NOWY / NEW BLOG - http://olchowski.info

piątek, 23 listopada 2007

Słowik

Hans Christian Andersen

W Chinach, wiesz pewnie o tym, cesarz jest Chińczykiem i wszyscy, którzy go otaczają, są

również Chińczykami. Historia, którą opowiem, działa się przed wielu laty, ale właśnie dlatego

trzeba jej wysłuchać, zanim o niej nie zapomną.

Zamek cesarza był najwspanialszym zamkiem na świecie, cały zrobiony z delikatnej

porcelany, niezwykle kosztownej, a tak kruchej, że lada dotknięcie mogło ją stłuc, więc trzeba

było bardzo uważać. W ogrodzie rosły najdziwniejsze kwiaty, a do najwspanialszych

przywiązano srebrne dzwonki, które dzwoniły po to, aby nikt nie minął ich nie zwróciwszy na

nie uwagi.

Niezwykły był ogród cesarski, a tak wielki, że nawet ogrodnik nie wiedział, gdzie się kończy.

Za ogrodem zaczynał się piękny las z wysokimi drzewami i głębokimi jeziorami. Las schodził aż

do morza, które było niebieskie i głębokie; wielkie okręty mogły wjeżdżać aż pod zwisające

gałęzie, a na jednej z takich gałęzi mieszkał słowik. Słowik śpiewał tak pięknie, że nawet biedny

rybak, który ma przecież tyle innej roboty, kładł się i słuchał jego śpiewu, gdy nocą wychodził

wyciągać sieci.

– Mój Boże, jakie to piękne! – mówił, lecz potem musiał już pilnować swojej roboty i

zapominał o ptaszku; ale następnej nocy, kiedy ptak znowu śpiewał, a on wychodził, powtarzał

to samo:

– Mój Boże, jakież to piękne!

Ze wszystkich stron świata zjeżdżali do cesarskiego miasta podróżni, podziwiali zamek i

ogród, ale gdy słyszeli śpiew słowika, mówili:

– To jest jednak najpiękniejsze!

Podróżni po powrocie do domu opowiadali, co widzieli, uczeni pisali wiele książek o mieście,

zamku i ogrodzie; nie zapominali też o słowiku i chwalili go najbardziej, a ci, którzy byli

poetami, pisali piękne wiersze, wszystkie o słowiku śpiewającym nad głębokim jeziorem w lesie.

Książki te czytano na całym świecie i niektóre z nich dostały się do rąk cesarza. Cesarz

siedział na złotym tronie, czytał i czytał, a co pewien czas kiwał z zadowoleniem głowa, kiedy

opisywano miasto, zamek i ogród. „Ale słowik jest najpiękniejszy!”, pisano w książkach.

– Co to jest? – powiedział cesarz. – Nie znam wcale tego słowika! Czy naprawdę taki ptak

żyje w moim cesarstwie, i w dodatku w moim ogrodzie? Nigdy o tym nie słyszałem! Dowiaduję

się o tym dopiero z książek!

I natychmiast zawołał swego marszałka; był on tak wytworny, że kiedy ludzie niżsi od niego

pochodzeniem ośmielili się zadać mu jakieś pytanie, odpowiadał im tylko „p!”, a to przecież nic

nie znaczy.

– Podobno jest tu jakiś niezwykły ptak, który nazywa się słowik! – powiedział cesarz –

podobno jest on najpiękniejszym przedmiotem z całego mego wielkiego państwa! Dlaczego nikt

mi nigdy o nim nic nie mówił?

– Nigdy o nim nie słyszałem! – odpowiedział marszałek.

– Nie przedstawiono go nigdy u dworu!

– Chcę, żeby przyszedł dziś wieczorem i śpiewał przede mną! – powiedział cesarz. – Cały

świat wie, co posiadam, tylko ja o tym nie wiem!

– Nigdy o nim nie słyszałem! – powiedział marszałek. – Będę go szukał i znajdę!

Ale gdzie go szukać? Marszałek biegał w górę i na dół po wszystkich schodach, przebiegał

wszystkie sale i krużganki, ale nikt z napotkanych nie słyszał o słowiku. Wrócił więc marszałek

do cesarza i powiedział, że to z pewnością bajka wymyślona przez tych, co napisali książki.

