moneta wybierz trzy skarbonki tak, aby zebrać jak najwięcej pieniędzy.

§ Praca w grupach mieszanych (chłopcy i dziewczynki). Planujemy menu na urodziny w 2012r. dlatego mama postanowiła, że tort będzie miał kształt półkuli przypominającej piłkę. Musimy też kupić arbuzy. Wiemy, że chłopiec zje 1 kg arbuza i 0,25kg tortu, a dziewczynka odpowiednio 0,75kg i 0,20kg. Jaką średnicę musi mieć arbuz, a jaką podstawa tortu, aby starczyło dla Waszej grupy? 1cm3 tortu waży 0,02 kg, a arbuza 0,01kg (dyskusja na chatroomie)

§ Gierka: Toczymy kulę o określonej objętości przez labirynt, w którym korytarze mają różne szerokości (trzeba obliczyć średnicę kuli), kolejne poziomy to inne kule i bardziej skomplikowane systemy korytarzy.


Fizyka

Łukasz Gluba


1. Organizacja konkursów fotograficznych, lub na filmiki o tematyce
fizycznej. Np konkurs fotograficzny, lub graficzny, na zobrazowanie
stosunku sił jądrowych do elektrostatycznych i do grawitacyjnych
(które mają się jak 1:137:1040) Lub coś na wzór inicjatywy:
http://www.youtube.com/watch?v=fRZMsI3kLl4

przedstawiającą wytłumaczenie zachowania się cieczy nienewtonowskiej.
 
2. Punktacja dodatkowych aktywności, stworzenie rankingu.

3.
"Zrób eksperyment" - sugerowane różnego rodzaju doświadczenia fizyczne,
którego wyniki można wpisać w generowaną przez system tabelę,
ewentualnie porównać wyniki różnych osób.
np eksperyment
"Wyznaczanie przyśpieszenia ziemskiego za pomocą wahadła" potrzebny
jest stoper i coś do dokładnego pomiaru długości wahadła.
Ważne w
ćwiczeniu byłoby określenie z czego wynikają niepewności pomiarowe.
Możliwy byłby też konkurs na najbardziej efektownie wykonane
doświadczenie.

4. Przeglądałem materiały bardzo popularnego akademickiego podręcznika do podstaw fizyki.
http://he-cda.wiley.com/WileyCDA/HigherEdMultiTitle.rdr?name=halliday

Znalazłem tam jednak bardzo skromną liczbę pomocy dydaktycznych dotyczących fizyki jądrowej. Dlatego wymyśliłem swoją wizję ukazania w szczególności dwóch procesów:
rozpadu jąder (beta plus i beta minus), w formie animacji, ukazującej przykładowe wektory prędkości neutrina i elektronu (antyneutrina i pozytonu) oraz porównanie tego z widmem rozpadu (z uwzględnieniem zasady zachowania energii).

 
5.
Gra flashowa z tematyki magnetyzmu. Cząstka naładowana wpada w obszar
sektorowego pola magnetycznego, tor ruchu ulega zakrzywieniu.
Zakrzywienie toru zależne jest od prędkości początkowej cząstki,
ładunku, oraz wartości pola zgodnie z prawem Lorentza. Zadanie
polegałoby na dotarciu cząstką do określonego celu (jakiegoś wyjścia
osadzonego na planszy), mając narzucony ładunek, oraz kształt sektorów
pól. Możnaby było regulować prędkość początkową i natężenie pola
magnetycznego (oraz kierunek) w odpowiednich obszarach. Pole należy
skierować prostopadle do ruchu cząstki i do płaszczyzny jej toru. Gra
miałaby na celu utrwalenie wiadomości związnanych z ruchem  cząstek
naładowanych w polu magnetycznym.

Przy wymyślaniu tej zabawy zainspirowany byłem grą w linku która uczy podstawowej wiedzy o laserach:

http://nobelprize.org/educational_games/physics/laser/challenge.html



Chemia

Szymon Padło


Generalizując: pokazanie przez uczniów zdjęć i filmików związanych z
tematem lekcji jako samodzielne znalezione przykłady zjawiska/ rzeczy z
omawianego tematu.
Dodatkową formą aktywizacji może być
ocenianie zdjęć/ filmików przez użytkowników w kilku kategoriach np.
jakość (wykonania), merytoryczność (ocena moderatora oraz kont
nauczycielskich), codzienność (na ile przykład prezentowany odnosi się
do życia - codzienności), dla zdjęć z internetu spektakularność
(medialność prezentowanego filmu/ grafiki w kontekście zadanego tematu).