– Wasza cesarska mość niechaj nie wierzy temu, co piszą, bo to wszystko wymysły, po prostu

czarna magia!

– Książkę, w której to przeczytałem, przysłał mi potężny cesarz Japonii, więc musi zawierać

prawdę. Chcę słyszeć słowika. Ma tu być dzisiaj wieczorem! Obdarzam go moją laską! Musi

przyjść! A jeżeli się nie zjawi, to każę moim ludziom deptać po brzuchach wszystkich dworzan, i

to zaraz po kolacji!

Tsing pe! – powiedział marszałek i zaczął znowu biegać po schodach na dół i w górę, i po

wszystkich salach i krużgankach, a połowa dworzan biegała za nim, bo bynajmniej nie mieli

ochoty, by im deptano po brzuchach. Więc wszędzie pytano o słowika, którego znał cały świat,

ale nikt nie znał na dworze.

Wreszcie w kuchni znaleźli małą, biedną dziewczynkę, która powiedziała:

– Mój Boże, słowik! Znam go doskonale! Jakże cudnie śpiewa! Co wieczór wolno mi

zabierać z kuchni trochę resztek, zanoszę je mojej biednej, chorej matce, która mieszka na

wybrzeżu; a kiedy w nocy wracam od niej i zmęczę się, to kładę się w lesie i słucham słowika!

Łzy płyną mi wówczas z oczu i jest mi tak, jak gdyby mnie matka całowała!

– Mała pomywaczko! – powiedział marszałek. – Dam ci stałą posadę w kuchni i pozwolę ci

przyglądać się, jak cesarz jada, jeśli zaprowadzisz nas do słowika, bo dziś wieczorem muszę go

tu mieć!

Poszli więc wszyscy do lasu, gdzie zwykle śpiewał słowik; pół dworu im towarzyszyło; po

drodze usłyszeli ryk krowy.

– O! – powiedział jeden z dworzan. – Macie słowika! Ileż to siły w tak małym stworzeniu!

Słyszałem go z całą pewnością już dawniej.

– Nie. to krowy ryczą! – powiedziała mała pomywaczka.

– Jeszcześmy daleko od słowika!

Teraz żaby zarechotały w bagnisku.

– Cudownie! – powiedział chiński kapelan. – Nareszcie go słyszę. Śpiew jego brzmi jak

dzwonki kościelne.

– Nie, to żaby! – powiedziała mała pomywaczka. – Ale myślę, że już wkrótce go usłyszymy!

W tej chwili słowik zaczął kląskać.

– To on! – powiedziała dziewczynka. – Słuchajcie! Słuchajcie! Oto tam siedzi! – I pokazała

małego, szarego ptaszka wysoko na gałęzi.

– Czyż to możliwe! – zawołał marszałek. – Inaczej go sobie wyobrażałem! Jakże pospolicie

wygląda! A może stracił swą barwę na widok tylu wytwornych osób?

– Słowiczku! – zawołała głośno dziewczynka. – Nasz łaskawy cesarz życzy sobie, abyś przed

nim zaśpiewał!

– Z największą przyjemnością – powiedział słowik i zaśpiewał tak pięknie, że aż rozkoszą

było go słuchać.

– Zupełnie szklane dzwoneczki! – powiedział marszałek. – A jak pracuje to małe gardziołko!

To dziwne, żeśmy go nigdy przedtem nie słyszeli! Będzie miał wielki sukces na dworze!

– Czy mam raz jeszcze zaśpiewać dla cesarza? – spytał słowik, który myślał, że cesarz jest

obecny.

– Mój cudny słowiczku! – powiedział marszałek. – Mam zaszczyt zaprosić cię na uroczystość

dworską, na której oczarujesz jego cesarską mość tym zachwycającym śpiewem.

– Brzmi on co prawda najlepiej na tle drzew! – powiedział słowik, ale poleciał chętnie za

nimi, gdyż słyszał, że taka jest wola cesarza.

Na zamku wszystko porządnie wyszorowano. Porcelanowe ściany i podłogi lśniły w blasku

tysięcy złotych lamp; najpiękniejsze kwiaty, które umiały dzwonić, ustawiono w krużgankach i

było tyle bieganiny i przeciągów, a dzwonki tak głośno dzwoniły, że tłumiło to wszelkie

rozmowy.

Pośrodku dużej sali, w której znajdował się cesarz, umieszczono złoty pręt i na nim miał

siedzieć słowik. Cały dwór zebrał się w sali, a małej pomywaczce pozwolono stać pod drzwiami,

bo teraz była już kucharką nadworną. Wszyscy w swych najwspanialszych szatach przyglądali

się małemu, szaremu ptaszkowi, a cesarz skinął mu głową.

A słowik śpiewał tak pięknie, że cesarzowi łzy stanęły w oczach, a gdy spłynęły mu po

policzkach, słowik zaśpiewał jeszcze łagodniej, tak że śpiew ten sięgał prosto do serca; cesarz

cieszył się bardzo i powiedział, że zawiesi słowikowi złoty pantofel na szyi. Ale słowik

podziękował i powiedział, że otrzymał już dostateczne wynagrodzenie.

– Widziałem łzy w oczach cesarza, a to jest dla mnie najdroższy skarb! Łzy cesarskie mają

cudowną moc! Bóg świadkiem, że jestem dość nagrodzony! – I śpiewał dalej swym słodkim,

cudownym głosem.

– Tak uroczej kokieterii nie spotkałyśmy jeszcze nigdy w życiu! – mówiły damy, a potem

nabierały wody w usta i gdy ktoś do nich mówił, bulgotały i myślały, że są też słowikami. Cóż tu

mówić! Nawet lokaje i pokojówki byli zadowoleni, a to dużo mówi, bo im najtrudniej dogodzić.

Tak, słowik naprawdę zdobył powodzenie.

Miał zostać na zawsze przy dworze, mieszkać we własnej klatce i dwa razy dziennie, a raz w

nocy mógł wyfrunąć na dwór. Dwunastu służących trzymało wówczas końce jedwabnych

wstążek przywiązanych do jego nóżki. Taki spacer nie należał do przyjemności.

Całe miasto mówiło o niezwykłym ptaszku. Kiedy dwoje ludzi się spotykało, jeden mówił:

„sło”, a drugi „wik!”, potem obaj wzdychali; rozumieli się doskonale. Jednocześnie dzieci

właścicieli sklepików z delikatesami nazywano jego imieniem! Ale żadne z nich nie umiało

wydać ani jednej czystej nuty.

Pewnego dnia do cesarza nadeszła duża paczka, na której było napisane: „Słowik”.

– Pewnie nowe dzieło o naszym sławnym ptaku! – powiedział cesarz; lecz nie była to książka,

tylko małe arcydzieło zamknięte w pudełku. Był to sztuczny słowik, podobny do prawdziwego,

ale cały wysadzany brylantami, rubinami i szafirami; wystarczyło go nakręcić, a śpiewał te same

piosenki co żywy ptak i przy tym poruszał ogonem w dół i w górę i błyszczał cały, i świecił

srebrem i złotem, na szyi miał wstążkę, a na niej napis: „Słowik cesarza Japonii jest niczym

wobec słowika cesarza Chin”.

– Ach, jakie to piękne! – zachwycali się wszyscy, a ten, który przyniósł ptaka, otrzymał

natychmiast tytuł: „cesarskiego naddostawcy słowików”.

– Niech zaśpiewają razem! Cóż to będzie za cudowny duet! Więc ptaki śpiewały razem. Ale

nie szło im dobrze, bo prawdziwy ptak śpiewał na swój sposób, a sztuczny ptak gwizdał, gdy go

nakręcono.

– To nie jego wina! – powiedział muzyk nadworny. – Ma świetne wyczucie taktu i śpiewa

według mojej szkoły!

Więc sztuczny ptak miał sam śpiewać. Śpiew jego podobał się równie jak śpiew prawdziwego

słowika, a on sam o ile piękniej wyglądał! Błyszczał przecież cały jak bransolety i brosze.