§ Porównywarka

Porównywanie wyników doświadczeń może odbywać się dwojako:

1. Na sposób stabelaryzowanych danych wyników doświadczenia np. ile dni zajęło skorodowanie gwoździa?
2. Na sposób oceniania grafik/ filmików z doświadczenia wykonywanego przez uczniów w kilku kategoriach.
3.
Ocenianie propozycji uczniowskich doświadczeń kuchennych związanych z
tematem lekcji przez moderatorów, nauczycieli oraz uczniów (trzy grupy).
4.
Po wybraniu najciekawszych propozycji doświadczeń uczniowskich można
zaproponować konkurs na efekty z wykonanego doświadczenia -
porównywarka dla tych doświadczeń.

§ Gry we flasch

Ponieważ nie do każdego tematu da się grę stworzyć przedstawiam tutaj gierkę dotyczącą zadanego tematu lekcji

1. Porównywanie właściwości metali
    ->    wytrzymałość poprzez zrzucanie na blachę z metalu np. słonia
    ->    gęstość kładziemy blachę na wagę
    ->    odporność na korozję: zanurzanie w wodzie i "przyśpieszony" czas doświadczenia
   
W związku z przeprowadzonym "badaniami on-line" uczeń może zaproponować
zastosowanie danego metalu na zasadzie wyboru grafik bądź opisu, który
następnie (wraz z wynikami)           może być oceniany przez innych
uczniów i moderatorów.

§ Podsumowanie

Ponieważ chemia jest nauką eksperymentalną niezbędną formą aktywacji winna być obserwacja
otaczającego świata w odniesieniu do tematu lekcji. Łączenie faktów/
zdarzeń/ zjawisk z życia z tematyką poruszaną na lekcji jako forma
aktywizacji została zaproponowana jako porównywanie wyników doświadczeń
w e-lekcji oraz ich wspólna ocena zaproponowanych. Kolejną, obiecującą
formą aktywizacji mogą być doświadczenia kuchenne zaproponowane przez
uczniów i również ich wspólna ocena (przed wykonaniem). Kolejnym
etapem, po selekcji pod względem wykonalności i bezpieczeństwa,
wybranie tych najlepszych i dołączenie do doświadczeń proponowanych w
e-lekcji (forma nagradzania ucznia) oraz stworzenie dla nich rankingu
na zasadzie porównywarki z innymi doświadczeniami jak i wyników innych
uczniów.
Idee fix tej propozycji zawiera się w słowie obserwacja. Obserwując człowiek uczy się najwięcej. Dostrzeganie analogii (łączenie faktów)
opisywanych zjawisk/ rzeczy poczas lekcji z obserwacjami z życia jest
podstawą rozwijania umiejętności i zdolności w zakresie nauk
eksperymentalnych.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Rewolucja gier komputerowych - serial dokumentalny

 

Twórcy dokumentu zaprezentują wpływ gier komputerowych na otaczającą nas rzeczywistość. Gry zmieniają życie milionów ludzi, wirtualne światy wielu z nas zastępują ten prawdziwy. Można się w związku z tym zastanawiać, jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Czy będzie przypominać tę znaną z ekranów komputerów.

wtorek, 31 marca 2009

Walc z Baszirem

 

"Walc z Baszirem" Ariego Folmana to niezwykły rodzaj animowanego dokumentu. Reżyser próbuje odnalezć w nim zagłuszone wspomnienia wojenne, z czasu kampanii libańskiej prowadzonej przez Izrael w latach 80.Senny, nierzeczywisty charakter obrazów powracającej pamięci prowadzi do okrutnej prawdy.

niedziela, 22 marca 2009

SKIKE - nartorolki


Po zimie na biegówkach zdecydowałem o lecie na takich nartorolkach :).

wtorek, 17 marca 2009

Prawdziwa historia Internetu - serial dokumentalny

 

To zjawiskowy i doskonale zrealizowany serial opowiadający historię internetowej rewolucji - technologicznej, kulturalnej, handlowej i społecznej, która radykalnie odmieniła nasze życie.

Dowiemy się jak to się stało, od ludzi, uznawanych za twórców tej rewolucji.