Trzydzieści trzy razy prześpiewał ten sam kawałek i wcale się nie zmęczył; chciano go

jeszcze słuchać, ale cesarz powiedział, że i żywy słowik musi coś zaśpiewać... Lecz gdzież on się

podział? Nikt nie zwrócił uwagi, że słowik wyfrunął przez otwarte okno i poleciał do swych

zielonych drzew.

– Cóż to znaczy? – zapytał cesarz; a wszyscy dworzanie ganili ptaka i mówili, że to

niewdzięczne stworzenie. – Mamy przecież doskonalszego słowika! – mówili. I kazali mu

znowu śpiewać; po raz trzydziesty czwarty usłyszeli te samą melodię, ale nie umieli jej jeszcze

powtórzyć, bo była bardzo trudna, i muzyk nadworny chwalił sztucznego ptaka mówiąc, że

przewyższa żywego słowika nie tylko swym ubiorem i brylantami, ale także i swą wewnętrzną

wartością.

– Bo widzicie, moi państwo, a przede wszystkim, cesarzu, u prawdziwego słowika nigdy nie

można przewidzieć, co nastąpi, a u sztucznego wszystko jest z góry określone! Tak będzie, a nie

inaczej! Można wszystko objaśnić, można otworzyć mechanizm i pokazać, jak uczenie położone

są walce, jak się kręcą sprężyny i jak co idzie za czym.

– Jesteśmy tego samego zdania! – zawołali wszyscy, a muzyk otrzymał pozwolenie na to, aby

najbliższej niedzieli pokazać sztucznego ptaka ludowi.

– Niech także usłyszą, jak śpiewa! – rozkazał cesarz.

Słyszeli więc i byli tak uszczęśliwieni, jak gdyby się upili na wesoło herbatą, co jest

prawdziwie chińskim obyczajem. Mówili wszyscy: „Oh!”, i podnosili w górę wskazujące palce, i

kiwali głowami. Ale ubodzy rybacy, którzy słyszeli prawdziwego słowika, mówili:

– To brzmi pięknie, i nawet podobnie do tamtego, ale czegoś tu brak, nie wiemy tylko czego.

Prawdziwego słowika wygnano z kraju i z państwa.

Sztucznego ptaka posadzono na jedwabnej poduszce tuż przy łóżku cesarza, naokoło niego

ułożono wszystkie dary, które otrzymał, złoto i drogie kamienie, dano mu tytuł: „śpiewaka

cesarskiej sypialni”, i otrzymał rangę pierwszego stopnia z lewej strony; lewą stronę bowiem

uważał cesarz za godniejszą, bo z lewej strony jest serce, nawet u cesarza. Muzyk nadworny

napisał dwadzieścia pięć tomów o sztucznym słowiku; dzieło było tak uczone i tak długie, i tak

pełne najtrudniejszych chińskich wyrazów, że wszyscy ludzie mówili, iż przeczytali je i

zrozumieli; inaczej nazwano by ich głupcami i deptano by im po brzuchach.

Tak przeszedł cały rok. Cesarz, dwór i wszyscy Chińczycy umieli na pamięć każdy

najmniejszy dźwięk śpiewu sztucznego ptaka, ale to im się właśnie podobało, bo mogli śpiewać

z nim razem. Nawet ulicznicy nucili:

„Zizizi! Gluk, gluk, gluk!” A cesarz śpiewał tak samo. To było cudowne!

Pewnego wieczora jednak, gdy sztuczny słowik śpiewał w najlepsze, a cesarz leżał w łóżku i

słuchał, coś w ptaku chrupnęło „trach!”, coś pękło „szurrr!” i wszystkie kółka posypały się

wkoło, a muzyka umilkła.

Cesarz wyskoczył natychmiast z łóżka i kazał zawołać nadwornego lekarza; ale cóż ten mógł

pomóc! Wtedy zawołano zegarmistrza, który po długiej gadaninie i długim oglądaniu

doprowadził ptaka nieco do porządku, ale powiedział, że trzeba go bardzo oszczędzać, bo tryby

są wytarte, a nowych, takich, żeby dobrze grało, nie można sfabrykować. Było to wielkie

zmartwienie. Raz tylko do roku nakręcano ptaka, i to już było za dużo. Ale wówczas muzyk

nadworny wygłosił małą mowę, pełną dużych słów, o tym, że wszystko jest jak dawniej – i

wszystko było rzeczywiście jak dawniej.

Upłynęło pięć lat i cały kraj zasmucił się wielce, bo cesarz, którego Chińczycy bardzo w

gruncie rzeczy kochali, zachorował i powiadano, że miał umrzeć; obrano już nowego cesarza,

lud stał na ulicy przed pałacem i pytał marszałka, jak się stary cesarz miewa. „P!”, odpowiadał

marszałek i potrząsał głową.

Zimny i blady leżał cesarz w swym wspaniałym łożu, cały dwór myślał, że już nie żyje; i

jeden dworzanin za drugim wymykał się, by pozdrowić nowego cesarza; kamerdynerzy wyszli z

sali na ploteczki, a pokojówki pałacowe zapraszały znajomych na kawę. Wszystkie komnaty i

krużganki wyłożono suknem, ażeby stłumić odgłosy kroków, i wszędzie było cicho, cicho! Ale

cesarz jeszcze żył; leżał sztywny i blady w swym wspaniałym łożu, przesłoniętym kotarami z

aksamitu z ciężkimi, złotymi chwastami; wysoko pod sufitem jedno okno było otwarte i księżyc

zaglądał przez nie, oświetlając cesarza i sztucznego ptaka.

Biedny cesarz ledwie oddychał, miał uczucie, jak gdyby coś usiadło mu na piersiach;

otworzył oczy i zobaczył, że to była śmierć; siedziała na jego piersiach, włożyła na głowę jego

złotą koronę, w jedną rękę wzięła złotą szablę cesarza, w drugą jego wspaniałą chorągiew, a

naokoło ze wszystkich fałd kotary wyglądały ku cesarzowi dziwne twarze, niektóre brzydkie,

inne znów miłe i łagodne; były to złe i dobre uczynki cesarza, które patrzyły na niego, podczas

gdy śmierć siedziała mu na sercu.

– Pamiętasz? – szeptały jedna za drugą. – Pamiętasz? – I opowiadały mu tyle, że aż pot

spływał mu z czoła.

– O tym nie wiedziałem – mówił cesarz. – Muzyka! Muzyka! Walcie w bęben chiński!

Zagłuszyć to, co one tu mówią! – A one mówiły dalej i śmierć potakiwała głową, jak Chińczyk,

na wszystko, co mówiono.

– Muzyka, muzyka! – krzyczał cesarz. – Mały, złoty ptaszku! Śpiewaj mi, śpiewaj!

Podarowałem ci tyle złota i kosztowności; zawiesiłem ci nawet mój złoty pantofel na szyi;

śpiewaj mi, śpiewaj!

Ale ptak milczał; nie było nikogo, kto by go nakręcił, a on sam nie umiał przecież śpiewać;

śmierć tymczasem spoglądała na cesarza wielkimi, pustymi oczodołami i było cicho, tak

przeraźliwie cicho.

Nagle tuż za oknem zabrzmiał najpiękniejszy głos: to mały, żywy słowik usiadł na gałązce za

oknem. Dowiedział się o tym, że jego cesarz potrzebuje pomocy, i przyleciał, by mu śpiewem

dodać otuchy i nadziei. A gdy śpiewał, bladły coraz bardziej i bardziej straszne postacie; krew

zaczynała żywiej krążyć w słabym ciele cesarza i nawet śmierć słuchając śpiewu powiedziała:

– Śpiewaj, słowiczku, śpiewaj dalej.

– A dasz mi tę piękną, złotą szablę? Dasz mi wspaniałą chorągiew? Dasz mi koronę cesarza?

– I śmierć po kolei oddawała każdą z kosztowności za jedną pieśń, a słowik śpiewał dalej o

cichym cmentarzu, gdzie rosną białe róże, gdzie pachnie dziki bez, a trawa rozwija się, skraplana

łzami tych, którzy żyją; wtedy śmierć poczuła nagle tęsknotę za swoim ogrodem i w kształcie

białej, chłodnej mgły uniosła się za okno.