W programie emitowanym na kanale Discovery Science założyciele eBay, Yahoo, Amazon, Netscape, Google i inni opowiadają niesamowite historie o tym, jak w ciągu 10 lat Internet zawładnął naszym życiem. Ci wyjątkowi ludzie opisują, jak ze zdziwaczałych maniaków komputerowych stali się wizjonerami XXI wieku w czasie, w którym innym zaledwie udaje się otrzymać pierwszy awans.
Wspomną również, jak dzięki początkowo niepopularnym decyzjom i podjętemu ryzyku dorobili się miliardów dolarów.

Opowiadają wszystko w bardzo osobisty i intymny sposób. Dzięki wyznaniom najważniejszych ludzi w branży program prezentuje historię ekscytującą niczym thriller – pełną intryg, przebłysków geniuszu oraz po prostu zabawną. Już nigdy surfowanie po Internecie nie będzie takie samo.

Styl też wcale nie odpowiada powadze opisywanych wydarzeń. Serial prowadzi dziennikarz branży technologicznej John Heileman (Wired, New York Magazine etc). To impulsywny, wojowniczy, pełen energii nowojorczyk, który niczego nie przyjmuje na wiarę. Jest wybitnym dziennikarzem. Przyjaźni się z większością znanych i wpływowych osób z Doliny Krzemowej. Program Prawdziwa historia Internetu to wyjątkowa historia o dwudziestolatkach, którzy z dnia na dzień stali się miliarderami, zyskali, momentami stracili i ostatecznie zarobili w 10 lat tyle pieniędzy, iż przeciętny człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić. Jednocześnie nadal pozostają tylko ludźmi i tak jak zwykli śmiertelnicy mają problemy, by ktoś umówił się z nimi na randkę.

Odcinek 1: Bitwa przeglądarek

To historia malowniczej bitwy pomiędzy najpotężniejszymi korporacjami Ameryki i niewielką grupą maniaków komputerowych, którzy okazali się twórcami rewolucyjnej technologii, w którą uwikłano nawet rząd USA. W jej wyniku powstał majątek wart miliardy dolarów, a nasze życie zostało odmienione.
Witamy na wojnie przeglądarek.

Naszym oknem na świat Internetu jest przeglądarka - skromne oprogramowanie pozwalające na surfowanie po cyberprzestrzeni. Wielu z nas używa jedynie Internet Explorera – jednak nie zawsze była to jedyna używana przeglądarka.

Po tym, jak Sir Tim Berners Lee wynalazł w 1991 sieć, rozpoczął się wyścig o przekształcenie jej w coś o uniwersalnym zasięgu i dostępie. Nadmierna ilość tekstu i skomplikowane komendy oryginalnej przeglądarki Sir Tima nigdy nie wydostałyby się poza środowisko maniaków komputerowych – sieć potrzebowała łatwego i atrakcyjnego narzędzia do obsługi. Największe światowe firmy na początku ignorowały możliwości nowego wynalazku. Poszukiwania zostawiono grupce odważnych studentów z University of Illinois. Mieli stworzyć prostą i atrakcyjną przeglądarkę. Nazwali ją Mosaic i miała opanować świat z prędkością błyskawicy. Jednak ich olśniewając osiągnięcie i arogancja obudziły czujność giganta Doliny – Microsoftu. Zareagował z siłą tak dynamiczną i brutalną, że aż rząd USA musiał interweniować. Dzięki opowieściom z pierwszej ręki zespołów, które stworzyły
zarówno Netscape, jak i Internet Explorer, John Heleimann przedstawia, jak grupka dzieciaków ze świetnym pomysłem, prawie wysadziła z siodła największego giganta branży software.

Odcinek 2 – Wojna wyszukiwarek

W ciągu zaledwie kilku lat nowy i wyjątkowy sposób szukania informacji rewolucjonizował Sieć. Przy okazji stworzył jedną z największych firm w USA - Google. Historię o tym, jak się to stało, opowiedziano w błyskotliwy i wnikliwy sposób. Pełna jest straconych szans, ale przedstawia też całkiem nowe podejście do biznesu.

Gdy Larry Page i Sergey Brin, dwóch wyjątkowo zdolnych studentów z Stamford, zaczęło się przyglądać problemom Internetowego wyszukiwania, wielu nie mogło zrozumieć, o co im chodzi. Yahoo ewidentnie zdominował rynek swoją wszechobecną wyszukiwarką. Większość ludzi była zdania, że z niedostatkami wyszukiwania można żyć.