– Dzięki ci, dzięki! – powiedział cesarz – mały ptaszku z nieba! Znam cię przecież dobrze!

Wygnałem cię z mego państwa! A jednak odpędziłeś twym śpiewem złe moce od mego łoża, a

śmierć z mego serca! Jakże ci mam podziękować?

– Wynagrodziłeś mnie już, cesarzu! – powiedział słowik. – Widziałem łzy w twoich oczach,

kiedy śpiewałem przed tobą po raz pierwszy, a tego nie zapomnę ci nigdy! To są klejnoty, które

radują serce śpiewaka; ale śpij teraz, obudź się silny i zdrów. Zaśpiewam ci coś jeszcze.

Zaśpiewał, a cesarz pogrążył się w słodką drzemkę. Ach, jaki łagodny, pokrzepiający był ten

sen!

Słońce świeciło przez okno, gdy obudził się zdrów i pełen sił. Z jego służby nikt jeszcze nie

wrócił, bo myśleli, że cesarz nie żyje, ale słowik był przy nim i wciąż jeszcze śpiewał.

– Musisz zostać ze mną na zawsze! – powiedział cesarz – będziesz śpiewał wtedy tylko, gdy

sam zechcesz, a sztucznego ptaka każę rozbić na tysiąc kawałków.

– Nie czyń tego! – powiedział słowik – przecież zrobił tyle dobrego, ile mógł. Zatrzymaj go

przy sobie jak dawniej! Nie mogę zbudować gniazdka mego i mieszkać w pałacu, ale pozwól mi

przylatywać od czasu do czasu, gdy sam będę miał ochotę; będę wieczorami siadywał na gałązce

za oknem i śpiewał ci pieśń, która napełni cię radością i dobrymi myślami! Będę śpiewał o

szczęśliwych i o tych, którzy cierpią! Będę śpiewał o złym i dobrym, i o wszystkim, co ukryte

jest przed twymi oczyma! Mały ptak zagląda wszędzie: do biednych rybaków, pod dach

wieśniaków, do wszystkich, którzy z dala są od ciebie i twego dworu! Kocham twe serce więcej

od twej korony, ale jednak korona ma w sobie czar świętości! Będę przylatywał, aby ci śpiewać!

Tylko jedno musisz mi przyrzec!

– Wszystko – powiedział cesarz i wyprostował się w swych cesarskich szatach, w które sam

się oblókł, a do serca przyciskał szablę okutą ciężkim złotem.

– O jedno tylko cię proszę! Nie mów nikomu, że masz małego ptaszka, który ci mówi o

wszystkim. Tak będzie nam lepiej. – I słowik wyfrunął przez okno.

Służba weszła do sypialni, by popatrzeć na zmarłego cesarza. Stanęli jak wryci, a cesarz

powiedział:

– Jak się macie?

8 komentarzy:

  1. Kto zastąpi człowieka? Czy ktokolwiek jest w stanie go zastąpić?

    Te pytania powinniśmy zadawać sobie co raz częściej, gdyż odpowiedź na drugie może okazać się twierdząca. Postęp techniki sprawił, że jesteśmy wyręczani z tych bardziej i mniej trywialnych czynności tj. zmywnie naczyń, pranie, chodzenie, a co najgorsze myślenie. Dzieje się to wszystko za sprawą maszyn.

    Idealnie obecną zadumę nad wytworami ludzi odzwierciedla "Słowik". Ptak, który żył w Chinach był podziwiany przez każdego kto raz usłyszał jego śpiewu. Pewnego dnia z polecenia cesarza zaśpiewał w porcelanowym dworze i został tam do czasu gdy jego pan dostał w darze mechaniczengo słowika. Śpiewał równie pięknie, a oprócz tego wyglądał znacznie lepiej. Wszyscy dworzanie zaczęli wyżej cenić sztucznego ptaka, gdyż aby zaczął śpiewać wystarczyło go nakręcić i każdy razem z nim mógł zanucić melodię. Lecz wkrótce cesarz zachorował,a śmier była tuż, tuż. Choć raz ostatni cesarz chciał usłyszeć mechanicznego słowika lecz nie było nikgo obok kto mógłby go nakręcić, nagle usłyszał piękny śpiew...to wygnany przez niego prawdziwy słowik ożywił jego ciało.