Jednak niezwykle inteligentni Larry i Sergey byli przekonani, że istnieje lepszy sposób przeszukiwania zaśmieconego i wciąż rozrastającego się Internetu. Prosty, a zarazem genialny pomysł polegał na pozycjonowaniu stron w zależności od tego, ile ludzi uznało je za przydatne. Gdy Google wkraczając na publiczną scenę po raz pierwszy ze swym nowym oprogramowaniem, odmienił cały świat wirtualny.
Obecnie się nie szuka, ale googluje. Jednak dopiero po tym ogromnym sukcesie twórcy Google’a znaleźli sprytny sposób, jak zarobić na popularności i stali się wartym miliardy dolarów korporacyjnym monstrum.

Discovery Science przedstawia tą niesamowitą historię w skrupulatny i ciekawy sposób dzięki relacjom naocznych świadków wydarzeń.

Odcinek 3 – eBay/Amazon

Firmy Amazon i Ebay – tytani współczesnego e-handlu – odniosły olbrzymi sukces, choć bardzo się od siebie różnią. Żadne inne firmy nie definiują Internetu tak, jak te dwie. W oszałamiającym spotkaniu dziennikarskim założyciele internetowych gigantów, Jeff Bezos i Pierre Omidyar, opowiadają historię o tym, jak ich firmy rozrastały się od zera do osiągnięcia dominacji w globalnej gospodarce i całkowicie odmieniły nasze życie.

Historie te pełne są niespodzianek i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jeff Bezos opowiada, że gdy wymyślił Amazon, nikt nie wierzył w przyszłość sklepu. Pherre Omidyar przedstawia zaskakującą historię o tym, jak powstał pomysł Ebay’a, wartego dziś 45 miliardów dolarów. Na początku miało to być tylko hobby.

Dzięki tym i innym postaciom ukazujemy oszałamiający rozwój sieci, lata niewiarygodnego boomu i depresji oraz jak nagle cała Ameryka, początkowo nie mając pojęcia o Internecie, zaczęła gwałtownie kupować akcje wszystkich firm mających “com” w nazwie, bez względu na to, jak absurdalne by nie były ich biznes plany.

Serial przedstawia historie o największych sukcesach w historii Ameryki, ich wzlotach i upadkach.

Odcinek 4: Napster

To opowieść o tym, jak Internet zmienił społeczeństwo i jak nowy gatunek przedsiębiorców kształtuje naszą cyfrową przyszłość. Zaczęło się od Napstera – aplikacji do wymieniania się muzyką wymyślonej przez nastolatka, Shawna Fanninga. Było to wydarzenie równie kontrowersyjne, co historyczne.
Dla niektórych Napster był niczym więcej jak usługą pozwalającą na cyfrową kradzież. Jednak inni widzieli w tym rewolucyjnym sposobie udostępniania danych w Sieci, początek popularyzacji tego, co wcześni maniacy komputerowi już znali – że Internet to doskonałe miejsce na współpracę, tworzenie społeczności i dzielenie się plikami.

Jednak sukces Napstera był krótki – jego olbrzymia popularność zwróciła na siebie uwagę korporacji, którym nie podobało się darmowe ściąganie plików. Użytkownikom Napstera wytoczono procesy sądowe. Choć żywot Napstera był niedługi, aplikacja dała początek lawinie, której nie dało się zatrzymać - użytkownicy Internetu zaczęli współpracować, komunikować się i wymieniać informacje za darmo w sieci. Gin został wypuszczony z butelki i żadna ilość pogardy czy oburzenia ze strony dużych korporacji nie była w stanie go zawrócić - mogli albo przyłączyć się do rewolucji, albo zostać przez nią pożarci.

Choć Napster wypalił się szybko, zapoczątkował przemiany, które miały ukazać pełne możliwości sieci – angażowanie użytkowników, które zyskało miano Web 2.0. Od Digga, przez Second Life po imponujący sukces Wikipedia, Delicious i YouTube - John Heilemann udowadnia, że to użytkownicy, którzy oddali swą siłę Sieci, a także firmy i instytucje, które wykorzystały Web 2.0, okazały się największymi zwycięzcami tej cyfrowej gorączki złota.

W programie poznamy ludzi, którzy już teraz tworzą przyszłość.

(z materiałów prasowych Discovery Science)