    Jaki morał z tego? Dlaczego pozwoliłam sobie przytoczyć część bajki H. C. Andersena?

    Nawet najdoskonalszy robot nie jest w stanie zastąpić człowieka. Pewnie roboty będą wyglądały lepiej od niektórych, pewnie będą w stanie dorównać człowiekowi w wielu dziedzinach, ale jedno jest pewne nigdy nie będą miały w sobie tego co posiada każda ludzka istota - życia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdziwy słowik był jedyny w swoim rodzaju,niepowtarzalny.Zachwycał wszystkich swoim śpiewem,szczerym,żywym głosem płynącym prosto z serca.Był uwielbiany przez wszystkich na świecie,choć z wyglądu był niepozorny,zaś mieszkał w wielkim,ciemnym lesie na końcu cesarskiego ogrodu.

    Kiedy pojawił się sztuczny słowik,wszyscy byli olśnieni jego wyglądem,bogactwem "upierzenia",a także wgraną melodią,którą maszyna wygwizdywała.Choć robot znał i "śpiewał" tylko jedną,zaprogramowaną piosenkę,słowik nie znudził się nikomu przez kilka lat.Dopóki się nie zepsuł,był uważany za doskonałość.

    Dlaczego więc ubodzy rybacy,słysząc sztucznego ptaka,stwierdzili:"To brzmi pięknie, i nawet podobnie do tamtego, ale czegoś tu brak, nie wiemy tylko czego."?

    Czego było brak doskonałej maszynie?

    Duszy,serca,uczucia,wrażliwości,ciepła,miłości?Tego,czym wyróżnia się człowiek jako istota żywa.Do niego analogią jest żywy słowik jako symbol prawdziwej wartości.Tego,co jest najważniejsze i niepowtarzalne - prawdziwe,świadome życie-nie jego imitacja.

    Człowiek nigdy nie osiągnie doskonałości.Wraz z szeregiem zalet płynących z użytkowania coraz to wspanialszych maszyn,zawsze będą pojawiały się też liczne wady.Trzeba być tego świadomym.Powinno się natomiast zwrócic większą uwagę na potencjał człowieka,jego życie i możliwości umysłowe jako to,co się najbardziej liczy w świecie ludzi.Tworzenie maszyn w stylu "robosapien" jest bezsensowne.Nic nigdy nie zastąpi człowieka,w każdym wymiarze tego słowa.


    adres mailowy:JPapurzynska(malpa)gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Żyjący prawie 200 lat temu Andersen pewnie nie przypuszczał jaki stworzył ponadczasowy tekst. My, współcześni możemy odbierać tą baśń jako swoistą alegorię, na całkowicie innych wymiarach, niż przypuszczam miał w założeniu twórca. W dobie skomputeryzowania prawie wszystkich dziedzin życia, gdzie robotyka jest dziedziną czyniącą ogromne postępy, możemy zadać sobie pytanie, czy ludzie zostaną kiedyś zastąpieni przez maszyny? Bo przecież maszyny sie nie męczą, nie potrzebują urlopów, nie mają żadnych wymagań, więc dlaczegóż by nie zastąpić w przemyśle element ludzki zmechanizowanymi formami. Już teraz możemy zauważyć zmiany w przemyśle, najnowsze rozwiązania technologiczne opierają sie na maszynach, a nie na człowieku, znane są nam historie ludzi, którzy byli zwalniani z pracy z powodu zastąpienia ich pracy przez maszyny. Co przyniesie przyszłość nie wiadomo, tylko pytanie w jakim stopniu maszyny mogą przejąc obowiązki ludzkie, i w jakim, my, ludzie na to pozwolimy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardo trafne porównanie. Bajka Andersena o słowikach w świetny, paraboliczny sposób przedstawia nam zależność między istotami żywimi a sztucznymi. W odniesieniu do współczesnego świata możemy zadać sobie pytanie czy, a jeśli tak to kto i kiedy będzie w stanie zastąpić człowieka? W końcu zgodnie z tezą, że nie ma ludzi niezastapionych równie dobrze można stwierdzić, że niekoniecznie trzeba zastępować ich innymi ludżmi, równie dobrze można to zrobić np. maszyną. Niewątpliwie, rozwiązanie takie niosłoby za sobą wiele pozytywów. Maszyny są w końcu bardziej wydajni niż ludzie, maja mniej potrzeb i wymagań, a nieraz wiecej mozliwości. Jednak, podobnie jak w przypadku żywego słowika z bajki Andersena, jeśli chodzi o ludzi, w pewnych dziedzinach i sferach życia żaden robot ani sztuczna maszyna nigdy nie będzie w stanie ich zastąpić. Pewne cechy przypisane są tylko i wyłącznie istotom żywym. Maszyna nie potrafi współczuć, nie może przytulić, dotrzymać towarzystwa czy z nami poplotkować.

    Agnieszka.Bak.1988(malpa)gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Nic nie jest w stanie na prawdę zastąpić człowieka. Tylko człowiek ma uczucia i emocje, potrafi zarówno dawać jak i brać, być kochanym i kochać. Te cechy człowieka są nam ludziom niezbędne do normalnego życia i nie zatracenia naszego człowieczeństwa. Mamy silną potrzebę sami je okazywać oraz odczuwać w kontakcie z innymi ludźmi.
    Być może nie we wszystkich, ale przynajmniej w części z nas ta potrzeba pozostanie na zawsze, bez względu na postęp cywilizacji i technologii. I do póki będą tacy ludzie jak my, nic nie będzie w stanie zastąpić człowieka. Bo żadna maszyna czy robot nie może dać nam tego, co człowiek – duchowego i emocjonalnego kontaktu z drugim człowiekiem.
    Przykre jest tylko to, że tak jak w "Słowiku" Andersena, cesarz długo zachwycał się sztucznym słowikiem nie doceniając prawdziwego i poznał jego wartość dopiero, gdy go utracił i gdy nadszedł dla cesarza kryzys. Tak ludzie często bardzo długo, a nawet nigdy nie zdają sobie sprawy z wartości innych ludzi i zamiast np. spotkać się z przyjaciółmi wolą grać w gry komputerowe lub oglądać telewizję. Przykre...
    elfenia_20(tu małpa)interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Dagmara Majczak.
    Paraboliczność tego tekstu sprawia, że jest on uniwersalny. Słowik został zastąpiony jednak jego następca mechaniczny ptak okazał się tylko imitacją.To co w słowiku było najcenniejsze to jego wolność, zdolność do odczuwania. Mnie zastanowił fakt,że nie wszyscy dali się oszukać prości rybacy zauważyli różnicę. Uważam, że ludzkie fascynacje projektem stworzenia sztucznego człowieka są podobne do początkowego entuzjazmu jaki panował na dworze Króla. Jednak życie ukazało prawdę, analogicznie - naukowcy przekonają się, że nie jest to wykonalne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Katarzyna P.:
    "Słowik" jest to fantastyczne opowiadanie ukazujące, czego tak naprawdę barkuje maszynie- życia.
    Mimo, że sztuczny słowik z wierzchu wyglądał pięknie, jednak powtarzając tę samą melodię stawał się nudny. Nie potrafił zaskoczyć i zachwycić inną melodią niż tą, którą miał zaprogramowaną w swoim sztucznym, aczkolwiek pięknym ciałku. Brakowało mu wewnętrznego piękna, duszy, spontaniczności.
    Opowiadanie to jest swojego rodzaju metaforą. Ukazuje prawdziwe piękno i wyższość człowieka nad maszyną. Pozbawia złudzeń, że maszyna może kiedykolwiek równać się z żywą istotą.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak już wspominałam- robot nie jest w stanie zastąpić żywej istoty. Zwierzęta (w przypadku tej bajki- słowik) są niepowtarzalne,wyjątkowe tak jak istoty ludzkie. I choćby ich podróbki świeciły się tysiacami szmaragdów, diamentów i innych drogich kamieni szlachetnych- nie dorównają oryginałom.

    OdpowiedzUsuń